Otwarcie sezonu zaplanowano na Swieto Odrodzenia.

Na kolistym placu przed budynkiem z kolumnami kipial feeryczny ruch. Tlum gapil sie na przebierancow w staroswieckich kostiumach z perukami, pochlanial lemoniade i ciasteczka, kupowal baloniki; polowa przechodniow miala siedzace na barana dzieciaki w wieku od trzech do pieciu lat. Bylo to jakby drugie pietro swieta, ktorego uczestnicy mieli swoje zainteresowania i swoj wlasny jezyk.

Nieliczni posiadacze biletow przebijali sie przez tlum dumni niczym pawie i powoli przesaczali sie do srodka. Koncert zaczal sie z polgodzinnym opoznieniem; Lidka siedziala na balkonie, z boku i prawie nad glowami muzykantow. Podczas pierwszego aktu sie nudzila i wodzila wzrokiem po sklepieniu, a potem zaczela sie przygladac widzom. Drugi akt jednak ja wciagnal i po wyjsciu z sali poczula cos w rodzaju nieszkodliwej euforii.

Wziela swoj plaszcz i poszla do garderoby. Okrazyla budynek i przystanela przy wyjsciu sluzbowym; uroczystosc na placu toczyla sie wedlug swojego scenariusza, choc dzieci juz poznikaly. Bylo po dziewiatej wieczorem.

Doczekala chwili, w ktorej zegar na wiezy wybil dziewiata trzydziesci i weszla w oszklone drzwi wejscia dla personelu.

Ten szczuply staruszek nalezal do starszej grupy swojego pokolenia, czyli skonczyl juz szescdziesiat piec lat. Starannie zaczesane siwe wlosy pokryl nawet lakierem. Mial na sobie stroj koncertowy. I smutne, wszystko pojmujace oczy.

- To znaczy, Igorze Wiktorowiczu, w zasadzie zgadza sie pan zostac naszym konsultantem?

Staruszek podniosl brwi:

- W zasadzie - tak. Swego czasu bardzo przyjaznilem sie z mama Kostii. Co prawda, kompletnie nie rozumiem, jaka role w pani badaniach odgrywa Kostia Woronow. On chyba skonczyl politechnike?

- Zbieramy grupe specjalistow - Lidka byla sama cierpliwoscia. - Kostia jest matematykiem, a poniewaz bedziemy mieli do czynienia ze skomplikowanymi systemami wieloczynnikowymi...

- Owszem - odpowiedzial stary czlowiek. - Zrozumialem. Kostia jest matematykiem, a ja muzykiem. Tylko, droga Lidio Anatoliewna, nie bardzo mi sie podoba wasze podejscie do sprawy. Co to takiego: te „zdolnosci muzyczne”? Jak pani bedzie je mierzyc?

- Przeciez nie przyjmujecie do konserwatorium na chybil trafil - odpowiedziala Lidka, nie bez zdziwienia odkrywajac zgryzliwosc w swoim glosie. - Sa przeciez jakies kryteria, prawda?

- Sa - kiwnal glowa staruszek. - Ale do konserwatorium zglaszaja sie mlodzi ludzie po srednich szkolach muzycznych, kandydaci o ktorych wiadomo, ze przygotowanie i zdolnosci - tak to nazwijmy - juz maja... A jezeli pani zechce zmierzyc zdolnosci muzyczne u, powiedzmy, murarzy albo kierowcow, czy wojskowych... u ludzi, ktorzy ani razu w zyciu nie widzieli zapisu nutowego. Jakie zastosuje pani kryteria?

- Wiec naprawde ich nie ma? - zapytala Lidka z niedowierzaniem w glosie. - Sluch, poczucie rytmu, muzyczna pamiec...

Staruszek westchnal:

- Lideczko, widywalem kandydatow z absolutnym sluchem i poczuciem rytmu, kompletnie pozbawionych tego, co nazywamy muzykalnoscia. Jak slusznie pani zauwazyla, jest to zamkniete w genach i przekazywane zgodnie z prawami dziedzicznosci. Wiec...

- Niemozliwe - wydusila z siebie Lidka, nieco sie zapomniawszy.

Staruszek westchnal ponownie:

- Lidio Anatoliewna, ma pani ciekawy projekt... I postaram sie wam pomoc w miare swoich mozliwosci. Ale to nie jest takie proste i chcialbym, zeby pani to zrozumiala.

Lidka milczala.

Akurat dzisiaj z piana na ustach udowadniala czlonkom miedzynarodowej komisji, ze pojecie „zdolnosci muzyczne” doskonale poddaje sie matematycznej analizie.

* * *

Zima przeszla jak jeden dzien - co prawda ciezki, dlugi i caly czas taki sam. Samowolnie zaanektowala niemal caly marzec, ale pod koniec kwietnia nadeszlo lato - nagle niczym eksplozja ciepla i zieleni.

- Lidio Anatoliewna!

Obejrzala sie.

