— Konsekracja juz sie zaczyna — zaprotestowalem. — Czy to nie moze zaczekac?
— Raczej nie — odparl.
— W porzadku — rzucila Verity. — Zaraz wracam. Wymknela sie z kaplicy.
— Co jest? — zapytalem.
— Pewnie nic — odpowiedzial T.J. — To prawdopodobnie blad matematyczny. Albo usterka systemu.
— Co to jest? — powtorzylem.
— No dobrze, pamietasz, jak mi kazales przeniesc ognisko niekongruencji do Coventry w 1940 roku, i tak zrobilem, i mowilem ci, ze prawie idealnie pasowalo do symu Waterloo z kociolkiem.
— Tak — mruknalem ze znuzeniem.
— No wiec „prawie” to kluczowe slowo. — Wywolal na ekranie jeden ze swoich zamazanych szarych modeli. — Pasowalo bardzo dobrze przy poslizgu peryferyjnym i na glownych obszarach tutaj, tutaj i tutaj — wskazal nierozroznialne fragmenty ekranu. — Ale nie przy poslizgu wokol osrodka. I chociaz w osrodku przeniesienia strusiej nogi biskupa przez pania Bittner wystapil poslizg, nie byl radykalnie zwiekszony.
— Przeciez tam nie bylo miejsca na radykalnie zwiekszony poslizg — przypomnialem mu. — Lizzie Bittner musiala sie zmiescic w bardzo waskim okienku czasowym… pomiedzy chwila, kiedy ostatni raz widziano skarby, a ich zniszczeniem przez ogien. Miala ledwie kilka minut. Zwiekszony poslizg wyslalby ja prosto w plomienie.
— No tak, nawet jesli to uwzglednimy, pozostaje problem poslizgu w otoczeniu — zauwazyl, wskazujac na nicosc. — A wiec — stuknal w kilka klawiszy — sprobowalem przesunac ognisko do przodu.
Na ekranie pojawila sie nieokreslona szara plama.
— Do przodu?
— Tak. Oczywiscie nie mialem wystarczajacych danych, zeby wybrac lokalizacje czasoprzestrzenna jak ty, wiec zrobilem inaczej: potraktowalem poslizg w otoczeniu jako peryferyjny i ekstrapolowalem nowy poslizg w otoczeniu, a z tego wyprowadzilem nowe ognisko.
Wywolal kolejny szary obraz.
— Okay, to jest model Waterloo. Teraz naloze go na model z nowym ogniskiem. — Nalozyl. — Widzisz, ze pasuje.
Widzialem.
— Gdzie wypada to ognisko? — zapytalem. — W ktorym roku?
— 2678 — odpowiedzial.
2678. Ponad szescset lat w przyszlosc.
— Pietnasty czerwca 2678 roku — ciagnal. — Jak mowilem, to pewnie nic nie znaczy. Blad w obliczeniach.
— A jesli znaczy?
— Wtedy przeniesienie strusiej nogi biskupa przez pania Bittner nie stanowi niekongruencji.
— Ale jesli to nie stanowi niekongruencji…
— To tez jest czesc samokorekty — wyjasnil T.J.
— Samokorekty czego?
— Nie wiem — przyznal. — Czegos, co jeszcze sie nie wydarzylo. Czegos, co wydarzy sie w…
— …w 2678 roku. Jaka jest lokalizacja przestrzenna? — spytalem, bo zaciekawilo mnie, czy bedzie rownie odlegla jak data. Addis Abeba? Mars? Mniejszy Oblok Magellana?
— Oksford — odpowiedzial T.J. — Katedra z Coventry.
Katedra z Coventry. Pietnastego czerwca. Verity miala racje. Kontinuum chcialo, zebysmy znalezli strusia noge biskupa i zwrocili ja do katedry. I to wszystko, sprzedaz nowej katedry, odbudowa starej przez lady Schrapnell, nasze odkrycie, ze nieistotne skarby mozna przeniesc do przodu przez siec, wszystko stanowilo czesc tej samej ogromnej samokorekty, jakiegos Wielkiego…
— Sprawdze jeszcze raz wszystkie obliczenia i przeprowadze kilka testow logicznych na modelu — mowil T.J. — Nie martw sie. Pewnie sie okaze, ze to zwykly blad w symie Waterloo, nic wiecej. To tylko prymitywny model.
Dotknal kilku klawiszy i szarosc znikla. Zaczal skladac ekran.
— T.J. — powiedzialem. — Jak myslisz, co przesadzilo o wyniku bitwy pod Waterloo? Charakter pisma Napoleona czy jego hemoroidy?
— Ani jedno, ani drugie — odparl. — I mysle, ze nie zadecydowal zaden z czynnikow, ktorych symulacje robilismy… odwrot Gneisenau do Wavre czy zablakany poslaniec, czy pozar w La Sainte Haye.
— Wiec co to bylo wedlug ciebie? — zapytalem z ciekawoscia.
— Kot — odpowiedzial.
— Kot?
— Albo kolo, albo woz, albo…
— …kierowniczka komitetu koscielnego — mruknalem.
— Wlasnie — potwierdzil. — Cos tak nieistotnego, ze nikt tego nawet nie zauwazyl. W tym caly klopot z modelami… zawieraja tylko te szczegoly, ktore ludzie uznali za istotne, a Waterloo stanowilo chaotyczny system. Wszystko bylo istotne.
— A my wszyscy jestesmy chorazym Kleppermanem — podchwycilem — ktory nagle obejmuje stanowisko o kluczowym znaczeniu.
— No — wyszczerzyl zeby — i wszyscy wiemy, co sie stalo z chorazym Kleppermanem. I co sie stanie ze mna, jesli nie wroce do zakrystii. Lady Schrapnell chce, zebym zapalil swiece w kaplicach. — Pospiesznie chwycil ekran i zestaw komputerowy. — Lepiej wezme sie do zapalania. Oni chyba zaraz zaczna.
Rzeczywiscie na to wygladalo. Chlopcy z choru i donowie ustawili sie mniej wiecej w szeregach, kobieta w zielonym fartuchu zbierala nozyce, wiadra i bibulke do zawijania kwiatow, chlopiec z laserem wylazl spod lawki. „Czy rejestr trabki juz dziala?”, zawolal jakis glos z galerii, a organista odkrzyknal: „Tak”. Carruthers i Warder stali przy poludniowych drzwiach, sciskajac w objeciach stosy programow i siebie nawzajem. Wyszedlem do nawy, rozgladajac sie za Verity.
— Gdziez pan byl? — natarla na mnie lady Schrapnell. — Wszedzie pana szukalam. — Ujela sie pod boki. — No, podobno pan znalazl strusia noge biskupa. Gdzie ona jest? Czyzby znowu pan ja zgubil?
— Nie — zapewnilem. — Stoi na swoim miejscu, przed azurowa przegroda Kaplicy Kowali.
— Chce ja zobaczyc — oswiadczyla i ruszyla przez nawe. Zabrzmiala fanfara i organista rozpoczal z rozmachem: „O Boze, ktory stwarzasz rzeczy wielkie i niepojete”. Chorzysci otworzyli spiewniki. Carruthers i Warder rozdzielili sie i zajeli stanowiska przy poludniowych drzwiach.
— Chyba juz nie ma czasu — powiedzialem. — Konsekracja zaraz sie zacznie.
— Nonsens — odparla, rozpychajac chorzystow. — Mamy mnostwo czasu. Slonce jeszcze nie zaszlo.
Przepchnela sie przez donow, ktorzy rozstapili sie przed nia jak Morze Czerwone, i pospieszyla polnocnym przejsciem do Kaplicy Kowali.
Szedlem za nia pelen nadziei, ze strusia noga biskupa nie zniknela znowu w tajemniczy sposob. Nie zniknela. Ciagle tam stala, na postumencie z kutego zelaza. Kobieta w zielonym fartuchu wstawila do niej piekny bukiet bialych wielkanocnych lilii.
— Oto ona — zaprezentowalem ja dumnie. — Po niewyslowionych trudach i cierpieniach. Strusia noga biskupa. Co pani mysli?
— Ojej — westchnela i przycisnela rece do lona. — Naprawde jest ohydna, nie?
— Cooo? — zakrztusilem sie.
— Wiem, ze jakoby spodobala sie mojej pra-pra-praprababce, ale moj Boze! Co to ma byc? — wskazala na podstawe. — Jakis gatunek dinozaura?
— Podpisanie Magna Carta — wyjasnilem.
— Prawie zaluje, ze zmarnowal pan tyle czasu na szukanie tego przedmiotu — wyznala. Popatrzyla na urne w zamysleniu. — Pewnie jest nietlukaca? — zapytala bez wiekszej nadziei.
— Owszem — potwierdzilem.
— No, chyba musimy ja zatrzymac ze wzgledu na autentycznosc. Oby tylko w innych kosciolach nie bylo takiej szkarady.
— W innych kosciolach? — powtorzylem.
— Tak, nie slyszal pan? — ozywila sie. — Teraz, kiedy mozemy przenosic przedmioty do przodu przez siec, mam rozlegle plany. Trzesienie ziemi w San Francisco, magazyny MGM, Rzym, zanim go spalil Juliusz Cezar…