Lidka zmierzyla rozmowce ostrym spojrzeniem - od zakurzonych butow, po wysoko uniesione, rudawe brwi.
- Pan szuka materialu do nowej powiesci?
- Zawsze i wszedzie - przyznal sie Wielikow. - A co w tym zlego?
Lidka nie odpowiedziala. Usiadlszy za biurkiem, nawykowymi ruchami przysunela ku sobie czerwona teczke z kartonu. Byla w niej informacja zebrana w minionym tygodniu. Wstepne rezultaty analizy statystycznej.
Wielikow przysiadl naprzeciwko:
- Z pewnoscia pani przeszkadzam. Wydaje sie pani, ze jestem natretem. Kazdy ma swoje metody dzialania. Pani zbiera informacje niczym pracowita pszczolka - szczypta kazdego dnia, codziennie po trochu i ma pani nadzieje, ze w komorkach waszego plastra ta informacja ktoregos dnia przerodzi sie w nowa jakosc, w slodkie, miodowe odkrycie. A ja fruwam sobie jak motylek, metoda „na chybil trafil”. Z kwiatka na kwiatek, bez zadnego systemu, lece tam, gdzie widze cos jaskrawego. Jestem intuicjonista. Na przyklad dzisiaj... Wyjechalem o swicie, ulice jeszcze puste... Jade, rozwoze mleko. I przychodzi mi do glowy taka mysl: A jezeli ludzkosc jest zagubionym dzieckiem? Przeciez nie bez powodu jest takie nierozumne, nie bez powodu nie wie, skad sie wzielo i po co? A zgubil je jakby... swiatowy intelekt, zgubil i wszedzie szuka... moze nas juz znalazl? Niech pani to sobie wyobrazi: zgubil w dzungli dziecko, a po wielu latach odnalazl wyrostka, malego dzikusa... malpe chodzaca na dwoch nogach. Nawet nie malpe - dziecka przeciez nikt niczego nie uczyl, cud ze nie przepadlo i prosze... znalazlo sie! Co sie robi z takimi dziecmi? Prowadzi sie je do pracowni naukowej, do laboratorium. I nas wsadzili, za posrednictwem Wrot. Co pani na to?
- Juz gdzies to slyszalam - stwierdzila niezbyt pewnym glosem. - Wtorny pomysl...
- Nic podobnego! - obruszyl sie Wielikow. - Slyszala pani o dzieciecym Bogu, a nie o dzieciecej ludzkosci... Ludzkosc-podrzutek! Nikt nas nie zgubil, podrzucono nas malpom. Z powodu nieprzydatnosci. A potem, kiedy sie okazalo, ze podrzutek sie uchowal i zaczyna przejawiac agresywnosc - wtedy nalozono mu kaganiec. Zadnych lotow kosmicznych ani inzynierii genetycznej.
- Czego? - zapytala Lidka.
- Inzynierii genetycznej. Wymyslilem ten termin w „Utraconym kluczu”. Widzi pani, jezeli zalozyc, ze pani hipoteza jest zgodna z rzeczywistoscia i Wrota selekcjonuja ludzi wedlug jakiejs cechy, powinna ona byc gleboko ukryta. W genach. I nie potrafi pani stwierdzic istnienia tej prawidlowosci, bo nie znajdzie pani przyrzadow, technologii, przeciez zmiana w genach niekoniecznie musi sie objawic od razu i niekoniecznie musi byc zwiazana z jakas widoczna cecha, w rodzaju tych pani zdolnosci muzycznych...
- One nie sa moje - zaprzeczyla Lidka odruchowo.
Oczami wodzila wiersz za wierszem, kolumna za kolumna. I wracala do poprzednich, jakby nie mogla uwierzyc w to, co widzi.
Dane, zebrane i przeanalizowane przez roznych ekspertow przeczyly jedne drugim. W jednym i tym samym rejonie - Podolskim - pojawialy sie zupelnie rozne rezultaty; z prac Kostii Woronowa wynikalo, ze dziewiecdziesiat procent utraconej mlodziezy nie mialo zadnych „muzycznych zdolnosci”. Raport nowej wspolpracowniczki, znawczyni muzyki, mowil o piecdziesieciu procentach, a i to „wiarygodnosc wielu danych budzi watpliwosc”.
Kolumna nazwisk (rok i cykl urodzin, rok i cykl smierci, zrodlo informacji, odsylacz do archiwum). Pod wnioskiem - „muzykalnych zdolnosci nie posiadali” - akademicka dama nagryzmolila czerwonym olowkiem: „konkretne dowody?”
Druga kolumna, nazwiska, rok i cykl urodzin, numer czy nazwa szkoly muzycznej, nazwisko nauczyciela. Notatka napisana innym, nieznanym Lidce charakterem pisma: „Wypis z charakterystyki... na egzaminach wstepnych odkryto wrodzony sluch, rytm i pamiec muzyczna. Ocena egzaminacyjna - trzy. Brak nie tylko pracowitosci, ale i zainteresowania muzyka”. „Na egzaminach wstepnych odkryto rozwiniete... na egzaminie koncowym - cztery... Pracowita, ale zdolnosci muzyczne na srednim poziomie...”
- Brednie - stwierdzila Lidka przez zeby.
- Co takiego? - spytal Wielikow, ktory zdazyl umilknac.
- Sluch, rytm, pamiec muzyczna... wrodzone! Czemu pisza: „brak zdolnosci”?
- Znalem kiedys jednego spiewaka - oznajmil Wielikow z westchnieniem. - Mial oczywiscie sluch, pamiec i tak dalej. I glos - niczym syrena okretowa. Spiewal glosno i z uczuciem. I zgodnie z zapisem nutowym. Jak robot... przy okazji, wpadl mi do glowy pomysl powiesci o rozwoju robotechniki. Chce pani posluchac?
- Niech pan troche pomilczy - odpowiedziala Lidka z rezygnacja.
- Szuka pani nie tam, gdzie powinna - lagodnym glosem podsunal Wielikow. - Probowaliscie analizowac cechy zewnetrzne, efemeryczne, okreslane z trudem i w zasadzie niemierzalne. A trzeba by analizowac na poziomie genetycznym.
Lidka podniosla na niego ciezkie spojrzenie.
- Owszem - westchnal pisarz. - Na wspolczesnym poziomie nauki to niemozliwe. Ale sadze, ze gdzies tak za cztery, moze piec cyklow.
- Niech pan wyjdzie - odpowiedziala Lidka.
Wielikow wstal i przepelniony poczuciem winy podrapal sie po nasadzie nosa pomiedzy brwiami. Wykonawszy cos w rodzaju uklonu podszedl ku drzwiom, gdzie niemal zderzyl sie z sekretarka Lenoczka, tak wzburzona, ze weszla bez pukania:
- Lidio Anatoliewna! Telegram z Akademii Europejskiej...
Nie zwracajac uwagi na zamarlego nagle Wielikowa Lidka wyjela z jej rak blankiet na oficjalnym, niemnacym sie papierze.
Akademia Europejska przesylala Lidii Anatoliewnej jak najserdeczniejsze europejskie pozdrowienia. Jej hipoteza zostala sprawdzona przez specjalna grupe europejskich ekspertow - i znalazla wspaniale potwierdzenie.
Rozdzial 12
Dzwonek do drzwi.
- Ciociu Lido! Andriej w domu?
Dziewczynka z osmego pietra. Starsza grupa, juz nie dziewczynka wlasciwie, a dziewczyna. Pietnastoletnia. O dwa lata starsza od Andrieja.
- A co sie stalo? - zapytala Lidka, otulajac sie ciasniej szlafrokiem.
- Kotek! Kotek na podworzu! Wlazl na drzewo!
- Wysoko? - zapytala Lidka odruchowo.
- Strasznie wysoko! - radosnie oznajmila dziewczyna. - Nikt nie moze dosiegnac...
- Andriej... - zaczela Lidka niezbyt pewnym glosem.
Syn juz wyskoczyl za drzwi i nie czekajac na winde, z hukiem pognal schodami w dol. Z hukiem - dlatego, ze nie dobiegajac do konca podestu, Andriej przeskakiwal ostatnie cztery, piec stopni i ladowal sprezyscie, ale glosno.
Lidka wzula na stopy sportowe pantofle, narzucila na ramiona plaszcz i wyszla za mlodymi.
Wokol wysokiej topoli zebral sie tlumek gapiow. Lidka sama nie mogla sobie przypomniec, kiedy ostatni raz widziala w miescie kota. Staruszek spod dwudziestego siodmego trzymal kota, ale obaj niedawno umarli. Ze starosci.
Andriej dal nura w tlum, ktory natychmiast zaczal sie przed nim rozstepowac. Jak wtedy, gdy przez grupe gapiow, ktorzy zebrali sie wokol miejsca ulicznego wypadku, przedziera sie stanowczy lekarz.
- Gdzie? - Andriej zadarl glowe do gory.
Odpowiedzial mu cienki, koci jek.
Kot byl bury i pregowany, mial prawie ochronna barwe. Posrod galezi w ogole nie byloby go mozna odnalezc wzrokiem, gdyby nie przeciagle miauczenie.
Pod drzewem stala rowiesniczka Andrieja z trzeciego pietra, ktora pochlipywala, przyciskajac do piersi brudne piastki:
- Wyrwal mi sie... trzymalam go. A on mi sie wyrwal... wyszlismy tylko na chwilke...
- Twoj? - zapytala Lidka.
Dziewczynka kiwnela glowa:
- Tatus ze wsi przywiozl.
Tymczasem Andriej zdazyl juz jak malpa objac pien topoli i swiecac podeszwami trampek polazl w gore. Lidka odwrocila sie: dala kiedys synowi uroczyste slowo honoru, ze nigdy nie bedzie kontrolowac wysokosci, na ktora ten postanowi sie wdrapac. W zamian za to syn dal jej slowo, ze nigdy nie bedzie sie wspinal na fabryczne kominy, dachy wagonow ani budki transformatorowe. I - o czym dobrze wiedziala - dotrzymywal swojej czesci umowy, nie probujac jej obchodzic.
W pol godziny pozniej smarowala mascia glebokie zadrapania na rekach syna. Andriej udawal, ze nic go nie boli. Zachlystujac sie niemal entuzjazmem, opowiadal, jak miekka siersc mial ten kotek. I ze Lenka teraz z pewnoscia pozwoli mu glaskac swojego Arbuza... tylko jemu i nikomu innemu na calym podworku! I dobrze byloby... no, mamo, rozumiesz chyba... gdybysmy tak mieli kotka albo pieska... fajnie byloby, prawda?
- Za szesc lat bedzie
Zwiesiwszy nos na kwinte, syn zaczal ogladac swoje rece, podrapane drobnymi pazurkami przerazonego zwierzecia.
* * *
Ani upadki z guzami i siniakami, ani dziury w spodniach nie mogly go zniechecic do zgubnego nawyku - lazenia po drzewach. Kiedy trzeba bylo zdjac z wysokiego drzewa golebia albo pileczke do badmintona, starsi chlopcy zawsze wolali Andrieja. Dziewczynki wzywaly go na ratunek, kiedy podczas zabaw ci sami chlopcy ciskali im na drzewo skakanke.
Pewnego razu ktos na podworku powiedzial Andriejowi, ze sa takie specjalne szpony, ktore zaklada sie na nogi do lazenia po gladkich slupach. Prostolinijny chlopak natychmiast zwrocil sie do mamy z prosba, zeby mu wykombinowala gdzies takie slupolazy. Zaszokowana Lidka natychmiast dala mu solenne slowo honoru, ze osobiscie zerznie mu skorzanym paskiem gola dupine, jezeli choc podejdzie do takiego slupa. Niech tylko sprobuje.
Probowac nie probowal. Chlopak doskonale wyczuwal mamine nastroje i - choc zwykle nie byl strachliwy - tym razem postanowil nie kusic losu.
* * *
Posrod innych wydzialow Instytutu Historii Kryzysow wydzial Lidki wygladal jak niedzwiedz pomiedzy krolikami i wiewiorkami. Finansowanie, miedzynarodowe stosunki, ulgi i granty, korespondenci. Dokumentalny film. Sluzbowy samochod na podjezdzie.
Pracownicy sasiednich wydzialow hodowali groszek i trudzili sie przy rozmnazaniu muszek. Od czasu do czasu sasiedzi zawierali z Lidka umowy o wspolpracy, co otwieralo przed nimi nowe perspektywy zdobywania finansow, a Lidce dawalo iluzje nowych mozliwosci. Szczegolowe drzewa genealogiczne wybitnych muzykow powinny spelnic te sama funkcje, co dziesiatki pokolen groszku.