- Wydawalo mi sie... ma pani takie spojrzenie...

- Spojrzenie - powtorzyla, przedrzezniajac go i unoszac podbrodek. - Jak masz na imie?

- Inokientij - odpowiedzial, wcale sie nie zmieszawszy. I natychmiast dodal: - A ty?

Lidka szybko sie rozejrzala. W prawo, w lewo... I za siebie.

- Nie musisz wiedziec, jak mam na imie. A ja o tobie nie chce wiedziec niczego innego, poza imieniem. Jasne?

„Czy to ja? - zapytal ze zdziwieniem jej wewnetrzny glos. - Rzeczywiscie chce TEGO? Pojde na TO?”

- Jasne - rzeczowym tonem odpowiedzial Inokientij. - Moj dowod osobisty...

- Nie trzeba... Niczego nie trzeba. Powiedz mi tylko - dlaczego mnie zaczepiles? Przeciez jestem stara!

Inokientij nagle poczerwienial. Uszy mu zaplonely, jak dwa rubiny.

* * *

W sali porodowej przychodzilo na swiat jednoczesnie po dwanascie, trzynascie noworodkow. Lekarze w niebieskich kitlach chodzili od stolu do stolu; oglupialej z bolu Lidce wszystko wydawalo sie nieskonczenie dluga tasma transportowa, ktora wciaz przynosila male ludzkie istotki.

- A tu rodzaca po raz pierwszy kobieta w srednim wieku... Sanie Sanyczu, niech Nina nie oddala sie od pietnastego stolu...

Kazdemu noworodkowi przede wszystkim przywiazywano do nozki numerek. Zeby w zamieszaniu nie pomylic go z innym.

- Chlopak. Dziewczynka. Dziewczynka. Chlopczyk. Trzy piecdziesiat. Trzy dwiescie. Dwa dziewiecset. Ruszac sie, ruszac, za pol godziny koniec zmiany!

W pol godziny nie zdaze, pomyslala bezsilnie Lidka. Trzeba bedzie rodzic podczas zmiany personelu.

Czemus tam utknal, Andrieju?

Malenki ktos, kogo od samego poczatku uznala za chlopczyka i Andrieja, jakby uslyszal jej myslowy zew. Piegowata mlodziutka Ninka - sama w zaawansowanej ciazy - zakrecila sie wokol stolu:

- Sanie Sanyczu! No, Sanie Sanyczu! Pietnasty... trzeba bedzie szyc!

Lidka patrzyla w sufit. Zwidziala jej sie biala powierzchnia morza, olowiane, matowe blyski i ogromna paszcza dalfina z jasnym, zdziwionym okiem...

W czasie porodu nie wolno myslec o dalfinach! To zly znak!

- Witaj, maly - lagodnym glosem odezwala sie Nina. - Alez z ciebie chlopaczysko!

Lidka zamknela oczy.

Drzaca sciezka slonecznego blasku.

Sciezka.

* * *

Nowa wiosna przyszla o kilka tygodni pozniej, niz nalezalo sie spodziewac. Ogromne sale porodowek cichutko przeksztalcily sie w zwykle dzieciece szpitale, zlobki albo w bloki mieszkalne; okres rodzenia dzieci dobiegl konca. Starsza grupa smialo juz penetrowala piaskownice, srednia grupa raczkowala pod czujnym wzrokiem mam i babun, a najmlodsza posapywala w wozeczkach i halasowala grzechotkami.

Mieszkanko Sotowych, ktore jeszcze przed dwoma laty wladze zamierzaly „zagescic”, przypominalo teraz ni to zwierzyniec, ni to dom wariatow, ni to przepelnione do granic niemozliwosci mrowisko. W trzech pokojach mieszkali teraz rodzice Lidki, Janeczka z dwuletnim Timurkiem, Lidka z trzymiesiecznym Andriejem i mlodszy brat Lidki, Pasza, ktory spelnil swoja grozbe i przyprowadzil do domu zone; ta zas miala juz rocznego synka z innym mezczyzna. Sama Lidka mieszkala teraz wespol z Janeczka; Timur zazdroscil niemowlakowi, ktory mial byc jego wujkiem. Kaprysil, udawal, ze niczego nie umie, zlosliwie siusial w porteczki i nieustannie probowal wrzucic do kolyski czyjs brudny but przywleczony z przedpokoju, znaleziony na ulicy kawalek szkla albo jeszcze jakies inne niebezpieczne dranstwo.

Gdyby przed kilkoma laty ktos powiedzial Lidce, w jakich warunkach przyjdzie jej mieszkac - nie uwierzylaby albo by sie utopila. Ciasnota, bieda i nieskonczone dzieciece wrzaski - a jednak Lidka byla spokojna jak nigdy dotad. Prawie szczesliwa.

Jej mama, ktora synkowi zony Paszki okazywala demonstracyjna obojetnosc, trzesla sie nad synkiem Lidki jak smok nad stosem zlota. Nie wiadomo skad znalazly sie zapasy pieluch i ubranek, ktore od dwoch cykli czekaly na swoj czas. Mama chodzila na spacery z wozeczkiem, biegala do mleczarni, a takze gotowala kaszki i grysiki - Lidka nie miala wlasnego pokarmu i Andrieja niemal od samego poczatku trzeba bylo dokarmiac.

Dlugi sznur mam i babun na laweczkach powital Lidke cieplo i z szacunkiem. Poczatkowo Lidka troche sie jezyla, ale potem przywykla i nawet nauczyla sie znajdowac przyjemnosc w niespiesznych rozmowach, znacznie bardziej przydatnych i aktualnych niz cale polki zakurzonych teraz ksiazek. Dziewietnastoletnie dziewczyny, nianczace juz drugiego niekiedy bobasa, ochoczo dzielily sie z Lidka swoim bogatym doswiadczeniem. Ponura, wredna bezdzietna megiera umarla naturalna smiercia; na jej miejscu pojawila sie niezbyt juz mloda, ale energiczna mama o zdrowej, rumianej cerze.

Nowy cykl - nowe zycie. Lidka w pelni rozumiala teraz znaczenie tych slow. Wszystko, co przedtem wydawalo jej sie znaczacym i cennym, teraz po czesci odsunelo sie na dalszy plan, a po czesci przestalo dla niej istniec. Swiat sie uproscil, czas podzielil sie na okresy pomiedzy snem a kolejnymi karmieniami. Jeszcze jeden wozek w powszechnym strumieniu, jeszcze jedno badanie w poliklinice, jeszcze jedna butelka z pozywieniem dla niemowlaka.

Wszystko zmienilo sie w ciagu jednego dnia.

Lidka wracala z miasta. Poszczescilo jej sie i niosla torbe z butelka slonecznikowego oleju. Olej przywiezli do sklepu tuz przed jej nosem, zdazyla skoczyc do przedsionka i znalazla sie na poczatku akurat formujacej sie kolejki.

A teraz wracala, bardzo z siebie zadowolona.

W bramie, nieco z boku od „zasiedlonych” laweczek, stala czekajaca na kogos tega, blada kobieta w czarnym plaszczu. Plaszcz byl za cieply jak na majowy pogodny dzien. Kobieta wetknela obie dlonie w kieszenie.

Lidka chciala przejsc obok, ale kobieta weszla na asfaltowa sciezke i zastapila jej droge.

- Wybaczy pani... Lidia Zarudna?

- Nie, jestem Lidia Sotowa - odpowiedziala Lidka bez namyslu.

Nieznajoma na chwilke jakby stracila rezon. Ale tylko na chwilke.

- Zaraz... byla pani przeciez zona Rysiuka?

Najprawdopodobniej odpowiedz pojawila sie na twarzy Lidki. Kobieta w czerni kiwnela glowa, wyszczerzyla niezdrowe zeby i szybko wyciagnela prawa dlon z kieszeni plaszcza.

Byla niezdarna i powolna, ta kobieta w czerni. Co prawda sasiadki, ktore byly swiadkami calego wydarzenia od poczatku do konca, zapewnialy, ze Lidka zareagowala blyskawicznie, „po prostu jak zwierze”.

Zdazyla sie uchylic. I uderzyc napastniczke w czarna reke; czesc przeznaczonego dla Lidki kwasu chlusnela na chodnik. Czesc trafila w dzinsy, ktore trzeba bylo pozniej wyrzucic. Kilka kropli padlo na jej dlon, ale bol zjawil sie dopiero potem.

- Ty suko! - wrzasnela cienkim glosem kobieta w czerni. - Wiem wszystko! To ty! Pamietam cie!

Sasiadki pobiegly wezwac milicje. Na placyku zaczely sie drzec przestraszone maluchy. Metaliczny pojemnik z jakims napisem na boku lezal na asfalcie; ktos zdazyl juz przydeptac go stopa.

- Wiedzieliscie! On nie zabil! Spreparowali... sprawe! Zaplacisz jeszcze, suko, przeklenstwo na ciebie i twoje dzieci!

Z bramy wyskoczyla mama Lidki - w szlafroku i papciach.

- Prosze! Masz!

Spod plaszcza kobiety w czerni sypnely sie kartki pozolklego juz papieru - blade kserokopie dokumentow z pieczeciami i napisem „TAJNE”.

- Prowokacja! Suka! Zmija jedna!

Krag kobiet posrodku podworka wcale nie byl przeszkoda nie do pokonania. Ale kobieta w czerni nie zamierzala uciekac; przybyla na wezwanie milicja dosc szorstko wepchnela ja do samochodu, a ona przez caly czas darla sie z satysfakcja w glosie:

- Zaplacisz! Kurwo jedna! Za wszystko zaplacisz!

Torba Lidki lezala na ziemi, a spod niej wyciekala tlusta i coraz wieksza plama slonecznikowego oleju.

* * *

Organizacja nazywana kiedys OP przerodzila sie teraz w skromna firme pod nazwa „Agencja Bezpieczenstwa Panstwowego”, ABP.

Zatrudnieni w niej ludzie byli wzglednie mlodzi - z pokolenia Lidki i mlodsi. Lidka nigdy przedtem nie widziala zadnego z nich, ale swidrowate spojrzenie bylo najwidoczniej nieodlacznym atrybutem wszystkich spadkobiercow OP. Jakby byli pracownicy Obrony Panstwa zlozyli swoje swiderki do sejfu, zeby ich nastepcy mogli przymierzyc je do twarzy i starannie przecwiczyc ten niezapomniany, specyficzny sposob patrzenia na rozmowce.

Szczuply mezczyzna o szarej twarzy i niezwykle bujnych wasach zapisal zeznania Lidki i polecil, zeby sie pod nimi podpisala. Zeznan bylo tyle, co kot naplakal. Szla do domu i zobaczyla zupelnie sobie nieznana kobiete. Zdazyla sie uchylic przez skierowanym w jej twarz strumieniem kwasu. Doznala nieznacznego uszczerbku materialnego i znacznego - moralnego...

Potem, kiedy Lidka zbierala sie juz do wyjscia, szarolicy westchnal jak kowalski miech i wyjal skads nowa kartke papieru z panstwowym godlem.

- Lidio Anatoliewna... Pani pierwszym mezem byl Jaroslaw Andriejewicz Zarudny?

- Tak - odpowiedziala Lidka po chwili milczenia. I dodala, z lekkim wahaniem w glosie: - Rozeszlismy sie jeszcze w minionym cyklu. Bardzo dawno.

Abept znow westchnal:

- Wasze malzenstwo z Rysiukiem tez sie rozpadlo?

- Owszem.

- A gdzie pani byla w czasie procesu nad Rysiukiem?

Lidka sie skrzywila:

- Tutaj. W miescie. Ale nie wiedzialam, ze przeciwko niemu toczy sie proces. Bylam pochlonieta... innymi problemami...

Sledczy uprzejmie uniosl brwi:

- To znaczy NIE ZAUWAZYLA pani tak waznego wydarzenia?

- Bylam zajeta czyms innym - uparcie powtorzyla Lidka. I dodala z krzywym usmieszkiem. - Wie pan, bylam zakochana. Z wzajemnoscia.

- A-a-a... - stwierdzil sledczy. I przez pewien czas wpatrywal sie w Lidke, jakby sie zastanawial, kim byl ten nienormalny, ktory pokochal to zgryzliwe babsko.

- Kiedy Werwerowa postawiono przed sadem... pani juz w tym czasie rozstala sie z Rysiukiem?

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату