plazowa pilka. Tymczasem profesor Sotowa z uporem godnym lepszej sprawy stukala w obite skora drzwi. Zwalniala swoich wspolpracownikow - najlepszych, rokujacych wielkie nadzieje i lojalnych. Zamykala bardzo interesujace projekty i otwierala inne kierunki badan, mgliste i niezwykle utajnione; przez jakis czas wszyscy w instytucie chodzili jak ogluszeni - jakze to tak?! Przeciez szefowa jest porzadna osoba, ona nie jest taka! Nigdy przedtem nie...

Swego czasu nawet cieszyla sie z tego, ze Kostia Woronow nie poszedl z nia pod opieke OP. Nie stal sie swiadkiem upadku Lidki - ale jej radosc nie trwala dlugo. Kostia zapil sie na smierc.

Proces, ktory u innych trwal latami, roztargnionemu geniuszowi zajal kilka miesiecy. Z Instytutu zwolniono go za absencje w pracy; choc dzieki staraniom Lidki trafil do szpitala na oddzial odwykowy, nie potrafil sie juz zatrzymac. Podczas minionej zimy zamarzl w zaspie - cicha, pokorna i kompletnie pozbawiona sensu smierc.

Podobno to wlasnie Kostia pierwszy powiedzial o niej, ze sie „skurwila”. Slowo bylo niezwykle trafne, wyraziste i koniecznosc tlumaczen natychmiast znikla. Profesor Sotowa sie skurwila. Nie ona pierwsza, nie ostatnia, i nie jedyna przed apokalipsa.

...i prosze, za to wszystko tabliczka na szyi.

Zatrzymala sie przed ciezkim jak stara ropucha i tak samo szaroburym budynkiem. Po raz kolejny pozalowala, ze podczas tych wszystkich nerwowych i pelnych napiecia lat nie nauczyla sie palenia. Teraz akurat moglby to byc doskonaly powod do niewielkiej zwloki, do przerwy na kilka glebokich zaciagniec...

Poza tym, skoro wyznaczono czas na jedenasta, to ma sie zjawic rowno o jedenastej.

Po raz ostatni obejrzala sie na kwitnacy trawnik i ruszyla szarymi schodami w gore. Krok za krokiem - zdretwiale nogi stapaly ciezko, bolaly ja tez nabrzmiale zyly. I lamalo ja gdzies w biodrach.

Tabliczki z numerem i miejsca na liscie do ewakuacji nie mozna nikomu przekazac. Nikomu. Podczas ewakuacji sprawdzane sa plec, wiek, imie i nazwisko, oraz odciski palcow - no, w kazdym razie powinny byc sprawdzane. Istnieje pewne prawdopodobienstwo, ze w zawierusze apokalipsy straznicy o tym zapomna. Ale prawdopodobienstwo to jest zbyt male, by mozna na nim zawiesic zycie Andriuszy.

Niczym szczur od wielu miesiecy badala skrytki, schowki i nory. Nie moze byc tak, zeby nie bylo sekretnych przejsc; wielokrotnie natykala sie na obwaly i zamurowane drzwi, ale tez kilka razy jej sie poszczescilo - trafiala na realna mozliwosc wlaczenia Andrieja do spisu uprzywilejowanych. Co prawda, kiedy dowiadywala sie, ile to kosztuje, mozliwosc okazywala sie zluda. Nawet gdyby sprzedala swoje profesorskie mieszkanko i polise ubezpieczeniowa, nawet gdyby sama zaprzedala sie w niewole, nie udaloby sie jej zgromadzic zadanej przez kontrahentow sumy.

Dlatego jej maraton jeszcze trwa.

I dlatego wchodzi teraz po szarych stopniach, liczac sie z tym, ze zostanie wysmiana i wyproszona za drzwi.

Ma nawet pewnosc, ze dzis dokladnie tak wlasnie bedzie.

Jutro zreszta tez.

Ale za to pojutrze, byc moze, uda sie cos zalatwic...

* * *

...Za dawnych, bardzo dawnych czasow wszyscy ludzie zyli jak dobrzy sasiedzi, i nie bylo apokalips, glef ani Wrot... i pewnego dnia, zza czarnych chmur wylonil sie waz ludojad, ktory zional ogniem i osmalil cala ziemie. „- To juz wasz koniec - powiedzial, biada wam, bo od tej pory zyc tu bede tylko ja i moje wezowe potomstwo. A zza bialych oblokow pojawil sie zloty rumak o srebrnych skrzydlach i powiedzial: „Nie, wezu, nie twoja to ziemia i zyl tu nie bedziesz”. Rozpoczeli boj zaciekly - walczyli dwadziescia lat i dwadziescia dni i pokonal kon weza ludojada, ten ci jednak, zdychajac, rzucil klatwe: „Nie zazna ta ziemia spokoju - co dwadziescia lat i dwadziescia dni niech ja nekaja nieszczescia, niech niebo sie wali i niech jecza targane konwulsjami gory, a z morza niech wychodza glodne potwory. Niech gina ludzie, setkami i tysiacami, az nikt sie z nich nie ostanie!” Ale zloty kon, choc smiertelnie ranny, tez zdazyl powiedziec swoje: „Nie moge zmienic twojego przeklenstwa, ludojadzie. Co dwadziescia lat i dwadziescia dni beda nekaly ziemie nieszczescia, niebo sie bedzie walilo i jeczaly beda targane konwulsjami gory, a z morza wyjda glodne potwory. Ale moca mojego rozkazu niech w te straszne dni posrodku ladow i gor pojawia sie Wrota i wszystko, co zywe, od czlowieka po malenkiego ptaszka, niech sie w tych Wrotach skryje. I nie zginie ta ziemia, a zyc bedzie!”

- Bardzo wygodna legenda - stwierdzil Kowal. - Zaklada, ze za nas wszystkich raz i na zawsze zlozyl z siebie ofiare zloty kon. Wrota zas beda sie pojawiac same z siebie, niezaleznie od naszych zaslug czy popelnianych przez nasz grzechow. Ale posluchaj teraz ty, Artysto. W moim wariancie legenda konczy sie inaczej:

„Co dwadziescia lat i tylez dni ziemie beda nekaly nieszczescia, niebo sie bedzie walilo i jeczaly beda targane konwulsjami gory, a z morza wyjda glodne potwory, ale moca swoja rozkazuje: niech sie znajdzie w te straszne dni posrod ludzi jeden sprawiedliwy, czlowiek, ktory ukochal bliskich i zupelnie mu obcych bardziej niz siebie samego. Niech sie ofiaruje za wszystkich, i niechaj go zloza przyjaciele w ofierze wezowi. I wtedy posrodku ladow i gor pojawia sie Wrota i wszystko, co zywe, od czlowieka po malenkiego ptaszka, sie w tych Wrotach skryje. I nie zginie ta ziemia, a zyc bedzie!

[Witalij Wielikow. „Ostatnia ofiara”. Powiesc i opowiadania. Wydawnictwo „Centrum”. 16-ty rok, 656s]

* * *

Wieczorem przyszli do Andrieja przyjaciele z klasy - dwoch chlopakow i dwie dziewczyny. Jedna z nich, Julia, bardzo sie Lidce spodobala. Szczuplutka, zgrabna, nie zeby osobliwie piekna, ale o madrym, bystrym spojrzeniu; kiedy patrzyla na Andrieja, na jej powaznej twarzy pojawial sie cien usmiechu. „Zakochana” - pomyslala Lidka.

Druga dziewczyne, Sasze, Lidka w pierwszej chwili wziela za chlopaka. Dzinsy, kusa kurteczka, krotko obciete wlosy i jadowite zarty; uslyszawszy urywki jej odpowiedzi i docinki, Lidka zrozumiala, ze dziewczyna gra rolke rozczarowanej zyciem intelektualistki.

Chlopcy byli kompanami Andriuszy od dawna. Walik i Witia wpadali do Sotowych niemal co tydzien; Lidka przywitala ich jak starych znajomych.

W pokoju Andrieja ustawiono na stole niezbyt wyszukane potrawy i wlaczono muzyke; Lidka zostawszy u siebie, przysluchiwala sie glosom gosci i starala sie zrozumiec, o czym mowa. Mniej wiecej o osmej - bez uprzedzenia wparowal Wielikow.

- Siedz cicho, Witalik. Tam sa twoi wielbiciele, jak odkryja, ze tu jestes, to sobie nie pogadamy...

Wielikow kiwnal glowa, obiecujac zachowywac sie cicho, jak mysz, co dobiera sie do zolnierskiego chlebaka. Przekradli sie wiec do kuchni, gdzie w milczeniu usiedli do herbaty; ciasteczka pisarz przyniosl ze soba.

- I jak? - zapytal Wielikow w dwudziestej pierwszej minucie milczenia.

- Na razie nijak - odpowiedziala Lidka, odwracajac glowe w bok.

- Nie wykrecaj sie - zastrzegl Wielikow.

Lidka usmiechnela sie krzywo:

- I kto to mowi?

Wielikow oblizal ubrudzony kremem palec:

- Wybacz...

W pokoju Andrieja slychac bylo smiech dziewczat; wysoki, jakby zawistny smiech Julii i niski, pewny siebie - Saszy.

Wielikow westchnal. Lidka pomyslala, ze przyjaciel ostatnimi czasy mocno sie postarzal. I ze z siwizna wcale mu nie do twarzy, w odroznieniu od szlachetnych starcow z klasycznych dramatow i wspolczesnych powiesci kryminalnych.

- Witalik, ufarbowalbys wlosy...

- Nie jestem baba - odezwal sie Wielikow w zadumie. - Ale ogolic sie na pale - to po mesku...

Przez chwile znow milczal, utkwiwszy spojrzenie w dnie filizanki i osiadlych na nim fusach.

- Wiesz, Lido, kiedy bylem malym chlopcem, czesto chcialem, zeby caly swiat, rozumiesz, cala ludzkosc skladala sie tylko ze mnie. Nie, nie to, zebym byl sam jak palec - zeby wszyscy wokol byli dokladnie jak ja, niczym odbicia w lustrze. Tak fajnie byloby w klasie - i nauczycielom latwiej, i mnie byloby przyjemnie. Latwo byloby o wszystkim rozstrzygac - rozumielibysmy sie bez slow. Swiat bylby spokojny i szczesliwy - recze, ze nie jestem zly, juz wtedy wiedzialem to na pewno. Nikt nie musialby sie mnie bac. Nikomu niczego bym nie zazdroscil. Podczas apokalipsy nikt by nikogo nie popychal - wszyscy bysmy sie dogadali... To znaczy dogadalbym sie ze soba. Rozumiesz?

- To twoja nowa powiesc? - zapytala Lidka, ponownie napelniajac filizanke.

- Nie. To taka dziecieca fantazja. Potem podzielilem sie tym pomyslem z bratem, a ten pomyslal chwilke i orzekl, ze wtedy nikt nie zarzynalby prosiakow i nie sciagal z nich skor. Nikt nie otwieralby nieboszczykow w prosektorium, nie wywozilby nieczystosci do morza, nie spalalby smieci na zwalowiskach... Nikt nie chcialby wykonywac calej masy innych, koniecznych i niezbednych, ale absolutnie nie interesujacych mnie rzeczy. I ze tylko niewielu moich sobowtorow mogloby tworzyc te moje „pisalki” - tak sie wyrazal o mojej tworczosci. A cala buchalterie, wydobywanie i przerobke ropy naftowej, strzyzenie owiec i dojenie krow, hodowanie burakow, obrobke zelaza i inne codzienne sprawy musialaby wykonywac pozostala czesc ludnosci, co uczyniloby ja, to jest mnie, nieszczesliwymi do konca zycia.

W pokoju Andrieja nieco sciszono muzyke. Mlodzi za to sprzeczali sie, glosno i zajadle; nawet przez zamkniete drzwi do siedzacych w kuchni dolatywaly urywki zdan:

... jakis tam procent ludzi, ktorzy wszystkie twoje pomysly maja gdzies! Nie zdolaja pokochac nikogo, oprocz siebie samych, to fiz-jo-lo-gia!

...zdradzic... uwierzyc...

...sprobuj to wyjasnic chocby naszej chemicy...

... A co ma fizjologia do milosci?...

- Rosna dzieciaki - stwierdzil Wielikow, nie bez zmieszania w glosie.

- A ty wiesz - nachmurzyla sie Lidka - ze oni wszyscy dostali bzika na punkcie twojej „Ostatniej ofiary”? Czasami mi sie wydaje, ze nie jest to naturalne. Pojawiaja sie fanatycy, a ja nie lubie fanatyzmu.

- Sam go nie lubie - stwierdzil Wielikow. - Mam z ta ksiazka... No, krotko mowiac, postanowilem jej wiecej nie wydawac.

Lidka uniosla brwi w gore.

- Owszem - Wielikow bezradnie potarl dlonia o dlon. - Wszystko pieknie, wielbiciele, zwolennicy, niby tak powinno byc... Ale w „Ofierze” dokopali sie do tego, czego w niej nie ma. W kazdym razie JA tam tego nie umiescilem. Oni za powaznie... wlacznie z teoriami, ze niektorzy zapalency uwazaja, iz nalezy skladac sie w ofierze dla otwarcia Wrot. Doslownie. Przeprowadzaja przyczynkowe badania i dowodza, ze kazdej apokalipsie, kazdemu otwarciu Wrot towarzysza ofiary niewinnych ludzi...

Pisarz umilkl na chwile, a potem spojrzal na Lidke dosc dziwnym wzrokiem:

- Uwierz mi... sprobuj sobie wyobrazic, jakie to wszystko dla mnie niemile. Za jedna z tych ofiar uznali Zarudnego...

Lidka milczala.

- Nie patrz tak na mnie... Dlaczego, u licha, nikomu nie przyszlo do glowy, zeby stworzyc „podwodna orkiestre” i zabawiac dalfiny muzyka. Albo rozgryzanie ukladu oblokow na niebie, jak to robil bohater „Utraconego Klucza”, co?

- To mryga - stwierdzila Lidka wbrew samej sobie. - Teraz ludzie beda wariowac, daj im tylko powod...

W pokoju obok darli sie, przerywajac sobie nawzajem, Andriej, Witia i Walik:

- Nie mozna wszystkich mierzyc jedna miara! Egoizm to zdrowe uczucie, tak samo instynkt samozachowawczy...

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату