podczas pierwszych lat nowego cyklu przedstawi nam pani wspaniale rezultaty... bede mial jeszcze okazje do wreczenia pani nagrody panstwowej... albo - mam taka nadzieje - miedzynarodowej.

Lidka patrzyla w niezbyt wyraznie widoczne za szklami, obwiedzione zalobnymi ramkami oczy - i ze smutkiem wspominala swoje wlasne przemowy do uczniow. Byl to ten sam, gladki, zawodowy i pelen frazesow slowotok. Taka mowe mozna bylo wyglosic na dowolny temat, w dowolnym miejscu i przed dowolnym audytorium. Mile, dodajace otuchy slowa o niczym.

- Zrozumialam, Michaile Jewgienijewiczu. Ostatnie pytanie. Gdyby badania zwiazane z „czynnikiem M” zostaly utajnione i prowadzone zgodnie z poleceniami ABP, wplyneloby to na panska decyzje?

Milczenie. Za grubymi soczewkami okularow pojawil sie blysk zaskoczenia.

- N-no... wie pani, wtedy rozmawialibysmy w ramach calkowicie zmienionej sytuacji...

- Dziekuje - odparla Lidka i wstala.

Sekretarka odprowadzila ja do samych drzwi; na ministerialnym podjezdzie czekal sluzbowy samochod Instytutu, w swojej klasie zupelnie przyzwoity, ale jakis zagubiony pomiedzy pysznymi wozami oficjeli.

- Pojde pieszo - oznajmila Lidka kierowcy.

Bylo zimno i wilgotno - kiepski czas na spacer.

Szla, podstawiajac twarz pod rzadkie krople deszczu, wciaz odtwarzajac w pamieci swoja niedawna rozmowe z ministrem. Niezbyt liczni przechodnie dziwili sie pewnie wyrazowi jej twarzy. Niby czlowiek sie usmiecha, ale na widok takiego usmiechu lepiej przejsc na druga strone ulicy.

Projekt Lidki od dawna juz utknal w blocie, o czym oprocz jej samej malo kto wiedzial. Stykajac sie z roznorakimi informacjami, rozpelzal sie na wszystkie strony, piekna i wiele obiecujaca hipoteza przeksztalcila sie w rozmyty, nieokreslony i budzacy watpliwosci domysl. Nowe dane przeczyly sobie, rezultaty obliczen statystycznych, niewatpliwe w malych probkach, nie wiedziec czemu nie chcialy sie potwierdzac przy badaniach liczniejszych grup ludnosci. Jedyna nadzieja Lidki lezala w „pracy scisle eksperymentalnej”, te jednak, ze zrozumialych przyczyn, trzeba bylo odlozyc na przynajmniej piec lat.

Ale raz uruchomiona, karmiona kolejnymi inwestycjami maszyna badan toczyla sie przed siebie, jakby nigdy nic. „Latajacy Holender”. Galwanizowany trup.

Byly to najczarniejsze mysli Lidki, ktore ja opadaly podczas bezsennych nocy, pomiedzy czwarta a piata nad ranem. Kiedy indziej cieszyla sie z wciaz nowych czastkowych rezultatow i niemal wierzyla we wlasna genialnosc; teraz jednak, po rozmowie z ministrem, nocne mysli wdarly sie na terytorium dnia.

„Podczas pierwszych lat nowego cyklu przedstawi nam pani wspaniale rezultaty... bede mial jeszcze okazje do wreczenia pani nagrody...” Niewazne, jakiej. Poniewaz jezeli podczas apokalipsy - Boze, nie dopusc! - cos sie przydarzy Andriejowi, ona tego nie przezyje.

A ty, stary szczurze, z pewnoscia juz zalatwiles swoim dzieciom gwarancje wejscia we Wrota. I dlatego pewnie tak lekko rozprawiasz o tym, co sie stanie podczas pierwszych lat nowego cyklu.

Weszla do budki telefonicznej. Dosc dlugo nikt nie odpowiadal i w dole jej brzucha zaczal juz sie zawiazywac niemily chlodek, kiedy w sluchawce odezwal sie znuzony glos Andrieja:

- To ty, mamo?

- Jak sie domysliles? - zapytala, usmiechajac sie mimo woli.

- Telepatia - odparl z zadowoleniem w glosie.

- Wszystko w porzadku?

- Aha - odpowiedzial niezbyt pewnie.

- Co sie stalo?!

- Nie denerwuj sie, mamo. Pomagalem naszemu geografowi ustawic choragiewke... i troszeczke rozbilem kolano.

- Jaka choragiewke?!

- Na dachu. Robimy doswiadczenie. Obserwacja rozy wiatrow. Potrzebna choragiewka na dachu. On sam sie tak przestraszyl, ze obiecal mi piatke do konca zycia.

- Sama piatka do konca zycia ci nie wystarczy - odparla Lidka przez zeby. - Z jakiej wysokosci spadles?

- Drobiazg... - zmieszal sie syn. - Tam jest drabinka pozarowa...No, dwa, moze trzy metry...

- Znaczy, przynajmniej piec... na asfalt?

- Mamo, nic sie nie stalo. Troche sobie stluklem kolano, ale juz je zabandazowali... dzwonil wujek Wielikow. Wydal nowa ksiazke.

- Ciesze sie - odpowiedziala z przekasem.

- ...i jeszcze babcia dzwonila. Wszystko u nich w porzadku, prosila zebys...

- Jasne. Ide do domu. Zaraz bede, slyszysz?

- Aha... czekam.

- No to czesc...

Targnela dzwignie, wrzucila nowa monete i wybrala numer starego mieszkania rodzicow.

- Lida? Nie, wszystko w porzadku. List przyszedl do ciebie. Z zagranicy. Gruby taki... od Artioma Maksymowa. Twojego ucznia. Pamietasz?

* * *

Fotografia byla barwna, wyrazna i standardowa. Rosly mezczyzna, w ktorym Lidka z trudem poznala mlodego Artiomka. Obok objeci dwaj chlopcy, starszy troche podobny do tego ucznia, ktoremu Lidka kiedys stawiala troje. Mlodszy - kedzierzawy blondynek z wielkimi oczami bez wyrazu.

List tez byl standardowy, w miare serdeczny i przesycony obawa. Maksymow wyrazal, po pierwsze - zal ze tak dawno nie widzial „swojej ukochanej nauczycielki”, po drugie - przekonanie, ze wszystko jej sie w zyciu ulozylo „jak najlepiej”, poniewaz „nawet tutaj” w gazetach pelno artykulow o naukowym postepie i smialych hipotezach, a nazwisko Lidki pojawia sie w druku czesciej od innych.

U niego, Artioma, tez wszystko w porzadku, dwaj synowie podrastaja spokojnie, zyje mu sie nie za lekko, ale zupelnie znosnie. Pracuje jako brygadzista budowlaniec i cieszy sie niemalym szacunkiem podwladnych i wspolpracownikow. Szkoda, oczywiscie, ze los rozdzielil go z Lidka... i od tej pory list zaczal sie powtarzac, jakby ktos uwiazal mysli Artioma na krotkim sznurku i teraz kraza, niczym koza, wokol wbitego w ziemie palika.

Lidka czytala i coraz wyrazniej dostrzegala przebijajaca sie na powierzchnie, prawdziwa tresc listu. Brygadzista budowlaniec zalowal utraconych mozliwosci, wydawalo mu sie z pewnoscia, ze Lidka wzbila sie w niebiosa nauki, on zas utknal na ziemi, mizerny, malutki, poplamiony gipsem i tynkiem. A moze po prostu nie byl szczesliwy z zona. Ma zone? Czemu nic o niej nie pisze? Rozwiodl sie? A moze nie chce po raz kolejny ranic jej uczuc? Moze sie krepuje?

Fotografie ogladala Lidka w samochodzie - zwykle nie korzystala z taksowek, ale dzis byl szczegolny dzien. Przez otwarte okno wlatywal do wnetrza taksowki cieply zapach ulicy; Lidka wetknela list w kieszen marynarki, ale tam wciaz szelescil i ja denerwowal, wiec wlozyla go do teczki. I pomyslala, ze gdy siegnie - powiedzmy po klucz - list moze wypasc albo po prostu blysnac zolcia koperty poplamionej liliowymi pocztowymi stemplami, a wtedy ciekawski Andriej oczywiscie zapyta: „O! Z zagranicy? Od kogo?”

Wsunela list na samo dno teczki, ale i tam jej przeszkadzal. Lezal niczym ziarnko pieprzu w ciastku; wyrzucic szkoda, spalic glupio, pokazac Andriejowi... no, to dopiero sie zacznie...

Taksowka zatrzymala sie przy wejsciu na ciche, wysadzone zielenia podworze. Byla to najlepsza dzielnica miasta - sam dobrobyt i brzeczenie pszczol, a na dodatek do centrum mozna bylo dojsc pieszo w dziesiec minut. Starsi chlopcy grali w pilke, a jej syn siedzial na laweczce, kibicujac jednoczesnie obu druzynom. Spodnie Andrieja na lewym kolanie byly mocno wypchane - na opatrunek poszla niejedna rolka bandazu.

Lidka zatrzymala sie w odleglosci kilku krokow; syn jej nie zauwazyl. Wyjasnial spoconym pietnastolatkom, ze pilke mozna uderzac nie tylko czubkiem buta, ale i bokiem. I ze uderzenie bokiem bywa lepsze i silniejsze.

Ze swego miejsca Lidka widziala jego kark, tyl glowy i czesc policzka.

Chciala go zawolac, ale sie wstrzymala. Rozmowa z ministrem, list od Maksymowa, rozbite kolano; dzis jest duszno i moze nadciagnac burza. Trzeba podbarwic skronie i ukryc wyrywajaca sie na zewnatrz siwizne. Uspokoic histerie, instynktowny slepy odruch - chwycic syna i otulic go nieprzemijalnym kokonem, ukryc chocby we wlasnym lonie, gdzie nie beda mu grozily codzienne niebezpieczenstwa. Tam, gdzie go nie dopadnie nieublagana apokalipsa.

Grupie przesady. O tym, ze dziecko poczete sztucznie nie przezyje kryzysu. Lidka od dawna znala wyniki badan statystycznych, ktore absolutnie przeczyly tym bzdurom. Dzieci, poczete w wyniku sztucznego zaplodnienia nasieniem dawcy przezywaja dokladnie tak samo, jak te majace prawdziwego ojca. Gina zreszta podobnie.

Ale wlasnie z tego powodu Lidka nikomu nie powiedziala, w jaki sposob pojawil sie na swiecie Andriej. Nikomu, nawet mamie. Wszyscy milczaco zalozyli, ze spotkala w Parku Kwietniowym „porzadnego czlowieka”; w glebi duszy nawet najbardziej cywilizowany czlowiek pozostaje jaskiniowcem. Czym inaczej wyjasnic ogolne mniemanie, ze przypadkowe zwiazki na poczatku cyklu to cos zupelnie przyzwoitego, a sztuczne zaplodnienie pozostaje tabu.

Ilez sil wymagalo od niej stlumienie w sobie instynktow godnych zatroskanej kury. Ilez sil juz stracila - a apokalipsa byla coraz blizej i jakkolwiek by sie nie gdakalo, jakkolwiek by sie nie miotalo wokol pisklaka - niczego nie da sie zmienic; kociol na podejsciach do Wrot i pozbawiony mozgow i mysli tlum... Przeciez tak bylo z Jana. Do ostatniej chwili Lidka pamietala, ze siostra biegla obok. Ojciec ciagnal ja za soba. A potem - w okamgnieniu - nie wiadomo skad pojawila sie nowa fala, ktora zbila ich z nog. Ojciec zdolal sie podniesc, a Jana nie i znioslo ja na dziesiatki metrow.

Andriej poczul na sobie jej spojrzenie. Odwrocil sie i rozjasnila mu sie twarz. Usmiech od ucha do ucha, doleczki na policzkach:

- Mamo!

Podeszla i nie mowiac slowa, wtulila twarz w jego rozczochrana czupryne.

* * *

W nocy trzeba bylo wezwac pogotowie. Andriej smiertelnie sie przestraszyl, miotal sie pomiedzy apteczka, jej lozkiem, oknem i telefonem; przynosil jej krople i zwilzone reczniki. Lidka nigdy jeszcze nie widziala go takim bladym. I miala szczera nadzieje, ze juz nigdy go takim nie zobaczy.

Karetka zjawila sie po czterdziestu minutach od wezwania. Mlody lekarz poznal nawet Lidke; natychmiast zrobiono jej EKG, niczego prawdziwie niebezpiecznego nie znaleziono, ale poradzono jej, by odwiedzila specjaliste, a jeszcze lepiej, polozyla sie w szpitalu na obserwacje, tym bardziej, ze szpital Akademii dysponuje teraz najnowsza aparatura, wlasciwie to raj, nie szpital, a pani juz sie powinna pilnowac, Lidio Anatoliewna.

Odjechali. Andriej siedzial w kuchni i cichutko dzwonil lyzeczka o szklanke.

Przeklety Maksymow ze swoimi tlumionymi pretensjami do zycia i swoim niezadowoleniem. Przeklety minister. Przekleta apokalipsa. Nie, Lidka tego nie wytrzyma. Wykonczy sie. Umrze na zawal, nie doczekawszy apokalipsy, zostawi chlopaka kaprysom losu. Samego w tym ludzkim kolowrocie...

Wspominajac Maksymowa, oczami wyobrazni widziala nie tego mezczyzna z fotografii. Widziala zylastego, ciemnowlosego wyrostka, potem ucznia, a w koncu studenta, szczuplego madrale, ktory rokowal wielkie nadzieje.

Wtedy wiedziala, podswiadomie wiedziala, ze z wyrokow losu przyjdzie jej go utracic.

Teraz to samo powtorzy sie z Andriejem. Opadlo ja fizyczne, prawie namacalne przeczucie straty. Apokalipsa go pozre, a ona moze jedynie byc przy nim.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату