- Jadlam, jadlam... To na razie...

Wozek wyprowadzila przez drzwi ze swoboda znamionujaca wielka wprawe. Od drugiego razu trafila kolami na szyny w schodach, bardzo wygodne i przydatne. Za kilka lat zostana zdjete - zaczna przeszkadzac.

Andriej zajal sie wreszcie grzechotka. Probowal siegnac ku zwisajacej spod daszka i grzechoczacej przy kazdym ruchu girlandzie; Lidka tymczasem wepchnela wozek w drzwi bramy. I odetchnela gleboko.

Mimo porannej godziny, na laweczkach w podworku nie zostalo juz za wiele wolnego miejsca. Lidka przeszla przez przyjazne pozdrowienia, jak przedtem przechodzila przez ogien kosych spojrzen; posrodku piaskownicy raczkowal na czworakach roczny wnuczek Swietki z czwartego pietra. Lobuz mial buzie umazana piaskiem - i chyba zamierzal kontynuowac posilek; ot, zaczerpnal ponownie garsc piachu i wepchnal go sobie w gebusie. Swietka, starsza juz i dosc tega dama, zerwala sie z laweczki, zeby zlapac urwisa za kolnierz i wytrzasnac z niego niedojedzony piasek.

- Ach ty? Znowu? Dam po pupie, zaraz zobaczysz!

Akcje Swietki wnuczek skwitowal wrzaskiem. Wrzeszczal bez zbytniego gniewu, raczej dla zasady; Lidka zwrocila uwage na fakt, ze uzytkownikow piaskownicy jakby ubylo. Pozostali trafili juz pewnie do zlobka.

Chodnikiem plynal caly potok spacerowych wozeczkow; Lidka podporzadkowala sie ogolnemu rytmowi. Do wyznaczonego spotkania zostalo jeszcze pietnascie minut, wiedziala, ze sie spozni, ale nie zamierzala sie spieszyc. Byl nawet moment, kiedy zupelnie powaznie myslala przez chwile nad tym, czy by nie zawrocic, ale w koncu ruszyla dalej. Sasza zna numer jej telefonu, lepiej wiec od razu wszystko rozstrzygnac, niz bawic sie z nim w chowanego.

Przez caly czas odruchowo kolysala wozkiem i Andriej w koncu zasnal.

Od czasu ich ostatniego spotkania minal prawie caly cykl. I wydarzylo sie mnostwo rzeczy. Lidka jednak, nie wiadomo dlaczego, doskonale pamietala, jaki piekny i wzorzysty byl dywan w jego gabinecie. I jak Saszy blyszczala zlota szpilka w krawacie. Niewazne bylo zreszta to, o czym wtedy rozmawiali, choc niektore slowa Saszy gleboko zapadly jej w pamiec. Na przyklad to o „koziej dupie”. Albo: „...wygladalo na to, ze cos z ciebie bedzie. Bylas fanatyczka. Takie budza obawy. I dosc umiejetnie napomykalas, ze sporo wiesz...”

Niczego nie wiem, myslala ponuro Lidka. Owszem, przegladalam archiwum Zarudnego, ale i wy, operatywni panowie, tez je przegladaliscie. Mozliwe, ze jako mloda osobka chcialam sobie dodac znaczenia i waznosci. Ale gdybym cos rzeczywiscie wiedziala, to nie dozylabym do dzisiejszego dnia, prawda?

Mimo woli przyspieszyla kroku. W sklepowych witrynach rownolegle z nia plynelo jej odbicie - kobiety z wozkiem; wystawy pelne byly ozdob ze srebrnej i zlotej folii, zblizal sie przeciez Nowy Rok. Nowy, czwarty rok cyklu. Nielatwo przywyknac do tego, ze swieto w tym cyklu przypada drugiego czerwca, a nie jak w minionym, na jesieni. Jakby nie bylo, minelo trzy lata. Trzy lata od piekla - i nic, jakos zyjemy.

Czy w istocie interesuje ja, kto zabil Andrieja Zarudnego? I czy po tym wszystkim, co bylo, mozna w ogole szukac sprawiedliwosci w sadzie?

Sprawiedliwosc... Jezeli sprawiedliwie, to i ja, Lidke, trzeba by... tego... Przeciez jezdzila po powiatach w skladzie tamtej przekletej brygady agitacyjnej, w noc wyborow siedziala przed powoli zmieniajacym barwe na zielona ekranem, chyba sie nawet cieszyla... i wciskala swoim uczniom cos tam o „odpowiedzialnosci za sukcesywne opanowywanie wiedzy i umiejetnosci”, „swiadomosci obywatelskiej” i tych innych, wtedy politycznie poprawnych, a teraz mogacych stac sie przedmiotem dochodzen policyjnych bzdurach.

Co tam jedna ofiara, niechby i deputowany... w porownaniu z tysiacami ofiar ostatniej apokalipsy?

Wyprzedzila jeden wozek. Drugi. Ktos rzucil za nia: „Ostroznie, paniusiu”, ktos poslal jej gniewne spojrzenie. Szla coraz szybciej.

Ma szanse na to, zeby POZNAC PRAWDE.

Wiele sie wyjasni...

Wiele...

Wycie syreny karetki pogotowia. Milicyjny, migajacy miarowo „kogut”; Lidka ostro skrecila w lewo, zeby ominac niezbyt liczne, ale szybko gestniejace zbiegowisko. Nic z tego nie wyszlo; wypadek drogowy - a byl to niewatpliwie wypadek drogowy - zdarzyl sie akurat na placyku przez Slominskim Parkiem.

- Przechodzic, przechodzic, nie zatrzymywac sie...

- Gdzie sie pchasz ze swoim wozkiem?

Andriuszka spal, usmiechal sie przez sen i wygladal jak dokladna kopia dzieciecych fotografii Lidki; Lidka zaciagnela zaslonke, kryjac synka przed natarczywymi spojrzeniami przechodniow.

- Przechodzic, przechodzic... a pani dokad?

- Do parku - odpowiedziala odruchowo.

Czyjes plecy sie rozstapily. Lidka ostroznie spuscila kolo z trotuaru, oponka przejechala po porzuconym trzewiku. But byl meski, niezbyt nowy, ale calkiem przyzwoity i przed kilkoma godzinami starannie wyczyszczony.

Dopiero wtedy podniosla glowe.

Na bruku - dokladnie na bialych pasach przejscia dla pieszych - lezal jakis szescdziesiecioletni mezczyzna w pomietym letnim garniturze.

Bosy. W szarych skarpetkach.

Lidka jak zaczarowana podeszla blizej, ciagnac wozek za soba.

- Co za ludzie... - wymamrotala przechodzaca obok staruszka. - Zlecieli sie jak kruki do padliny... gapic sie na cos takiego...

Mezczyzni w niebieskich kitlach ladowali juz lezacego na nosze. Niezbyt szorstko, ale i nie tak, jak obchodzi sie z zywym czlowiekiem.

Sekunde przedtem, zanim trupa przykryto przescieradlem, Lidka zdazyla zobaczyc jego twarz.

Zycie nie obeszlo sie laskawie z bylym nurkiem Sasza, smierc mial za to blyskawiczna.

* * *

Naszym przodkom nie od razu udalo sie ustalic zwiazek pomiedzy glefami i dalfinami. Biolog Karl Dorf, ktory jako pierwszy wysunal hipoteze o stadiach rozwoju dalfinow, poczatkowo zostal uznany za szalenca. Przeciez dalfiny w istocie sa ssakami! Porownawcza analiza budowy anatomicznej dalfinow i, powiedzmy, wielorybow, ujawnia wiele wspolnego. Sa jednak i roznice. A glowna z nich to organy rozrodcze...

W przyrodzie po prostu nie masz malych, niedojrzalych dalfinow. Zwolennicy Dorfa, ktorzy chcieli potwierdzic jego hipoteze, przeprowadzili kilka podwodnych ekspedycji (patrz rozdzial: „Tajemnice oceanow”). Jedna z nich zakonczyla sie tragicznie. Pozostale nie przyniosly oczekiwanych rezultatow - wszystkie, oprocz jednej. W przededniu kolejnej apokalipsy odwaznym uczonym udalo sie zanurzyc na glebokosc ponad tysiaca metrow i sfotografowac obiekt, ktory pozniej otrzymal nazwe „skarbczyka dalfinow”. W tym skarbczyku dalfiny skladaja jaja, niczym wazki. Jaja chroni sama niedostepnosc miejsca - do tej pory nie znaleziono pewnego sposobu niszczenia „skarbczykow”. Podczas apokalipsy uruchamia sie „biologiczny budzik”, ktorego natura do tej pory nie jest jasna - najbardziej prawdopodobna jest hipoteza, ze jest to system wielu sprzezonych ze soba czynnikow, takich jak drgania sejsmiczne, zmiany temperatury wody i jej skladu chemicznego. Ze zlozonych przez dalfiny jaj wykluwaja sie istoty, ktore znamy jako glefy. Celem niezbyt dlugiego zycia glefy jest pochloniecie jak najwiekszej ilosci roznorakich substancji organicznych. Dotarlszy do brzegu, wychodza na lad, gdzie pozeraja wszystko, na co sie natkna (patrz rozdzial „Glefy”). Nasycone glefy wracaja do morza i tam przechodza kolejne stadium rozwoju - pokrywaja sie otulina i zamieraja w bezruchu, jak poczwarki owadow. W tej postaci przezywaja apokalipse... W kilka miesiecy po kataklizmie z poczwarek wylegaja sie dalfiny w ksztalcie, jaki znamy. Zywia sie rybami i zwykle nie sa niebezpieczne dla ludzi.

Od momentu, w ktorym odkryto zwiazek pomiedzy dalfinami a potwornymi glefami, ludzkosc lamie sobie glowe nad tym, jak uchronic sie chocby przed tym niebezpieczenstwem. Przedsiewziete proby powszechnego wytepienia dalfinow zakonczyly sie nieoczekiwanym rezultatem - odstrzal dalfinow wcale nie zmniejszyl liczebnosci glef, a przeciwnie, spowodowal gwaltowny wzrost ich aktywnosci i agresywnosci. Najprawdopodobniej zadzialaly jakies nieznane nam mechanizmy kompensacyjne... Niszczenie podwodnych „skarbcow” okazalo sie przedsiewzieciem drogim i nieskutecznym. Aktualnie uwaza sie, ze najskuteczniejszym sposobem walki z glefami jest ich odstrzal z broni wielkiego kalibru. Sklady odpadow organicznych, gromadzone u brzegow w celu odwrocenia uwagi glef albo budowanie wszelkiego rodzaju pulapek nie przyniosly - jak do tej pory - zadowalajacych rezultatow...

[Encyklopedia Popularna, t. I str. 46-47]

Rozdzial 11

- ...finansow na nauke nie mamy. Zadnych. Ci z naszych wspolpracownikow, ktorym nie udalo sie wyjechac, zajmuja sie badaniami przyczynkowymi... albo podjeli prace w zlobkach. Wiem, ze wasza rezygnacja z pracy naukowej - w minionym cyklu - byla spowodowana represjami OP i moge zrozumiec, czemu pani porzucila wtedy nauke... Dlaczego jednak pragnie pani wrocic do pracy badawczej teraz, w tak trudnych i skomplikowanych czasach?

Te akurat kobiete Lidka sobie przypominala. Chyba sie razem uczyly - kiedy Lidka byla na drugim roku, ona byla na trzecim. Wtedy jeszcze nie byla dama, miala dwadziescia lat, czy cos kolo tego i kazda odziez czy suknia wisialy na niej jak na wieszaku. Jakims osobliwym sposobem udalo jej sie urodzic, „nie odrywajac sie od nauki” - w bibliotece zjawiala sie z przenosna kolyska. Miala dwojke dzieci - o ile Lidka jej z kims nie pomylila.

- Pani idea... widzi pani, niewatpliwie jest interesujaca, ale nie mamy pieniedzy ani na zaplate za prace, ani na oplacenie grupy analitykow, ani na ekspedycje. Rozumie pani?

- Moze... jakas fundacja miedzynarodowa? - zapytala Lidka bez szczegolnej nadziei w glosie.

Dama popatrzyla na nia ze wspolczuciem w oczach.

Jej tez nie bylo lekko. Delikatny zakiecik pokrywaly skretki liniejacego wlokna. Przydalaby jej sie pomoc dentysty i gastrologa, jej dorosle dzieci tez powinni znalezc sobie jakies studia, a poprzednicy, ktorych w tym cyklu bylo juz trzech, kompletnie wyczerpali mozliwosci zagranicznych stypendiow dla swoich krewniakow.

- Nie bede organizowala ekspedycji - ciagnela glucho Lidka. - Potrzebna mi tylko baza techniczna, a przede wszystkim jakas porzadna maszyna obliczeniowa. Do analizy statystycznej.

- W jaki sposob wpadla pani na te mysl? - cicho zapytala rozmowczyni.

Lidka milczala przez chwile. Potem ostroznie musnela palcem wypolerowana do blasku powierzchnie biurka.

- Mysle, ze nie bylam pierwsza, ktora o tym pomyslala. Ale dopiero dzis pojawily sie mozliwosci techniczne.

- Jakie tam mozliwosci - stwierdzila dama nie bez goryczy i gniewu w glosie. - W poprzednim cyklu wszystkie srodki poszly na OP, w terazniejszym... tez wszystko jasne. Cofamy sie w rozwoju, droga Lidio Anatoliewna. Z cywilizowanego panstwa przeksztalcamy sie w luzny zwiazek plemion... jaka tu moze byc nauka... tylko pozor, nic wiecej. Nasi wnukowie beda zyc w ziemiankach, polujac na zwierzeta.

- Wydaje mi sie, ze troche pani przesadza - stwierdzila lagodnie Lidka.

Rozmowczyni podniosla na nia oczy i Lidka zdumiala sie ich podobienstwu do guzikow na zakiecie.

- Lidio Anatoliewna, mialam dwoch synow. Blizniacy. Bylo dwu, zostal jeden. Wedle jakiej zasady mialby sie urzeczywistniac ten wasz hipotetyczny odsiew?

- Nie wiem - odpowiedziala Lidka, uciekajac spojrzeniem w bok. - Wlasnie po to potrzebna jest mi analiza... i baza danych.

Obie siedzialy przez chwile w milczeniu.

- Jezeli sie okaze, ze ma pani racje, Lidio Anatoliewna... nie wiem, jak to powiedziec. Byloby to najwieksze - i najbardziej ponure - odkrycie w historii ludzkosci. Nie czuje pani urazy, ze sie

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату