— Nie, Tossie ciagle nazywa go „ukochanym mezem”. I podpisuje sie: „Toots”. Ale jest tam pare interesujacych rzeczy. — Verity usiadla w rzezbionej lawce. — Posluchaj tego: „Moj drogi Terence…”

— Terence? — zdziwilem sie. — Na litosc, dlaczego ona pisze do Terence’a?

— On do niej napisal — wyjasnila Verity. — Jego list zaginal. To jest odpowiedz Tossie.

— Terence napisal do niej?

— Tak — potwierdzila. — Sluchaj: „Moj drogi Terence, Nie zdolam wyrazic slowami, jak bardzo ucieszyl mnie twoj list z trzeciego”. Slowo „ucieszyl” podkreslone. „Stracilam juz wszelka nadzieje, ze otrzymam wiadomosc o mojej kochanej Ksiezniczce Ardzumand na tym swiecie!” Slowo „swiecie”…

— Podkreslone — dokonczylem.

— I dwa wykrzykniki — dodala Verity. Czytala dalej: — „Wyplynelismy juz daleko w morze, kiedy odkrylam, ze zginela. Moj ukochany maz zrobil wszystko, co w jego mocy, zeby sklonic kapitana do natychmiastowego powrotu, lecz ten okrutnik odmowil i myslalam, ze juz nigdy w tym zyciu nie ujrze mojej najdrozszej slicznej Dziudziu i nie poznam jej Losu”. Praktycznie kazde slowo podkreslone — zaznaczyla Verity — a „Los” napisany duza litera.

Podjela lekture:

— „Nie potrafisz sobie wyobrazic mojej radosci, kiedy otrzymalam twoj list. Tak straszliwie sie balam, ze utonela w morskiej otchlani, a teraz dowiaduje sie, ze nie tylko zyje, lecz jest z toba!”

— Co? — wykrztusilem.

— Od tego miejsca wszystko podkreslone — ciagnela Verity. — „Pomyslec tylko, ze moje delikatne kochanie podrozowalo z Plymouth az do Kent, kiedy Muchings End byloby znacznie blizej! Ale moze lepiej sie stalo. Mama pisala, ze papa ostatnio otrzymal nowego zlotego welona ryunkina. I wiem, ze bedziesz sie nia dobrze opiekowal.

Dziekuje za twoja wspanialomyslna propozycje, ze odeslesz mi Ksiezniczke Ardzumand pod opieka Dawsona, lecz moj ukochany maz i ja doszlismy do wniosku, ze ze wzgledu na jej niechec do wody najlepiej bedzie, jesli najdrozsza kiciunia pozostanie pod twoja opieka. Wiem, ze ty i twoja zona Maud bedziecie ja kochali rownie mocno jak ja. Mama napisala mi o waszym slubie. Chociaz wydaje mi sie nieco pospieszny i mam szczera nadzieje, ze nie popelniles tego kroku w chwili slabosci, ciesze sie niezmiernie, ze zdolales o mnie zapomniec, i zywie gleboka nadzieje, ze bedziecie rownie szczesliwi jak ja z moim ukochanym mezem! Ucaluj ode mnie Ksiezniczke Ardzumand i poglaszcz jej kochane futerko, i powiedz jej, ze mamusia kazdego dnia mysli o swojej slodkiej kiciuni. Serdecznie zobowiazana, Toots Callahan”.

— Biedny Cyryl — westchnalem.

— Nonsens — zaprzeczyla Verity. — Byli dla siebie stworzeni.

— Tak jak my — powiedzialem. Przechylila glowe na bok.

— No wiec jak, Harriet? — zagadnalem. — Kapitalna z nas para detektywow, he? Co powiesz na to, zebysmy zalozyli staly zespol?

— Nie! — krzyknela Warder. — Nie kazalam wam siadac. Spojrzcie, jak sie pogniotly! Te komze sa lniane!

— A zatem co powiesz, Watsonie? — zapytalem.

— Nie wiem — odparla zalosnie. — A jesli to tylko dyschronia? Popatrz na Carruthersa. Wydaje mu sie, ze zakochal sie w Warder…

— Absolutnie wykluczone! — szczeknela Warder na malego chlopca. — Trzeba bylo o tym pomyslec, zanim nalozyles komze!

— Spojrz na nia! A jesli teraz, kiedy wszystko sie skonczylo — ciagnela Verity, podnoszac na mnie powazny wzrok — kiedy wreszcie odpoczniesz i wyleczysz sie z dyschronii, wowczas dojdziesz do wniosku, ze to wszystko bylo straszna pomylka?

— Nonsens — oswiadczylem, przypierajac ja do sciany. — Takze brednie, banialuki, dyrdymaly, koszalki- opalki i duby smalone. Nie liczac andronow. Po pierwsze wiesz doskonale, ze kiedy cie ujrzalem pierwszy raz, jak wyzymalas rekaw na dywan pana Dunworthy’ego, bylo jak w „Pani na Shalott”… szata porwana, zwierciadlo peklo, wszedzie pelno strzepkow i odlamkow szkla.

Oparlem dlon o sciane nad glowa Verity i pochylilem sie ku jej twarzy.

— Po drugie — powiedzialem — to twoj patriotyczny obowiazek.

— Moj patriotyczny obowiazek?

— Wlasnie. Jestesmy czescia samokorekty, pamietasz? Jesli sie nie pobierzemy, stanie sie cos okropnego: nazisci domysla sie, ze mamy Ultre, albo lady Schrapnell przekaze pieniadze do Cambridge, albo kontinuum sie zalamie.

— Tutaj jestescie — zawolal Finch, wbiegajac z komunikatorem i wielkim kartonowym pudlem. — Wszedzie was szukam. Pan Dunworthy powiedzial, ze pan i panna Kindle macie dostac jednego, ale nie wiedzialem, czy to znaczy jednego czy dwa.

Nie mialem pojecia, o czym on mowi, ale po tygodniowym pobycie w epoce wiktorianskiej przestalem sie przejmowac takimi rzeczami.

— Jednego — powiedzialem.

— Tak, sir. Jednego — powiedzial do komunikatora i polozyl go na nagrobku. — Pan Dunworthy mowil, ze ze wzgledu na wasze cenne zaslugi mozecie wybrac pierwsi. Czy macie jakies preferencje co do koloru?

— Tak — odezwala sie Verity. — Czarny. Z bialymi lapkami.

— Co? — baknalem.

— Mowilam ci, ze on przenosi nieistotne przedmioty — mruknela Verity.

— Bynajmniej nie uwazam ich za nieistotne — oswiadczyl Finch, otworzyl pudlo i wyjal kociaka.

Kotek wygladal identycznie jak Ksiezniczka Ardzumand, wlacznie z bialymi pantalonami na tylnych lapkach, tylko w miniaturze.

— Skad? — zapytalem. — Jak? Koty to wymarly gatunek.

— Tak, sir — przyznal, podajac kociaka Verity — ale w czasach wiktorianskich wystepowal nadmiar kotow, dlatego tez farmerzy czesto topili nowo narodzone kocieta, zeby ograniczyc liczebnosc populacji.

— A kiedy przenioslam w czasie Ksiezniczke Ardzumand — podjela Verity, glaszczac kociaka — T.J. i pan Dunworthy postanowili sprawdzic, czy kociaki wrzucone w worku do stawu okaza sie nieistotne.

— Wiec pan wedrowal po okolicy i szukal ciezarnych kotow — stwierdzilem, zagladajac do pudla. W srodku byly dwa tuziny kociat, wiekszosc jeszcze z zamknietymi oczami. — Czy ktores sa od Pani Marmolady?

— Tak, sir — przyswiadczyl i wskazal kilka malych futrzanych kuleczek. — Te trzy pregowane i ten cetkowany. Oczywiscie wszystkie sa za male, zeby je odstawic od smoczka, ale pan Dunworthy kazal wam powtorzyc, ze dostaniecie swojego za piec tygodni. Te po Ksiezniczce Ardzumand sa troche starsze, bo nie mogli ich znalezc prawie przez trzy tygodnie.

Odebral kociaka od Verity.

— Kot wlasciwie nie bedzie wasza wlasnoscia — ciagnal — i musicie go zwrocic do laboratorium dla sklonowania oraz regularnego rozplodu. Nie dysponujemy jeszcze wystarczajaca pula genowa, ale nawiazalismy kontakt z Sorbona, Caltechem i Uniwersytetem Tajlandii, a ja bede wracal do wiktorianskiej Anglii po dodatkowe okazy.

Wlozyl kociaka z powrotem do pudla.

— Czy mozemy go odwiedzac? — zapytala Verity.

— Naturalnie — odpowiedzial Finch. — I musicie przejsc szkolenie w kwestii opieki oraz pokarmu. Polecam diete z mleka oraz…

— Perlowych wylupiastookich ryunkinow — dokonczylem. Komunikator Fincha zapiszczal. Finch spojrzal na niego i podniosl kartonowe pudlo.

— Przyjechal arcybiskup, a straznik przy zachodnich drzwiach mowi, ze zaczyna padac. Trzeba wpuscic tlum do srodka. Koniecznie musze znalezc lady Schrapnell. Nie widzieliscie jej?

Oboje pokrecilismy glowami.

— Lepiej pojde jej poszukac — mruknal i odszedl pospiesznie.

— Po trzecie — zwrocilem sie do Verity, podejmujac przerwany watek — przypadkiem wiem od tamtego dnia w lodce, ze czujesz dokladnie to samo, i jesli czekasz, zebym oswiadczyl sie po lacinie…

— Tutaj jestes, Ned — zawolal T.J. Niosl maly monitor i przenosny zestaw komputerowy. — Musze ci cos pokazac.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату