* * *

...wrzeszczacych o naruszaniu praw czlowieka. A przeciez nalezaloby tych panow zapytac: o jakich prawach mowa? O prawie kazdego z nas do tego, by go zadeptano podczas ucieczki do Wrot? O prawie do zostania pogrzebanym w potoku lawy albo porwanym przez fale, lub zabitym przez glefy? Dlaczego srodki i sposoby stosowane w celu ratowania ludnosci podczas kryzysu wydaja sie niektorym niehumanitarne, zbyteczne albo przedwczesne?

Odpowiedz jest prosta. Od niepamietnych czasow na apokalipsach zerowaly stada krwiopijcow - od przekupnych panstwowych urzednikow, ktorzy na listach osob przeznaczonych do w ewakuacji przed ogloszeniem apokalipsy umieszczali swoje rodziny, po roznorakie watpliwej proweniencji firmy, ktore powyrastaly na pniu dawnej OP, za kolosalne pieniadze zajmujace sie „transportem, eskorta i ewakuacja”. Teraz te mozliwosci przepadly; a tym, co sie na nich bogacili, nie w smak to, iz kazdy obywatel ma taka sama jak inni szanse pewnej, bezplatnej i bezpiecznej ewakuacji do Wrot. Teraz rycza o „deptaniu praw czlowieka”, ktore istnieje tylko w ich rozgoraczkowanej wyobrazni.

[Fragment przemowienia Ministra OP z okazji Kwietniowego Swieta, 23 kwietnia, 18-go roku 54-go cyklu]

* * *

Tym razem czekala dluzej niz zwykle. Przyszedl zasapany i przygnebiony - matka, wedlug jego slow, dawno juz zaczela cos podejrzewac i lada moment podejmie jakies dzialania. Unikajac jej wzroku, stwierdzil, iz byc moze dobrze byloby zmienic daty spotkan albo w ogole sie nie spotykac przez jakis czas. A po chwili, spojrzawszy jej w twarz, objal ja nagle i powiedzial, ze rzuci dla niej szkole i rodzine. I ucieknie z nia do lasu.

Nie bez nerwowego smiechu zaczeli sie wzajemnie rozbierac, kiedy za oknem zawyla syrena. Byl jasny wieczor kwietniowy; w sasiednim mieszkaniu komus wypadla z rak i zabrzeczala po podlodze blaszana miska.

- Obywatele, alarm cwiczebny. Obywatele, zaczelo sie odliczanie czasu. Uwaga... Alarm cwiczebny... sto siedem, sto szesc, sto piec, sto cztery...

Lidka powoli puscila rece Maksymowa. I spojrzala mu w twarz nieruchomym wzrokiem:

- Nie pojde.

Przestepujac z nogi na noge, to wsuwal reke w rekaw koszuli, to ja z niego wyciagal:

- Co?

- Nie pojde! - krzyknela szeptem Lidka. - Nie! Nienawidze tego! Nie chce! Zamkne drzwi i niech ich wszystkich diabli wezma! To moje mieszkanie. Nie pojde! Nie zycze sobie!

- Dziewiecdziesiat dwa, dziewiecdziesiat jeden, dziewiecdziesiat, osiemdziesiat dziewiec - bebnil metaliczny glos na podworzu. Po schodach ktos juz zbiegal, glosno tupiac nogami.

- Lideczko, uspokoj sie.

- Jestem spokojna. Mam juz dosc. Nie jestem szczurem, nie chce! Nie poddam sie tresurze! Mam prawo zdechnac, kiedy zechce! Mam prawo kochac cie, kiedy zechce! Jestem wolnym czlowiekiem!

- Lido...

Usiadla na kanapie i przelozyla noge przez oparcie.

- To wszystko. Idz. Ty idz. A mnie jest juz wszystko jedno.

- Szescdziesiat osiem, szescdziesiat siedem, szescdziesiat szesc...

- Lido - gluchym glosem stwierdzil Maksymow. - Moj ojciec... Teraz ty. Nie chce.

- Niczego mi nie zrobia - odpowiedziala gniewnie.

- Zrobia - odparl chlopak cichym glosem. - To sabotaz. Na poczatek zwolnia cie ze szkoly... I wszystko bedzie jeszcze trudniejsze.

- Piecdziesiat dwa, piecdziesiat jeden, piecdziesiat, czterdziesci dziewiec...

- Lido - odezwal sie Atriom szeptem. - Bardzo cie prosze...

Prosze... Zmus sie jakos...

Odwrocila sie twarza ku poduszce i wybuchla placzem.

Na „zero” wyszli z bramy - blady chlopak ze szkolna teczka pod pacha i jego zdenerwowana, czerwona i wzburzona nauczycielka. No, nic dziwnego - tak bezceremonialnie przerwano im lekcje...

Sasiedzi patrzyli spode lbow.

Wszyscy skrzywiliby sie jeszcze bardziej, gdyby zobaczyli, ze chlopak pod kurtka nie ma koszuli ani podkoszulka. A wzburzona dama wdziala plaszcz wprost na koronkowa i bardzo podniecajaca bielizne.

* * *

Na przyjeciu maturalnym Lidka po raz pierwszy zobaczyla matke Maksymowa. Przedtem jakos sie nie widywaly na wywiadowkach ani na szkolnych akademiach, matka Artioma - na przekor radom i zaproszeniom - nie przychodzila do szkoly, zeby sie zobaczyc z wredna biologica nawet w tych czasach, kiedy chlopakowi grozila troja na swiadectwie.

A teraz, prosze, spotkaly sie - choc Lidka przez caly wieczor starala sie trzymac na uboczu.

Maksymowa byla z pokolenia Lidki, ale wygladala kiepsko, wydawala sie przynajmniej o dziesiec lat starsza. Ciezkie zycie nie dodaje mlodosci. A strach o syna - tym bardziej.

- Dobry wieczor, Lidio Anatoliewna. Szkoda, zesmy sie nie spotkaly wczesniej.

Maksymowa mowila, a jej oczy szybko i uwaznie ocenialy najpierw twarz Lidki - wlaczajac w to makijaz i uczesanie - a potem jej figure, fason kostiumu i nawet pantofle; Lidce wydalo sie, ze rozmowczyni zdazyla ocenic nawet stan jej zelowek. Lidka spodziewala sie lada moment, ze matka Artioma usmiechnie sie i doda: „A czy nie wydaje sie pani, ze kobiecie w naszym wieku nie przystoi narzucanie sie ze swoimi przywiedlymi wdziekami siedemnastoletniemu chlopcu?”

- Witam - zaterkotala Lidka, usilujac potokiem slow zbic Maksymowa z tropu. - Niezwykly dzien, bal maturalny - to takie szczescie, kiedy syn konczy szkole, Artiom jest prymusem, winszuje, zaczyna dorosle zycie, wszystko przed nim, oby mu sie poszczescilo.

Gotowe zestawy slow gladko ukladaly sie na jezyku. Lidka mowila, Maksymowa patrzyla jej w oczy i grzmiala szkolna orkiestra - amatorska, ale glosna.

Maksymowa wszystkiego sie juz domyslala. No, moze nie wszystkiego, ale domysly byly niemniej meczace. Syn, ktory przedtem nie mial przed nia tajemnic, skrycie spotykal sie z jakas kobieta i fakt, ze ta druga moglaby byc jego matka, budzil w Maksymowej nie irytacje czy wrogosc, ale poczucie absolutnej bezsilnosci, zagubienia i niemal dzieciecej urazy.

Maksymowa bala sie tego wieczoru tak samo jak Lidka. Sprowokowala rozmowe, ktorej Lidka wolalaby uniknac. Spodziewala sie, ze cos zrozumie, zdola wyjasnic, ale zamiast tego zaplatala sie jeszcze bardziej, dlatego, ze ta szczupla i dosc mlodo wygladajaca kobieta o surowej twarzy nie powinna byla - jej zdaniem - wzbudzic w normalnym mlodziku zadnych uczuc, oprocz strachu przed pala.

Artiom obserwowal ich spotkanie z daleka. Podczas tego wieczoru mial odegrac swoja role, rozszczebiotana Wika nie odstepowala go na krok, a Tonia Drozd rozgrywala - jak na zamowienie - burzliwy romans z chlopakiem z rownoleglej klasy. Mlodziez wydawala sie lekko podchmielona, choc alkohol byl absolutnie zabroniony na tym wspanialym, ogarniajacym cale miasto swiecie; Lidka setki razy uprzedzala Artioma o mozliwych prowokacjach. Nie brac do ust niczego, oprocz lemoniady, a najlepiej w ogole nie tykac zadnych butelek. I stale byc na widoku.

Widziala, jak chlopak podszedl do matki po jej rozmowie z Lidka. O cos ja zapytal, wybierajac umyslnie jakis bezpieczny temat, Lidka jednak doskonale widziala, jak bardzo jest spiety.

Nie uslyszala, co odpowiedziala mu matka. Nie zobaczyla tez jej twarzy; Maksymowa poszla do szatni, a Artiom zostal na miejscu, usmiechajac sie nieco sztucznie, a tuz obok juz krecila sie Wika, zapraszajaca go do auli, gdzie juz zaczeto tance.

Lidce przyszlo do glowy, ze chlopak czuje sie samotny, jak nigdy dotad, a ten pozornie uroczysty i oficjalny wieczor jest dokladnym modelem idiotycznego swiata, w ktorym przyszlo im obojgu zyc - on i Lidka czuja z daleka swoja obecnosc, ale nie moga zamienic ze soba ani slowa, zeby nie wywolac zlosliwych i wrednych komentarzy. I matka, nekana podejrzeniami, ale nie majaca dowodow. I Wika, skaczaca wokol Artioma i demonstrujaca wszystkim swoje prawo obejmowania go za ramiona. I Tonia Drozd, ktora uwaza, ze huczne tance z jakims dragalem daja jej jakakolwiek przewage.

Artiom usmiechal sie i ze wszystkich sil staral sie powstrzymac coraz bardziej rozentuzjazmowana i podniecona Wike, ale jego usmiech z kazda chwila upodabnial sie do ponurego grymasu. Byl samotny i czul coraz glebszy strach. I nie byl to zwykly strach przed przyszloscia, jaki ogarnia panne mloda na progu cerkwi albo debiutanta majacego wejsc na scene.

Lidka zacisnela zeby. Czula wspolczucie i tkliwosc, ktore przepelnialy ja po krtan. Jakby nie patrzec, byly to uczucia niemal macierzynskie.

Zrobila krok przed siebie - i cala sala, rozentuzjazmowane dziewczatka, uroczyscie odziani nauczyciele, poruszeni i przejeci rodzice, zastawione stosami kanapek i kregami butelek z lemoniada stoly, blyszczace mikrofony, lsniacy zolcia pod warstwa pasty parkiet, baloniki i flakony z kwiatami - wszystko to najpierw natarlo na nia, a potem przeplynelo obok, poruszajac sie coraz szybciej, rozmazujac w ruchu i gubiac wyrazistosc.

Tuz obok pojawila sie nagle zarozowiona, obleczona w kaprysny wyraz twarzyczka Wiki. Dziewczyna zaczynala juz tracic cierpliwosc:

- Tiom, no co, bedziemy tu tak stac jak slu...

Urwala nagle, bo Lidka podeszla juz dostatecznie blisko, zeby trafic w jej pole widzenia.

- No, mlodziezy, jak wieczor? - zapytala Lidka, usmiechajac sie szeroko i garbiac sie niemal wewnetrznie pod ciezarem tego banalu.

- Dobrze - stwierdzila Wika. - Po prostu wspaniale.

Maksymow milczal.

Jeszcze nie bylo za pozno na to, zeby sie wycofac. Wrocic na poprzednie miejsce. Powiedziec cos w rodzaju: „No, to sie bawcie” i przejsc ku stolom, gdzie jej koledzy odpoczywaja, plotkuja i metodycznie dojadaja pozostawione przez abiturientow kanapki.

Zamiast tego usmiechnela sie. Radosnie i wrednie. A coz ona wlasciwie chce zrobic? Nic szczegolnego. Wszyscy moga, a ona nie?

- Maksymow, napsulismy sobie wzajemnie sporo krwi. Chyba nie odmowisz mi teraz przyjemnosci zatanczenia z toba?

Chwila milczenia. Zdumione spojrzenie Wiki - na razie tylko zdumione.

Wszyscy o czyms takim rozprawiali. „Moze Maksymow sie zakochal w biologicy?” „A moze on jej sie podoba, wiec sie msci?” - i pelen satysfakcji chichot, gdyz przy takich zalozeniach wielce prawdopodobne bylo przypuszczenie, ze dyrektorzyca zakochala sie w instruktorze OP, a ten z kolei zapalal miloscia do woznego. Temat ciekawy, wiec czemu nie pocwiczyc jezykow.

Co w tym dziwnego, ze na balu maturalnym uczen zatanczy z nauczycielka?

Rozbawione i nieco zaskoczone twarze natarly na nia i znow sie rozmazaly. W auli tloczyly sie depczace sobie po nogach roztanczone pary. Amatorski zespol ustapil miejsca magnetofonowi; wedle osobistego zarzadzenia inspektora rejonowego na wszystkich balach maturalnych wolno bylo grac tylko romantyczna muzyke taneczna, to bal, a nie podskoki, niech mlodziez wyrabia sobie smak...

Walc pachnial naftalina.

Przecisneli sie na srodek auli, gdzie bylo troche luzniej. Uczniowie rozstepowali sie przed nimi, rozpoznajac Lidke.

Maksymow objal ja w talii. W jego drugiej dloni, wilgotnej i cieplej, utonely palce Lidki.

- I raz-dwa-trzy... No, dobrze. Postaraj sie nie zgubic taktu.

Pod obcasami ich butow szelescily pomiete, barwne spirale serpentyn. Przydeptywali krazki cekinow i konfetti. Co prawda, ich taniec nie za bardzo przypominal lotny walc. Bylo to raczej dreptanie podrostkow, ale nie pozbawione swoistego wdzieku i uroku.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату