dreczyc?

[Prezydent Mroz miotajacy sie pomiedzy przeciwstawnymi partiami i frakcjami zapil sie na smierc; ostatnia rozumna decyzja bylego wojskowego pilota przed ostatecznym osunieciem sie w szalenstwo byla decyzja o pozbyciu sie Rysiuka.]

Zwykle czekala na Maksymowa okolo polnocy i doczekawszy sie, wynagradzala sobie samotny wieczor. Wlasciwiej byloby rzec, ze to on ja wynagradzal; bieglosc w sztuce milosci przychodzila mu latwo i naturalnie, nie byl juz w lozku nowicjuszem - byl mezczyzna, taktownym i delikatnym, niespozytym i namietnym; obejmujac go, Lidka msciwie wspominala twarze wszystkich tych zakochanych w nim dziewczatek.

A potem poczula oden obcy zapach. Jego skora pachniala lekka woda kwiatowa, z jego wlosow niosla sie won obcej skory. Lidka z trudem sie powstrzymala przed zatkaniem nosa.

[IgorGeorgiewicz Rysiuk w wieku lat trzydziestu siedmiu zostal aresztowany, postawiony przed sadem i uznany za winnego popelnienia calego bukietu najciezszych i najbarwniejszych artykulow kodeksu karnego. Skazano go na smierc i rozstrzelano latem dwudziestego roku, dziesiec miesiecy przed apokalipsa. Proces sadowy transmitowano we wszystkich mozliwych srodkach masowego przekazu; Lidka dowiedziala sie o jego wyniku w tydzien po wykonaniu wyroku.]

Tak czy owak przeszla jesien, zima, nastapil maj, a Lidka i Maksymow wciaz byli razem. Apokalipsa drugiego czerwca zastala ich w jednym lozku.

Dopiero przed samymi Wrotami - wczesniej byly potworne wprost przekupstwa, ataki przez nikogo nieodpieranych stad glef, przez nikogo nie kierowany potoku ludzi, niemy eter, chaos i panika - dopiero przed samymi Wrotami ich dlonie rozdzielil napor tlumu.

* * *

Nowy cykl - nowe zycie.

Slawek odszedl, a Lidka zostala na laweczce. Wiatr na szczescie zmienil kierunek, unoszac natarczywy smrod wygodek w strone dzieciecego placyku zabaw.

Powiadaja, ze po trzeciej mrydze czlowiek znow sie czuje dzieckiem. Ale po drugiej - tak mowia wszyscy - przychodzi starosc.

Podniosl ja bol w plecach i w sercu. Wlokac nogi, poczlapala po rozowym jak puder pyle; autobusy jezdzily rzadko, ale kursowaly. Wzdluz ulicy widac bylo pordzewiale wraki samochodow; w odpowiedzi na jej podniesiona reke zatrzymal sie woz na zebrowanych, samochodowych oponach, zaprzezony w pieknego, choc kiepsko utrzymanego gniadego ogiera.

- Dwie kartki na cukier - zaproponowala Lidka. - Do kempingu.

Woznica, wasaty, zakurzony i krzepko zbudowany, z zadowoleniem kiwnal glowa:

- Laduj sie, paniusiu...

Pieknym slowem kemping nazywano zwykly oboz dla tych, ktorych los pozbawil dachu nad glowa. Bylo to miasteczko namiotow, przesyconych dymem z ognisk i przepojonych zapachem tytoniu i moczu. W rownych rzedach staly tam szare namioty wspolne, poustawiano tez bez wyboru namioty pojedyncze, turystyczne lub wojskowe, jak sie komu trafilo.

Na skraju obozowiska - przy samym nadmorskim urwisku - stala niegdys oranzeria, a teraz brudny, pomaranczowy namiocik, w ktorym kiedys Lidka z Maksymowem przeczekiwali deszcz.

Przy wjezdzie do obozu, pod zbitym z desek domkiem komendanta zobaczyla pstrokaty samochodzik na pozamiejskich numerach rejestracyjnych, z ktorego rozdawano dary pomocy spolecznej. Lidka podeszla blizej; dziwna rzecz, ale zdazyla juz zapomniec o tym, ze na swiecie bywaja jaskrawo pomalowane samochodziki, ze jest margaryna w natluszczonej folii i suchary w polietylenowej folii.

Samochodzik ostro kontrastowal ze wszystkim, co go otaczalo; kierowca, czarniawy chlopak w niebieskim mundurze przecieral szmatka przednia szybe. Przecieral z odraza, jakby sie bal, ze wszechobecny ceglasty pyl jest zarazliwy. Jakby ten pyl symbolizowal nedze, smutek i beznadzieje.

Lidka przeszla obok; i tak nie miala talonow na dary z pomocy.

Bala sie, ze nie zastanie Maksymowa, ale na szczescie byl na miejscu. Lidka najpierw zobaczyla jego plecy. Szerokie, z rzedem wystajacych kostek kregoslupa, opalone, z rownomiernie pracujacymi miesniami: Maksymow rozpilowywal resztki desek z czyjegos plotu.

- Lida? Przywiozlem drewno do palenia...

- Wspaniale - odpowiedziala wesolo, jakby nie zauwazajac jego rozbieganych oczu.

Przed namiocikiem stal piecyk ze znaleznych cegiel. Posrodku tego bezladu zabawnie wygladal serwis kuchenny - frywolny, piekny i w groszki. Te deski i tak by zbutwialy - pomyslala Lidka obojetnie.

- Pieknie... zagrzejesz mi herbaty.

Herbate mieli prawdziwa. Swego czasu wyniesli ja z rumowiska jakiejs restauracji. Jak rabujacy wszystko co sie da maruderzy.

- Lida... jest sprawa.

- Tak? - zapytala umyslnie niedbalym glosem

- Tak. A ty... gdzie bylas?

- U Slawka Zarudnego - odpowiedziala po chwili milczenia. - Chcialam wziac od niego fotografia Andrieja... Ale mi nie dal.

- A to ci bydle - zdziwil sie Artiom. Pomilczal chwile i dodal:

- Lido, a ty tego Andrieja kochasz do tej pory?

- Kocham ciebie - odpowiedziala z westchnieniem. - A jego... wspominam. Pojmujesz roznice?

- A mnie tez bedziesz wspominac?

Lidka podniosla wzrok na jego opalona, wyrazista i bardzo juz dorosla twarz. Twarz swojego rowiesnika.

- Tiom... ty co?

- Nic, nic - usmiechnal sie przepraszajaco. - Zle sie wyrazilem. Przepraszam. Mowie glupstwa.

Nie spuszczala zen wzroku.

- Lido, jest taka sprawa... Werbuja ludzi do pracy za granica. Budowlancow, robotnikow rozmaitych specjalnosci...

Lidka natychmiast wszystko zrozumiala. Uciekla wzrokiem w bok; plocienne boki rudego namiotu to wydymaly sie od wiatru, to opadaly. Namiot wydawal sie oddychac.

- No... W ogole to chcialbym... rozumiesz, chcialbym sie zglosic... dopoki jest taka mozliwosc.

„A ja?” - juz miala zapytac Lidka, ale sie powstrzymala.

- Lid... co ty na to?

- A zapytasz o mnie? - usmiechnela sie z przymusem.

Maksymow uciekl wzrokiem w bok:

- Oni biora... tylko z mlodszego pokolenia. Nikogo wiecej. Pytalem specjalnie... Ale, byc moze jakims innym kanalem? Jestes przeciez znakomicie wykwalifikowana specjalistka... moze potrzebni im uczeni, wykladowcy...

Lidka usmiechnela sie ze znuzeniem.

Przez pewien czas milczeli; oboz tez milczal. Byl to zadziwiajaco cichy i milczacy oboz; slychac bylo tylko rownomierne postukiwanie siekiery, brzek much i monotonny warkot motoru, dolatujacy gdzies z daleka. A ludzie milczeli. Ani smiechu, ani placzu, ani podniesionych glosow.

W miescie nie bylo rodziny, ktora nie ponioslaby strat.

Po tamtej stronie apokalipsy zostali matka i brat Artioma.

Zgineli Timur i jego zona Sania. Janeczka zostala sierota; Lidka wiedziala, ze matka kazdego wieczora modli sie przed pociemniala i osmalona ikona. I kazdy raz pyta Tego, ktorego wizerunek namalowano na desce: dlaczego?! Dlaczego wlasnie oni, mlodzi?!

- Artiom, a uniwersytet?

- Jaki uniwersytet? - zapytal Maksymow szeptem. - Jakaz moze byc nauka... po czyms TAKIM?

- Podniesiemy sie - odparla Lidka, ale nie za bardzo pewnym glosem.

- Podniesiemy sie - po chwili przerwy potwierdzil Maksymow. - Ja wroce do ciebie. Za kilka lat. Albo zabiore cie tam... jak sie jakos urzadze.

Rude boki namiociku podnosily sie i opadaly.

- Juz sie zaciagnales? - zapytala Lidka wprost.

Maksymow przelknal sline. Oblizal wargi. Popatrzyl na nia jak zagoniony w ciasny kat pies, jak wtedy, przy tablicy, kiedy sie poznali.

Niewatpliwie powinna byla sie usmiechnac. I poklepac go po ramieniu. I zapewnic go, ze oczywiscie, to najlepsze wyjscie, za kilka lat zdola wrocic albo zabrac Lidke do siebie. I wtedy sie pobiora, beda zyc spokojnie i szczesliwie, a potem umra, byc moze nawet tego samego dnia.

Zacisnela zeby. Wiedziala, ze wszystko tak wlasnie sie skonczy, ale nie sadzila, ze to bedzie akurat dzis. Wlasnie dzis, w ten bardzo upalny dzien, wsrod brzeku much.

Towarzyszylo temu wrazenie, jakby ktos uderzyl ja mlotem pod mostek.

* * *

Jeden dzien przed wyjazdem Maksymow przyniosl jej ogromna fotografie Andrieja Igorowicza Zarudnego. Z tych plakatow, ktore wydrukowano jeszcze w przedostatnim cyklu. Byla to kopia fotografii z jakiegos czasopisma, ktora lezala kiedys u Lidki pod szklem na stole; wyciete zdjecie splonelo razem z wynajmowanym kiedys przez Lidke mieszkaniem.

- Skad ja wziales?!

- Od Jaroslawa Andriejewicza.

- Jak to, dal ci tak po prostu?

Maksymow usmiechnal sie drapieznie:

- Zapytalas, to powiedzialem, skad ja wzialem, Lido. Co prawda, on nie bardzo mial ochote ja dac.

Lidka wyobrazila sobie cala scene - przechylony dom, posiwialy Slawek stojacy na progu starego mieszkania, a przed nim ten rosly, barczysty i pewny siebie chlopak.

- Ty co, biles sie z nim?

- Akurat mialbym sie z kim bic - beznamietnie odparl Maksymow. - On... no, krotko mowiac, stchorzyl.

Lidka oblizala wargi.

- Atriom... a jak pojdzie na milicje?

Maksymow znow sie usmiechnal, tym razem poblazliwie:

- Lido, cos ty? Jaka milicje? Teraz?

Lidka wziela w dlonie stary, pachnacy pylem rulon. Gdy go rozwinela, zobaczyla dawny usmiech Andrieja Igorowicza, choc barwy oczywiscie juz wyplowialy.

Zarudny byl teraz mlodszy od Lidy Sotowej. No, przynajmniej wygladal mlodziej.

* * *

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату