przeciagnela sie do godziny.
Pieknie grali. Czescia ich muzyki byl cieply deszcz, parasole i podswietlone blaskiem latarni krople. Lidka stala, trzymala w kieszeni wiatrowki fiolke z tabletkami i bezmyslnie usmiechala sie w mrok.
Otaczajacy ja ludzie tez sie usmiechali. Prawie wszyscy byli wzruszeni i podnieceni, wielu sie smucilo, nad glowami zebranych unosil sie zapach wina, zmieszany z zapachem deszczu i morza. Ale pijackiego chichotu, podniesionych glosow i innych oznak nieprzyjemnosci nie bylo; Lidka poczatkowo sie zdziwila, ale potem przestala sie dziwic.
Gitarzysta i skrzypek przerwali na chwile; tlum drgnal. Lidka odeszla na strone i przysiadla na laweczce.
W oddali widac bylo pomnik Bohaterskich Nurkow - dwie, meznie stojace figury w brazowych maskach, zsunietych na brazowe czola. Jeden z nurkow trzymal w rece akwalung, drugi harpun. Wszyscy w miescie wiedzieli, ze jezeli popatrzec pod pewnym katem, harpun mozna uznac za rozrosniety do nieslychanych rozmiarow glowny atrybut meskosci. Pewnie dlatego Kwietniowy Park cieszyl sie szczegolna popularnoscia.
Wysoka, szczuplutka pannica, bardzo jeszcze mlodziutka, najwyrazniej z mlodszej grupy, popalala nerwowo papierosa pod parkowym grzybkiem. Nieopodal przystaneli dwaj chlopcy, ktorzy pospiesznie sie nad czyms naradzali; jeden ukradkiem wyciagnal cos z kieszeni, drugi wzial to cos z jego rak. Lidka gotowa bylaby przysiac, ze chlopcy ciagneli losy przy pomocy zapalek.
Chlopcy spojrzeli jeden na drugiego. Ukradkowo uscisneli sobie dlonie; potem ten, ktory wyciagnal krotsza zapalke (tak przynajmniej wydalo sie Lidce), ruszyl przed siebie spacerowym krokiem. Przeszedlszy obok nerwowej pannicy, zatrzymal sie i cofnal, jakby sobie o czyms przypomnial.
- Przepraszam, nie na pani przypadkiem papierosa?
Pytanie idiotyczne, zwlaszcza gdy uwzglednic, ze dziewczyna przeciez palila.
Przez pewien czas chlopak i dziewczyna patrzyli sobie w oczy. Potem dziewczyna powiedziala cos cicho i zgasila papierosa. Chlopak odpowiedzial i w jego dloniach pojawil sie przygotowany widac wczesniej na taka okolicznosc dowod osobisty.
„Ciekawe, czy przy okazji nie zadaja zaswiadczen zdrowia?” - Pomyslala Lidka.
Dziewczyna spojrzala na otworzony przez chlopaka dokument. Przeniosla wzrok na jego twarz i zagryzla wargi. Siegnela do torebki, przez chwile czegos tam szukala, ale chlopak czekal cierpliwie. W koncu dziewczyna wyjela swoj dowod osobisty w polietylenowej oprawce. Pokazala go chlopakowi. Ten przez chwile czytal, poruszajac wargami.
- Jakie ladne imie!
Dziewczyna usmiechnela sie blado.
Chlopak elegancko podsunal jej swoja reke; dziewczyna ujela ja dwoma palcami, jakby sie bala oparzenia. I tak we dwojke poszli w glab alejki - widok byl wzruszajacy: jakby szli zakochani.
Tarlo.
Lidka przymknela oczy. Podczas trzech godzin, jakie spedzila tego wieczoru w parku, widziala kilkanascie takich scenek w najrozmaitszych wariantach. Glownie spacerowala tu mlodziez z ostatniego pokolenia, ale trafiali sie i mezczyzni w wieku Lidki, a nawet posiwiali w bojach staruszkowie. Jeden taki staruch ruszyl w koperczaki do Lidki, ktora go przegnala, co leciwy amant skwitowal zjadliwa uwaga, ze skoro jest taka niedotykalska, powinna sobie znalezc inne miejsce na odetchniecie swiezym powietrzem...
Coz, mial racje.
Dam w wieku Lidki bylo tu niewiele. Przyszly dwie, udajace pierwsza mlodosc i mocno podchmielone lwice - ktore natychmiast gdzies odeszly w towarzystwie czterech mocno juz podpitych mlodziankow. Co prawda, zawodowe prostytutki stad przepedzano, podobno pilnowali tego specjalni pracownicy OP.
Wzdluz alejki przelecial podmuch zimnego wiatru. Lidka sie najezyla - ledwo slyszalnie przesypaly sie tabletki w kartonowym opakowaniu. Chociaz nie, nie mogly sie przesypac, Lidce po prostu sie zdawalo...
Najpierw chciala posiedziec nad morzem, ale zakpily z niej sztorm i chlod. Postanowila wiec popatrzec na tak zwane swieto zycia. I obserwuje go juz od czterech godzin?
- Przepraszam, ma pani moze papierosa?
Pytajacym byl krzepko zbudowany mezczyzna okolo czterdziestki; Lidka obrzucila go uwaznym spojrzeniem. Pokrecila glowa, a potem wstala i ruszyla ku wyjsciu z parku.
* * *
Powszechna opinia o tym, ze sztuczne zaplodnienie szkodzi zdrowie jest niczym innym, jak przesadem. A rozpowszechniony mit o tym, ze sztucznie poczete dzieci nie sa zdolne do przetrwania apokalipsy - jest szkodliwy i niebezpieczny. Propagowanie sztucznych zaplodnien, jako alternatywy dla przypadkowych zwiazkow, powinno zajac glowne miejsce w calej profilaktycznej pracy medycznej.
* * *
Nocami lezala, wsluchujac sie w placz malenkiego Timura. Timura-drugiego, synka Jany - drugiej. Alez kolowrot imion.
Ciekawe, czy ktos tu kiedys nazwie kogos imieniem Lidki? Jezeli - na przyklad - urodza sie dwie dziewczynki lub otworzy sie wakat dla imienia?
Myslala o tym, co teraz porabia Maksymow. W pierwszych miesiacach po jego wyjezdzie bylo to u niej prawie chorobliwe - nie mogla przestac o nim myslec. Gdzie mieszka? Z kim pracuje? Z kim sypia?
W stolowej szufladzie lezalo te kilka listow, ktore przyslal. Choc mogloby sie to wydawac dziwne, ale te wlasnie listy pomogly Lidce uwolnic sie od mysli o nim. Czytajac je kolejno, czula przez skore, ze chlopak coraz bardziej sie od niej oddala. W ostatnich nasilily sie jego narzekania na poczte - kiepsko pracuje, i jezeli nie bedziesz dostawala ode mnie wiesci, wiedz, ze to przez przekleta poczte.
Lidka wysnula z tego wniosek, ze Maksymow ma juz dosc korespondencji i szykuje sie do ostatecznego zerwania. I tak tez sie stalo. Minely juz cztery miesiace, a nie przyslal nawet pocztowki.
Na polce lezal stos ksiazek o dalfinach. Od akademickich opracowan, po zwariowane i popularne; ale caly stos pokryty byl gruba warstwa kurzu. Lidka dawno juz zrezygnowala ze swoich pseudonaukowych badan i poszukiwan. Zwiazek pomiedzy dalfinami, apokalipsami i Wrotami? Wariactwo. Dalfinom nieustannie przypisuje sie jakies niesamowite i nieistniejace zdolnosci.
Lezala i patrzyla w sufit. Obok walala sie na poduszce paczka tabletek nasennych; a za sciana darl sie noworodek. Glosniej, ciszej, znow glosniej. „Tima, Timoczka, Tima...”
Zazyc jedna tabletke - i od razu zrobi sie pozny ranek.
Zazyc wszystkie tabletki...
I juz niczego nie bedzie. W dalfina juz sie nie wcieli... chociaz dobrze by bylo. Samobojcow czeka po smierci w najlepszym razie pustka.
W szklo szyb monotonnie stukaly krople deszczu. Od czasu do czasu migaly reflektory przejezdzajacych samochodow, i wtedy Lidce sie wydawalo, ze w mroku zapalaja sie setki malenkich, patrzacych na nia z wyrzutem oczu.
Zasnela, obejmujac mocno poduszke i utknawszy nosem w opakowaniu tabletek.
* * *
Na postumencie pomnika Bohaterskich Nurkow czerwienily sie wypisane pomadkami imiona. Pomadki byly roznokolorowe. Purpurowy „Misza”. Ceglasty „Pietia”. Rozowy „Rostik”. Perlowy „Witalik”. I wiele innych. Lidka nawet nie probowala ich odczytywac. Bohaterscy Nurkowie patrzyli w dal nad glowami; bohaterowie za nic mieli zadze, kipiace u podstawy pomnika.
„Narodziny - to wszystko, co mozemy przeciwstawic Smierci”. Plakatami z surowo patrzaca brzemienna kobieta pozaklejano wszystkie ogloszeniowe slupy, tablice i nawet scianki parkowej wygodki. Gdzieniegdzie pouzupelniano je zartobliwymi, a czasami zupelnie nieprzyzwoitymi rysuneczkami.
Lidka przeszla sie tam i z powrotem po alejce. Oczywiscie, jej obecnosc zostala zauwazona, nie raz i nie dwa poczula na sobie uwazne, taksujace meskie spojrzenia.
Na dwoch laweczkach przysiadly stadka dziewczat. Pannice poszeptywaly cos pomiedzy soba i strzelaly oczami na wszystkie strony, jednoczesnie udajac, ze nic oprocz przyjacielskich ploteczek ich nie interesuje. Po calym parku niosl sie potezny, tlumiacy wszystko inne zapach perfum.
Mlodziency stali i spacerowali po dwu i po trzech. Samotnie spacerowali dojrzali mezczyzni w wieku Lidki. Zamiast skrzypka i gitarzysty w pawiloniku rozsiadl sie mieszany zespol z magnetofonem.
Jedna blondyneczka wydala sie Lidce podobna do Wiki, szkolnej przyjaciolki Maksymowa. Poczuwszy ogromny wstyd, gotowa juz byla rzucic sie do ucieczki, dokad oczy poniosa, ale w sekunde pozniej wyjasnilo sie, ze dziewczyna jest wyzsza o glowe od jej bylej uczennicy i wcale nie taka sympatyczna. Nie, to byla zupelnie nieznajoma dziewczyna - jej wzrok przeslizgnal sie po twarzy Lidki jak kropla po warstwie ceraty. Nie zatrzymujac sie i nie zostawiajac sladu.
Lidka zacisnela zeby. Wsunawszy reke do kieszeni, dotknela zmietej kartki papieru. Byla to ulotka, ktora pol godziny temu na autobusowym przystanku wreczyla jej smagla i nieustannie sie usmiechajaca panna. Rozdawala te ulotki wszystkim przechodzacym obok kobietom. Lidka wiedziala, co to za ulotka, ale nie wyrzucila jej, tylko wsunela do kieszeni. Po kilku zas chwilach, gdy nieco juz oddalila sie od przystanku i wczepila w ogon jakiejs kolejki, ukradkiem rozwinela papier.
Byla to rozpowszechniana bezplatnie reklamowka osrodka sztucznego zapladniania. Wisiala na widocznym miejscu w kazdej aptece. „Powszechna opinia o tym, ze sztuczne zaplodnienie to cos przeciwnego naturze, szkodliwie wplywajacego na zdrowie i przyszlosc dziecka jest niczym innym, jak glupim przesadem, niegodnym cywilizowanego czlowieka... Nasz osrodek proponuje... zgodnie z najnowszymi osiagnieciami swiatowej medycyny...”
Lidka nie mogla sie zdecydowac na wyrzucenie ulotki, ale i zatrzymac tez jej nie chciala. Znalazla rozwiazanie polowiczne - zmiela ulotke, jak smiec do wyrzucenia i... wsunela ja z powrotem w kieszen.
Na placyku przed parkiem sprzedawano baloniki. Rozesmiani zakochani przywiazywali barwne niteczki do guzikow; mamusie patrzyly na nich nieprzyjaznie i energicznie kolysaly swoimi wozkami. Lidka uniosla glowe, odprowadzajac wzrokiem balonik, ktory zerwal sie komus z uwiezi. „Park Kwietniowy” - napisano na oblazacym juz z farby szyldzie. Tuz obok stal slup, z ktorego wszystkich przechodniow przeszywala surowym spojrzeniem powszechnie znana kobieta z rozdetym brzuchem. „Narodziny to wszystko, co mozemy...”
- Przepraszam bardzo, czy przypadkiem nie ma pani papierosa?
Lidka szybko sie odwrocila.
Przed nia stal chlopak moze dwudziestoletni, ze starszej grupy. Rowiesnik Maksymowa, ale zupelnie do niego niepodobny. Wysoki, o dlugich rekach i nogach, pociaglej twarzy i jasnych, nieco wylupiastych oczach. Swego czasu moglby byc jej uczniem.
- Nie pale - odpowiedziala powoli. Zrozumiala tez, ze powinna sie odwrocic i odejsc. I nigdy tu nie wracac.
Jej dlon w kieszeni jednoczesnie scisnela zmieta ulotke i paczke tabletek nasennych.
Chlopak zamrugal powiekami. Mial dlugie, geste rzesy; wygladal na pechowca, ktorego odtracily jego rowiesniczki. Interesujacy chlopak.
Sekundy szly. Nie biegly, ale wlasnie szly, powolutku i nawet chyba nieco chromaly.
- Ma pani jakies klopoty? - zapytal chlopak.
- Z czego to wnioskujesz? - odpowiedziala nauczycielskim tonem pytaniem na pytanie.
Chlopak cofnal sie o krok: