- Pomocnikow i laborantow mi nie brakuje - Lidce jakos udalo sie zmusic usta do odpowiedzi. Czy to pod wplywem wiszacego w powietrzu zapachu, czy szczegolnego spojrzenia Maksymowa, ale te miejsca na jej ciele, ktorych dotknal, zaczynaly zyc swoim zyciem. Powolutku od stop po czubek glowy oblewal ja zar.
- Lid... jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmialo... bede ojcem dla twojego syna. Przeciez go potrzebuje... kocham cie. I pokocham jego. Rozumiesz?
Milczala.
Maksymow podszedl i przysiadl na dywanie u jej stop.
* * *
Pozna noca, gdy w mieszkaniu zapanowal juz jaki taki porzadek, zamknela sie w lazience (zrobila to odruchowo, w domu przeciez nikogo nie bylo), rozebrala sie i dlugo przygladala sie swojemu odbiciu w lustrze.
Nie zmienilam sie? Przynajmniej ty nie lzyj, Artiomku. I nie udawaj, ze zagapiony pasazer, ktory wysiadl na wczesniejszej stacji, odkrywszy pomylke, zdola bez trudu wskoczyc do nastepnego wagonu odjezdzajacego juz pociagu. Twoj pociag odjechal juz tak daleko, Artiomku, ze nie dogonisz go nawet smiglowcem. Smiglowcem generala nieboszczyka Mroza.
Jutro przyjezdzaja Wielikow z Andriejem.
Lidka wdziala czysta koszulke i weszla do lozka. A potem dlugo patrzyla, jak po suficie przemykaja swiatla przejezdzajacych dolem samochodow.
Nie pozwolila mu sie odprowadzic. Na sile wcisnal jej w kieszen wizytowke hotelu.
Zna numer jej telefonu sluzbowego. Dowie sie, jaki jest numer domowy. Kto mu przeszkodzi odszukac Andrieja i nagadac mu, co slina na jezyk przyniesie... jak to niedawno zrobil Slawek Zarudny.
A niby dlaczego ma myslec o Maksymowie zle? Skad jej przychodza do glowy takie mysli - przeciez Artiom nigdy nie okazal sie podlecem?
No, w kazdym razie milo jej bylo tak myslec.
Wydawalo jej sie, ze posciel okropnie drapie. Dlawila ja i klula ze wszystkich stron.
Gdybyz tak bylo, ze „Nowinki” lza! Jakze wszystko byloby lekkie i proste.
Profesor Sotowa chetnie przytula w Europie - na rok lub dwa. Dopoki tu sie nie uspokoi. Dopoki wszyscy nie zapomna o gazetce „Pikantne Nowinki”. A moze warto byloby zostac tam na zawsze? W swiecie, ktory nie znal generala Mroza. Andriej otrzyma tam porzadne wyksztalcenie... nawet lepsze niz w tym przekletym liceum. I moze Lidce udaloby sie tam wcisnac syna na „umowionego” liste...
Otrzymac obywatelstwo. Byc moze pomoglby w tym Maksymow.
Usiadla na lozku.
W glowie huczalo, jak w ulu. Bolalo ja cale cialo.
Nie mogla zasnac...
* * *
Przyjechali prosto z dworca, przesyceni zapachem pociagu, weseli i glodni.
- Lideczko, razem z Andriejem ulozylismy szkic kolejnej powiesci. Tej o muzyce dla dalfinow. Zasadniczy element - przetwornik, ktory bedzie zamienial drgania akustyczne na ultradzwieki. Nasz glowny bohater skonstruuje taki przetwornik. Bedzie mial syna, czternastoletniego chlopca...
Lidka kwitowala wszystko usmiechem.
Od dawna juz rozwazania Wielikowa budzily w niej wspomnienia bulgotu mleka w wielkiej cysternie. Nigdy nie mowila o tym znakomitemu pisarzowi, Wielikow nie nalezal zreszta do obrazalskich, ale
Siedzieli za stolem, jedli, pili herbate i opowiadali o swoich przygodach. Okazuje sie, ze na zachodnim wybrzezu jakis zapaleniec zorganizowal cyrk dalfinow, niezbyt legalny, ale cieszacy sie ogromnym powodzeniem. Gromadza widzow i wioza kolejka linowa do zatoki,, gdzie zbudowano amfiteatralnie ustawione siedzenia, jak w cyrku - choc miejsc wszystkiego z pol setki. Przedstawienie trwa okolo pietnastu minut - para dalfinow nadplywa z morza, krazy po zatoczce, je treserowi niemal z rak i wyskakuje z wody - co za cielska! Szkoda, ze nie wolno fotografowac.
- A ja raz kiedys plywalam z dalfinami - przyznala sie Lidka, zaskakujac nawet sama siebie.
Andriej wytrzeszczyl oczy:
- Naprawde?! Czemu nigdy nic nie mowilas?!
- Opowiem - obiecala Lidka. - Potem. Trzeba ci odpoczac, jutro przeciez idziesz do szkoly...
- Oj, jak mi sie nie chce - stwierdzil chlopak, wzdychajac tak, ze moglby ruszyc z miejsca sredniej wielkosci zaglowiec. - Pytalem tamtego goscia, potrzebuje pomocnikow, ktorzy sie nie boja dalfinow. Moglbym...
- Dziekuje, Wit - zwrocila sie Lidka do Wielikowa, nie czekajac, az syn dokonczy buntownicza mysl. - Bardzo ci dziekuje... Andriuszka, skoncz jedzenie. A ja pojde odprowadzic wujka Witka.
Wyszli razem do przedpokoju. Lidka rozejrzala sie dookola - ani jedno miejsce nie wydawalo jej sie dostatecznie dyskretne do rozmowy. Przeciez nie wyjda na korytarz, a w windzie tez nie da sie za dlugo jezdzic w gore i w dol.
- Sa jakies nowosci? - zapytal spokojnie Wielikow.
Lidka kiwnela glowa. Obejrzawszy sie na drzwi kuchni, wyciagnela z kieszeni szlafroka zlozona osmiokrotnie strone gazety.
Wielikow przejrzal pospiesznie wyznania Toni Drozd. A potem pogardliwie skrzywil wargi:
- Daj mi to, Lidko. Wykorzystam jak nalezy... w wychodku.
- Malo higienicznie - stwierdzila Lidka przez zeby. - Tym bardziej, ze to wlasciwie prawda...
Specjalnie odwrocila sie tak, by Wielikow stanal twarza do swiatla. Chciala widziec jego oczy.
- Co ty sie tak na mnie gapisz? - zapytal Wielikow. - Czekasz, az „ze zmieniona twarza pobiegne do stawu”?
Lidka zagryzla wargi.
- Cos jeszcze?
- Owszem. Przyjechal Artiom Maksymow. Przed kilkoma dniami. Wczoraj sie widzielismy.
- I co?
Lidka skwitowala pytanie milczeniem.
Pisarz wyciagnal reke i delikatnie dotknawszy jej ramienia, przyciagnal ja blizej.
- Wiesz co? Chcesz rady madrego czlowieka?
- Chce.
- Opowiedz wszystko Andriejowi. Niech pozna prawde, a nie... wrzaski tego tlustego ptactwa...
- Nie - zachnela sie przestraszona nie na zarty Lidka.
Wielikow z zaduma spojrzal na sufit:
- Melodramat, to w zasadzie nie moja specjalnosc... chociaz w razie koniecznosci do powiesci mozna wlaczyc elementy melodramatyczne.
- Mamo! - zawolal Andriej z kuchni.
W duszy Lidki znow obudzila sie i zatrzepotala skrzydlami przerazona kwoka. Nieszczesna, przesadnie sie troszczaca o kurczaka kokoszka.
- Witku...
- Lido, ja zawsze bede przy tobie. Cokolwiek by sie nie zdarzylo. Ale Andriejowi - opowiedz...
- Nie...
Pozegnali sie, jakby nic sie nie stalo.
* * *
Zabawki, ktore juz go krepowaly i ktorych sie troszeczke wstydzil, staly na najwyzszej polce w szafie. Byly tam zajaczki z obwislymi uszami, para myszy - jedna bez ogona. Samochodziki. Skrzynka z zestawem „Maly konstruktor”. I jeszcze jakis przedmiot, prawie juz niewidoczny w polmroku.
Zegar w saloniku wybil druga. Droga w nocy.
- Z Andriejem Igorowiczem spacerowalismy po parku. Prawie wszystkie zwierzeta juz ewakuowano - to bylo tuz przed apokalipsa... I wiesz, on uwolnil mnie od strachu. Od tego leku przed koncem swiata. Byl... ech, Andriuszka, jakze bym chciala, zeby mogl posiedziec tu z nami. Po trosze zreszta jest - na fotografii.
- Tak.
- Wiesz, jestes do niego podobny. Obaj macie wesole usposobienie.
- Tak?
- Owszem. Bardzo bym chciala, zebys stal sie podobny do czlowieka, ktorego imie nosisz.
- Ale wujek Slawek...
- On wcale go nie przypomina. Jest taki, jak jego matka. To chory, stary czlowiek...
- Stary?!
- No, moze nie calkiem stary... ale z pewnoscia chory. Wewnetrznie jest starcem. Rozgoryczonym starcem. Skrzywdzilam go.
- Ty?
- Tak, ja. Wyszlam za niego za maz z wyrachowania.
- Ty?!
- Mowie ci przeciez... ja.
Cisza. Taka cisze uslyszec mozna tylko o pol do trzeciej nad ranem. A i to tylko wtedy, gdy nikogo nie boli zab, i nikt akurat nie oproznia pecherza.
Lidka mowila, ledwo poruszajac wargami:
- ...badalismy artefakt Wrot. Fajnie tam bylo, wtedy wszystko bylo dobre. Kiedys pojedziemy razem na prawdziwa ekspedycje. Obiecuje.
Po sasiedniej uliczce przejechal jakis samochod. Nieglosny warkot silnika byl niemal ogluszajacy. Przypomnialy sie jej szkoleniowe alarmy.
- Tak... wasze pokolenie nie umie sobie tego nawet wyobrazic. O dowolnej porze dnia i nocy, zdrowych, chorych, mlodych i staruszkow - wszystkich podrywali, zbierali i gnali po dachach, po torach przeszkod, do atrap Wrot... Jedni biegali, bo uwazali, ze tak trzeba, inni bali sie OP. A my z tym chlopakiem schowalismy sie na dzieciecym placyku zabaw, we wzniesionej dla dzieciarni baszcie, teraz juz takich nie buduja... Przesiedzielismy tam caly alarm. A oni nas szukali... wszedzie szukali i gdyby nas znalezli, jego mogliby wydalic ze szkoly, a mnie z pracy. Albo i gorzej. Jego by poslali do poprawczaka, a mnie...