Od poobijanej sciany Akademii oderwal sie nieznany jej mezczyzna. Dosc mlody, w jasnym plaszczu do piet, zrobil krok ku przodowi, jakby zamierzal nawiazac z nia rozmowe, ale nagle sie zatrzymal - po jezdni szla gwarna kolumna przedszkolakow, prowadzona przez dorodna i piersiasta wychowawczynie z czerwona choragiewka w rece.

Nieznajomy zostal odciety od Lidki, tak jakby pomiedzy nimi znalazla sie niespodziewanie magistrala kolejowa z przejezdzajacym skladem pociagu. Ten zas poruszal sie umyslnie powoli, tupiac bucikami po odnowionym niedawno asfalcie, czemu towarzyszyly smiechy, okrzyki i machanie raczkami. Po drugiej stronie ulicy miotal sie, starajac sie zwrocic na siebie uwage Lidki, nieznajomy w jasnym plaszczu.

Lidka zatrzymala sie.

Kolumna dzieciakow wreszcie sie skonczyla; w ostatnim wagonie przejezdzajacego pociagu przeplynela druga wychowawczyni, tez z choragiewka, ale juz nie tak dorodna i okazala jak pierwsza.

- Lidio Anatoliewna, specjalnie na pania czekam. Polecil mi pania Oleg Wladimirowicz Sysojew.

Lidka wytezyla pamiec, ale nie znalazla w niej zadnego Olega Wladimirowicza. W kazdym razie pomiedzy aktualnymi znajomymi go nie bylo.

- ...akademik Sysojew jest starym przyjacielem mojego ojca... uwaza pania za wschodzaca gwiazde swiatowej nauki. Od dnia, w ktorym zlozyla pani doniesienie o wstepnych rezultatach pracy nad pani projektem. Nie ma pani nic przeciwko temu, ze mi o tym powiedzial?

Lidka milczala.

Jej projektowi nie zdazono nadac zadnego gryfu tajnosci. Byc moze przyczyna byl fakt, ze sluzby odpowiadajace za pilnowanie panstwowych tajemnic do tej pory nie zdolaly sie otrzasnac po haniebnym pogromie OP; byc moze chodzilo o to, ze nie wszyscy wierzyli, iz jej praca przyniesie jakiekolwiek pozyteczne i widome wyniki. A byc moze stalo sie tak zupelnie bez przyczyny. Projekt nie mial wiec oficjalnie tajnego statusu, ale rozprawiac z przyjaciolmi i znajomymi o stosunkowo skomplikowanej, budzacej emocje i spory, i ledwo rozpoczetej pracy...

- Lidio Anatoliewna, moze powinienem cos wyjasnic. Nie jestem natretnym ciekawskim, nie jestem tez dziennikarzem... jestem pisarzem. Pisarzem fantasta. Teraz pracuje jako kierowca w mleczami, ale w poprzednim cyklu wydalem piec wlasnych ksiazek oraz sporo nowel w rozmaitych czasopismach, almanachach i zbiorkach. Mam tez na koncie kilka literackich nagrod, w tym jedna miedzynarodowa. Wedlug mojego scenariusza mial nawet powstac film... ale nic z tego nie wyszlo - apokalipsa. Jestem czlonkiem Zwiazku Pisarzy... o, prosze. - Nieznajomy wyjal z kieszeni plaszcza jakas legitymacje w niebiesciutkich okladkach, wewnatrz ktorej pysznila sie pieczec na ponurej, oficjalnej fotografii posiadacza.

- Zechce pan wybaczyc - uciela Lidka. - Musze zdazyc na siodma do pracy, a powinnam jeszcze...

Nieznajomy zamachal rekoma:

- Lidio Anatoliewna, to nie zajmie pani zbyt wiele czasu. Nazywam sie Wielikow. Witalij Wielikow. Moge pania podwiezc samochodem.

Lidka, ktora chciala juz wyminac pisarza i pojsc swoja droga, zatrzymala sie nagle:

- Pan ma samochod?

- No, sluzbowy - zmieszal sie Wielikow. - Zwykle nie naduzywam swojego stanowiska, ale w dzisiejszych czasach nie mamy zbyt wielu zakazow, a pol godzinki nikomu nie zaszkodzi.

Lidka przez chwile zastanawiala sie w milczeniu.

- Byc moze, w minionym cyklu wpadla pani w rece ktoras z moich powiesci... „Droga dalfinow”, „Utracony klucz”, „Morskie diably”.

- Nie cierpie fantastyki - stwierdzila Lidka z zaduma w glosie. - Hm... „Droga dalfinow”, powiada pan?

- Jestem popularyzatorem - pisarz usmiechnal sie niesmialo i wstydliwie. - Pisze fantastyke naukowa, no, moze z lekkim odcieniem mistyki... ale na tematy popularnonaukowe. Dalfiny. Wrota... Cuda i tajemnice...

- Gdzie panski samochod? - rozejrzala sie Lidka.

