odczytac i odgadnac charakterystyczne dla danego cyklu cechy, trafic w przypuszczalne gusta czytelnikow i jako pierwszy wyda odpowiadajaca spolecznemu zapotrzebowaniu powiesc... ten zwyciezy, Lidio Anatoliewna. Prosze, oto moje ksiazki. Niech pani nie zwraca uwagi na okladki. Ich ksztaltu i wygladu nigdy nie uzgadnia sie z autorami. W „Drodze dalfinow” nie masz ani jednej sceny lozkowej, a w „Utraconym kluczu” nikt do nikogo nie strzela.
Lidka ostroznie, niemal dwoma palcami, wziela z rak Wielikowa pare tomikow w blyszczacych okladkach. Na jednej widac bylo tega, gruba kobiete, ktora rozpaczliwie usilowala zaslonic sie jakas przejrzysta szmatka przed przerazajaco wygladajacym dalfinem, ktory wylazil z lustra. Po drugiej gnaly otoczone czerwona mgielka glefy. Plonace ruiny jakiegos miasta siegaly im zaledwie do kolan. Gruba, tak zwana artystyczna deformacja.
- Moze do pani przedzwonie? - zapytal Wielikow tonem wykluczajacym wszelki sprzeciw.
- Rzadko mozna mnie zastac w domu - odpowiedziala Lidka powoli. A potem dodala: - Niech pan poczeka, a skad pan wzial numer mojego telefonu?
Wielikow juz wlazl do kabiny i teraz machal na pozegnanie reka:
- Do zobaczenia, Lidio Anatoliewna! Strasznie sie ciesze z tego, zesmy sie poznali!
I dodal gazu, napelniajac okolice oblokami smrodliwego dymu.
* * *
Byla sobie dziewczynka. Pewnego razu poszla do lasu na grzyby i nazbierala pelno jagod. I wtedy zobaczyla taaaakiego potwora! Wyobrazasz sobie? Zmije!!!
- ...a teraz, dzieci, wezmiemy lyzki i bedziemy stukac do taktu. I rrraz, iii dwa! Saszenko, nie trzeba tak mocno lupac. U nas tancza male zwierzatka, a ty walisz, jakby szla Baba Jaga!
Czterolatki parsknely smiechem. Sumienna Saszenka padla na dywanik i zabebnila ze smiechu pietami o ziemie.
Lidka starannie zamknela drzwi.
Ostatnio ogromna popularnoscia cieszyly sie wszelkiego rodzaju zajecia muzyczne. Nie bylo tygodnia, w ktorym w jakiejs gazecie nie pojawila sie odpowiednia publikacja; ich ton byl rozny, od ostroznych uwag sugerujacych korzysci wyplywajace z muzycznego wyksztalcenia, po radosne i entuzjastyczne wrzaski: odkryto tajemnice Wrot!
Poczatkowo Lidka usilowala ustalic zrodlo przeciekow. Potem machnela reka: ostatecznie, ubocznym rezultatem tego rodzaju zainteresowan bedzie co najwyzej rozkwit amatorskiej dzialalnosci muzycznej, a to akurat nikomu nie zaszkodzi.
Na telefony ciekawskich odpowiadala nie bez rozdraznienia w glosie, ze to falszywe plotki, ze zadnych rezultatow nie ma i nie prowadzi sie w tym kierunku zadnych badan. Oczywiscie, nikt jej nie uwierzyl.
* * *
Dzis w ogrodku zaczal opowiadac bajeczke o tym, jak to zyli sobie razem wielki dom-mama i maly domeczek-syn. Co bylo dalej, sluchacze sie nie dowiedzieli. Bajeczka byla widac bardzo smutna - dlatego, ze opowiadajacy sie rozplakal, zanim zdazyl rozwinac akcje.
Wczoraj narysowal na dwoch kartkach dwa jednakowo nagryzmolone rysuneczki, ale na pierwszym byl zly pajak w pajeczynie, a na drugim - dobry. Pajeczyny wygladaja tak samo i nie ma sposobu, zeby sie zorientowac, w ktorej siedzi dobry. Ale on jakos je rozroznia! I obraza sie na mnie, kiedy je ze soba myle! Skonczylo sie tym, ze zupelnie jak w tej historyjce, przestraszyl sie zlego pajaka i schowal sie przed nim w szafce na ubranie.
Jestem idiotka. Wydaje mi sie, ze jest najzdolniejszy ze wszystkich dzieci. Najpiekniejszy. Ze pozostale dzieci wygladaja przy nim jak osleta obok lwiatka. Wiem, ze matka nie moze miec uprzedzen wobec innych dzieci, ale nic na to nie moge poradzic!
[20 kwietnia. A. skonczyl trzy latka]
* * *
Lidka za nic w swiecie nie wzielaby sie za te ksiazki, tak jej sie przynajmniej wydawalo. Ale po ogloszeniu nocnej ciszy, kiedy dzieci juz od pol godziny grzecznie pochrapywaly, zupelnie sie jej nie chcialo spac - i okazalo sie, ze poza ksiazkami, ktore jej przyniosl Wielikow, nie ma czym zabic czasu.
Wyjela je z torby po to, zeby obejrzec i zachwycic sie pomyslowoscia grafika. Potem jej wzrok trafil na pierwszy akapit: „Byl to skromny piknik na przybrzeznych skalach. Zachcialo mi sie nakarmic dalfina z reki i kiedy dorosli sie odwrocili, sciagnalem z ceratowego obrusa rozen z niedojedzonym szaszlykiem, a potem skaczac z kamienia na kamien, pobieglem ku wodzie...”
Lidka zmarszczyla brwi. Nie wiadomo skad doszedl ja zapach szaszlyku; w przedszkolu raczej szaszlykami nie karmia. Pachnie tu mlekiem, kasza, w ostatecznosci marchewkowym puree, zapach pojawil sie w jej wyobrazni nie dlatego, ze tekst byl dobry. Nie, Lidce po prostu przypomnial sie epizod z jej wlasnego dziecinstwa, kiedy to - ujrzawszy z brzegu lsniace, czarne grzbiety - po raz pierwszy w zyciu osmielila sie spojrzec na dalfiny z bliska. I - co za przypadek - bylo to akurat podczas kwietniowego pikniku, kiedy dorosli byli zajeci przygotowywaniem szaszlykow, a Timur i Jana, dumni i swiadomi swej dojrzalosci, podawali go z rozna.
Sama nie zauwazyla nawet, kiedy przeczytala trzy rozdzialy. Wielikow pisal interesujaco i z rozmachem, Lidka jednak nie mogla sie pozbyc uczucia, ze opisuje podpatrzone przez kogos jej wlasne mysli i na poly uswiadomione sobie przez nia uczucia, ktore autor doprowadzil tylko do logicznych konkluzji i ubral w forme ksiazki. Z taka przerazajaca okladka. I takim banalnym tytulem. A tym autorem jest jej znajomy gadula - kierowca mlecznej cysterny.
Wspomnienie bulgoczacego w zbiorniku mleka wybilo Lidce z glowy chec dalszej lektury. Raz jeszcze przeszla sie po sypialniach, potem rozwinela swoj spiwor i polozyla sie spac.
Przysnila jej sie opustoszala droga, migajace zolcia swiatla ulicznej sygnalizacji na placu przed Parkiem Solominskim, kobiety i mezczyzni, ktorzy stali bez ruchu na mokrym asfalcie „zebry”. Wszyscy bez butow, w samych tylko pantoflach. Lidka zamarla takze i przez kilka sekund patrzyla na wszystko, a potem od tlumu oddzielil sie mezczyzna, w ktorym po chwili poznala podstarzalego opera Sasze.
- Buty mi spadly - stwierdzil Sasza, patrzac wstydliwie na swoje skarpetki. - A jak buty spadna, to koniec... taka juz nasza cecha narodowa.
Stojaca obok kobieta pokiwala ze znuzeniem glowa; Lidka poznala w niej sasiadke z domu naprzeciwko, ktora dawno temu, jeszcze przed apokalipsa, przejechal samochod na Placu Solominskim.
Pozostalych nie znala. I nawet nie miala ochoty sie im przygladac; tytanicznym wysilkiem wyrwala sie z objec snu, jak mucha z rosolu.
Przekrecila sie na drugi bok. Trzykrotnie wymamrotala: „W nocy sie spi”.
I rzeczywiscie, nic wiecej juz sie jej nie przysnilo.
O szostej, kiedy za szarym oknem gasly uliczne latarnie i obudzil sie jakis pies, o blaszany parapet pod oknem delikatnie stuknal kamyczek.
Lidka nie od razu zrozumiala, co ja obudzilo. Dzieci spaly; przez jakis czas lezala, patrzac w sufit podswietlony przez blask zoltej ulicznej latarni... Potem latarnia przygasla - jakby zamknelo sie czuwajace nad nimi w nocy oko. I jednoczesnie z tym uderzyl drugi kamyczek - tym razem w szybe.
Lidka podniosla sie - spala w sportowym trykotowym stroju - i podeszla do okna.
Na posypanej zwirem sciezce stal usmiechniety od ucha do ucha Wielikow.
* * *
- To Zarudny?
Wielikow z ciekawoscia ogladal biurko, przy ktorym pracowala Lidka. Spod grubego plastyku patrzyl na niego wyblakly juz, ale wciaz usmiechniety Andriej Igorowicz.
- Sympatyczny mezczyzna...
- Wczesniej nie widzial pan jego portretow? - zdziwila sie Lidka.
- Owszem, ale tamte byly oficjalne. Wie pani, takie z obwodkami. Zarudny nigdy mnie nie interesowal jako czlowiek. Przedtem mnie nie interesowal. Ale ta fotografia, wie pani... jest bardzo osobista, przesycona pani uwaga i osobistym, cieplym stosunkiem...
Wielikow umilkl, patrzac na nia wyczekujaco.
- Andriej Igorowicz byl moim tesciem - rzucila niedbale, kiedy milczenie zrobilo sie juz zupelnie krepujace.
- Tak? - zdziwil sie uprzejmie Wielikow.
- Myslalam, ze wszyscy o tym wiedza. - przyznala Lidka.
Wielikow usmiechnal sie ze zrozumieniem.
- Kiedy w pierwszej klasie wreczyli mi dyplom pochwalny, tez myslalem, ze wie o tym caly swiat. W drugiej klasie stluklem dwie filizanki z serwisu - i pomyslalem o tym samym. Nie wiedzialem zreszta, ze Zarudny mial syna. Ktos mi mowil, ze mial dwie corki.
- Z jego synem rozwiodlam sie - stwierdzila Lidka, uprzedzajac nieuchronne pytanie. - Takie bywa zycie...
- Bywa - kiwnal glowa Wielikow. - Na przyklad moje trzy zony rozbiegly sie kazda w swoja strone. Wyobraza sobie pani, jak zycie dalo im, biedaczkom, w kosc?
Lidka sie usmiechnela:
- Niech pan sobie wyobrazi, ze sobie wyobrazam.
Gabinet - pierwszy w zyciu Lidki osobisty gabinet! - byl w rzeczywistosci mala klitka, oddzielona od pozostalej czesci pomieszczenia scianka ze sklejki. Za scianka rozmawiano, smiano sie i stukano w klawiatury aparatury, podczas gdy Lidka mogla sie rozkoszowac iluzja prywatnosci. No, jakby nie bylo, nalezala do kierownictwa.
Drzwi szafki - w jej klitce miescily sie tylko biurko, dwa krzesla i szafa - lekko sie uchylily, bezwstydnie ukazujac domowe kapcie Lidki i szmatke do butow.
- Ten portret z pewnoscia pomaga wam w pracy? - zapytal niesmialo Wielikow.
- Andriej Igorowicz... - odezwala sie Lidka po chwili milczenia. - Andriej Igorowicz chcial wierzyc, ze Wrota to cos dobrego, co ma sluzyc ludziom. Ze ich glowna funkcja jest ratowanie. Ze tylko od samej ludzkosci zalezy, czy w czasie kryzysu beda ofiary, czy nie. „Z dumnie podniesionymi glowami”. Piekna hipoteza.
Wielikow potarl nasade nosa pomiedzy brwiami:
- Dlaczego wasz Instytut... przepraszam, wasz oddzial, nie mialby przejac imienia po Zarudnym? Mam oczywiscie na mysli przyszlosc?
Lidka przez chwile milczala i uwaznie mu sie przygladala.
- Co sie stalo, Lidio Anatoliewna? Powiedzialem cos nie tak?
- Ja tez o tym myslalam - przyznala sie Lidka wbrew samej sobie. - W przyszlosci... owszem, jego imie mogloby...To byloby sprawiedliwe. Gdybysmy spelnili pokladane w naszej dzialalnosci nadzieje...
Wielikow usmiechnal sie szeroko:
- A czy pani sie nie boi, Lidio Anatoliewna, ze idea Zarudnego zostala nie tyle skompromitowana, co zle sie ludziom kojarzy? Ostatecznie niewielu juz pamieta, kim byl i co glosil, ale dzwiek jego nazwiska wywoluje w ludzkiej pamieci wspomnienia Mroza, upadku OP.