Connie Willis
Nie liczac psa
„…nieszkodliwy, uzyteczny kot”
„Bog jest w szczegolach”
Dla Roberta A. Heinleina,
ktory w ksiazce „Wkladaj kombinezon i w droge” po raz pierwszy przedstawil mi Jerome K. Jerome’a „Trzech panow w lodce nie liczac psa”.
Serdecznej pamieci Loreny i Bertiego.
ROZDZIAL PIERWSZY
— Milo byloby zaczac od nowa bez tych starych ruin — powiedziala.
— One sa symbolem kochanie — odparla przyjaciolka.
Bylo nas pieciu. Carruthers, nowy rekrut i ja oraz Pan Spivens i koscielny. Poznym popoludniem pietnastego listopada znajdowalismy sie w ruinach tego, co zostalo z katedry w Coventry, szukajac strusiej nogi biskupa.
W kazdym razie ja szukalem. Nowy rekrut gapil sie na wybite witraze, Pan Spivens wykopywal cos przy schodach do zakrystii, a Carruthers usilowal przekonac koscielnego, ze jestesmy z Pomocniczej Strazy Pozarnej.
— To jest dowodca naszego szwadronu, porucznik Ned Henry — oznajmil, wskazujac na mnie — a ja jestem komendant Carruthers, oficer posterunku strazy.
— Ktorego posterunku? — Oczy koscielnego zwezily sie.
— Trzydziestego szostego — strzelil na oslep Carruthers.
— A tamten? — zapytal koscielny, pokazujac nowego rekruta, ktory teraz probowal zrozumiec, jak dziala jego nowa kieszonkowa latarka, i wygladal przy tym za malo inteligentnie nawet jak na czlonka Obrony Cywilnej, nie mowiac o PSP.
— To moj przyrodni brat — zaimprowizowal Carruthers. — Egbert.
— Zona chciala mnie zmusic, zebym przyjal jej brata do sluzby pozarowej — powiedzial koscielny, wspolczujaco kiwajac glowa. — Nie potrafi przejsc przez kuchnie, zeby sie nie potknac o kota.,Jak on ma gasic bomby zapalajace?”, pytam. „On potrzebuje pracy”, mowi moja zona. „Wiec niech Hitler go zatrudni”, powiadam.
Zostawilem ich i ruszylem wzdluz czegos, co przedtem bylo nawa. Nie moglismy tracic czasu. Pozno dotarlismy na miejsce i chociaz dopiero minela czwarta, dym i pyl wiszacy w powietrzu prawie calkiem zaciemnialy wnetrze.
Rekrut przegral walke z latarka i teraz przygladal sie, jak Pan Spivens kopie z determinacja w gruzach obok schodow. Spojrzalem w jego strone, zeby ustalic, gdzie znajdowala sie polnocna nawa boczna, po czym zaczalem torowac sobie droge w strone konca nawy.
Strusia noga biskupa stala zwykle na postumencie z kutego zelaza przed ozdobna przegroda Kaplicy Kowali. Brnalem przez zwaly gruzow, probujac odnalezc tamto miejsce. Tylko zewnetrzne mury katedry i wieza z piekna iglica jeszcze staly. Cala reszta — dach, lukowe sklepienie, kolumny, arkadowe okna — runela, tworzac jeden olbrzymi stos osmalonych, znieksztalconych szczatkow.
No dobrze, pomyslalem, wspiawszy sie na belke dachu, to jest apsyda, a tam dalej byla Kaplica Sukiennikow, chociaz swiadczyly o tym jedynie wybite okna. Kamienne arkady zawalily sie i pozostala tylko wykrzywiona sciana.
A oto Kaplica Sw. Wawrzynca, myslalem, gramolac sie przez gruzy na czworakach. W tej czesci katedry odlamki kamienia i zweglone belki pietrzyly sie na wysokosc pieciu stop. Prawie przez caly dzien mzylo, wiec popiol zmienil sie w czarniawe bloto, a olowiane dachowki zrobily sie sliskie jak lod.
Kaplica Pasamonikow. A tam musi byc Kaplica Kowali. Nie zostalo ani sladu po przegrodzie. Ocenilem z grubsza, jak daleko od okien powinna stac, i zaczalem kopac.
Pod warstwa skreconych dzwigarow i potrzaskanych kamieni nie bylo ani strusiej nogi biskupa, ani azurowej przegrody. Znalazlem natomiast odlamany kawalek poreczy klecznika i fragment koscielnej lawki, co oznaczalo, ze zapuscilem sie za daleko w glab nawy.
Wstalem i probowalem zorientowac sie w otoczeniu. Zdumiewajace, jak mocno ruiny znieksztalcaja percepcje przestrzenna. Uklaklem i spojrzalem w strone choru. Probowalem dojrzec podstawe ktorejs kolumny z polnocnego przejscia, zeby ocenic, jak daleko zabrnalem w glab nawy, ale wszystkie zostaly calkowicie zasypane.
Musialem ustalic, gdzie znajdowala sie arkada, i stamtad zaczac. Ponownie spojrzalem na wschodnia sciane Kaplicy Pasamonikow, ustawilem sie pod odpowiednim katem do okien i znowu zaczalem kopac, szukajac kolumny wspierajacej arkade.
Zlamala sie szesc cali nad podloga. Oczyscilem miejsce dookola, spojrzalem wzdluz niej, ocenilem na oko, gdzie przedtem stala przegroda, i zaczalem kopac od nowa.
Nic. Dzwignalem odlamany fragment drewnianego sufitu i odslonilem masywny, pekniety w poprzek blok marmuru. Oltarz. Powinienem przesunac sie dalej. Jeszcze raz zerknalem na nowego rekruta, ktory wciaz przygladal sie kopiacemu Panu Spivensowi, odmierzylem dziesiec krokow i zaczalem kopac.
— Ale my naprawde jestesmy z PSP — uslyszalem glos Carruthersa.
— Na pewno jestescie z PSP? — powatpiewal koscielny. — Wasze kombinezony wcale nie wygladaja jak mundury PSP.
Nie dal sie nabrac, i nic dziwnego. Mielismy nosic te kombinezony podczas nalotu, kiedy byle kto w blaszanym helmie mogl uchodzic za oficera. I w srodku nocy. Jasny dzien to calkiem inna para kaloszy. Helm Carruthersa mial insygnia Krolewskich Wojsk Inzynieryjnych, na moim wypisano przez szablon „COP”, czyli Cywilna Obrona Przeciwlotnicza, a helm nowego rekruta pochodzil z zupelnie innej wojny.
— Nasze normalne mundury wylecialy w powietrze — wyjasnil Carruthers.
Koscielny nie wydawal sie przekonany.
— Skoro jestescie ze strazy pozarnej, czemu was tu nie bylo wczoraj w nocy, kiedy mogliscie sie na cos przydac?
Doskonale pytanie, lady Schrapnell na pewno spyta mnie o to samo, kiedy wroce. „Co to znaczy, ze przeszedles pietnastego, Ned?”, slyszalem juz jej glos. „To caly dzien spoznienia”.