- Oto on! - uradowal sie pisarz.

Po przeciwnej stronie ulicy stala ogromna ciezarowka z wielka, pokryta naciekami rdzy, jaskrawozolta cysterna na mleko.

* * *

- Dwiescie piaty kombinat dzieciecy?! Alez ja stamtad mam zamowienia, woze im mleko, prawda, na poranna zmiane, o szostej. A pani wychodzi o ktorej? O siodmej? Szkoda, podwozilbym pania do domu. A, ma pani blisko? Ach, Lidio Anatoliewna, wszystko rozumiem. To niebywaly ciezar, kiedy czlowiek zatrudnia sie do pracy po nocach, zeby za dnia moc zajmowac sie tym, co naprawde lubi i na czym mu zalezy... a czy pani w ogole sypia? No tak... Ale dzieci przeciez... Mam czworo wnukow, kazdy z synow postaral sie o dwojke. A wasz wnuczek jak ma na imie? Mowi pani, ze to syn? Zuch z pani, Lidio Anatoliewna, chyle czola przed takimi kobietami.

Lidka nigdy w zyciu nie jechala mleczna cysterna. Wrazenie bylo przezabawne: po pierwsze wysoko umieszczona kabina stwarzala iluzje jazdy na sloniu. Po drugie, cysterna byla napelniona tylko w polowie i slychac bylo, jak w zelaznym brzuchu glucho chlupie mleko.

- Wiec tak, Lidio Anatoliewna, to literatura przyszlosci. Idea. Koniecznie naukowa idea, przewidywanie. Czy pani wie, ze telefon po raz pierwszy pojawil sie w utworze pisarza fantasty? I nie tylko telefon. Ale nie o tym chcialem mowic... Nie tyle prognozy techniczne, ile spoleczne i filozoficzne. Zalozmy, ze Wrota selekcjonuja ludzi o muzykalnych uzdolnieniach. Co to znaczy? Istnieje przypuszczenie, ze zdolnosci muzyczne sa silnie zwiazane z matematycznymi. To znaczy, ze sklonnoscia do myslenia abstrakcyjnego... umiejetnoscia myslenia kategoriami, wzorcami, glebszego odczuwania i precyzyjniejszego wyciagania wnioskow... wszystkie te cechy sa uwarunkowane genetycznie, i jezeli dostatecznie dlugo bedzie prowadzilo sie selekcje. Wie pani, jak sie pojawiaja nowe gatunki pszenicy? Nowe rasy psow? Co bedzie, jezeli z czasem ilosc uzdolnionych muzykalnie przejdzie w nowa jakosc? Nie bedzie to zwykla, spiewajaca ludzkosc, ale ludzkosc z nowa cecha, z nowym talentem. Nazwijmy go, na przyklad, sluchem wewnetrznym. Zdolnosc slyszenia... czego? No, na przyklad glosu bozego? Co pani o tym mysli? Pojazd zatrzymal sie przed swiatlami sygnalizacyjnymi. W cysternie zabulgotalo niczym w glodnym zoladku. - Witalij... eee...

- Mozna bez patronimiku. Po prostu niech mnie pani nazywa Witalijem. Na miejscu bedziemy za dziesiec minut. Lidio Anatoliewna, wiem, ze na rozmowcach robie wrazenie dziwaka. Ale juz taki jestem, nie umiem sie powstrzymac... przynioslem pani kilka moich ksiazek. Niech pani je przeczyta, bedzie pani miala jakies wyobrazenie.

W cysternie znow cos zabulgotalo.

- To tylko jeden z wariantow rozwoju wydarzen. Nazwijmy go globalno-filozoficznym. A oto drugi pomysl, bardziej prosty: Wrota nikogo nie selekcjonuja. Po prostu generuja fale, ktore ulatwiaja przejscie ludziom z pewnym zespolem cech... wsrod ktorych jest muzykalnosc. Co pani na to powie?

Lidka otworzyla usta i szybko je zamknela.

- Albo wariant trzeci; muzyka i dalfiny. Przypuscmy, ze dalfiny sa jakos zwiazane w fenomenem Wrot. W jaki sposob? Powiedzmy, ze generuja te same fale, co Wrota. Fale, ktorych nie mozemy zarejestrowac wspolczesnymi przyrzadami. Albo przeciwnie, nie generuja, tylko odbieraja...

- Jestesmy na miejscu - przerwala mu Lidka.

Wielikow ostroznie i fachowo wcisnal cysterne w odstep pomiedzy plotem przedszkola a przystankiem autobusowym, zeskoczyl na ziemie, zgodnie z etykieta okrazyl szoferke i z galanteria pomogl Lidce zejsc po wysokim, zakurzonym trapie.

- Za jakis czas - stwierdzil z zaduma - gdzies tak w dziesiatym, jedenastym roku cyklu, odrodzi sie zainteresowanie literatura i wydawaniem ksiazek. Ten, kto umie patrzec przed siebie,

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату