I wlasnie dlatego przedzieralem sie przez dymiace zgliszcza, sparzylem palec w kaluzy roztopionego olowiu, ktory splynal z dachu wczorajszej nocy, i krztusilem sie wapiennym pylem, zamiast zglosic sie do raportu.

Wyszarpnalem kawalek zelaznego wzmacniajacego dzwigara, chroniac sparzony palec, po czym wdrapalem sie na stos dachowek i zweglonych belek. Rozcialem sobie oparzony palec o odlamek metalu. Zatrzymalem sie i wyprostowalem, ssac skaleczenie.

Carruthers i koscielny ciagle nie mogli sie dogadac.

— Nigdy nie slyszalem o zadnym trzydziestym szostym posterunku — mowil podejrzliwie koscielny. — Posterunki PSP w Coventry dochodza tylko do siedemnastego.

— Jestesmy z Londynu — odparl Carruthers. — Specjalny oddzial przyslany na pomoc.

— Jak sie przedostaliscie? — zapytal koscielny, groznie wznoszac lopate. — Wszystkie drogi sa zablokowane.

Najwyzszy czas ruszyc na odsiecz. Podszedlem do nich.

— Przyjechalismy przez Radford — wyjasnilem, calkowicie pewien, ze koscielny nigdy nie byl w tamtej okolicy. — Podwiozla nas ciezarowka z mlekiem.

— Myslalem, ze tam sa barykady — powiedzial koscielny, wciaz sciskajac lopate.

— Mielismy specjalne przepustki — oznajmil Carruthers.

Blad. Koscielny na pewno zechce je zobaczyc. Wtracilem pospiesznie:

— Krolowa nas wyslala.

To zalatwilo sprawe. Blaszany helm sfrunal z glowy koscielnego, ktory stanal na bacznosc i oparl lopate w postawie „do nogi bron”.

— Jej Wysokosc?

Przylozylem swoj helm COP do serca.

— Powiedziala, ze nie moglaby spojrzec Coventry w twarz, gdyby nie sprobowala jakos pomoc. „Ta piekna, piekna katedra”, powiedziala do nas. „Musicie zaraz jechac do Coventry i udzielic im wszelkiej mozliwej pomocy”.

— Tak powiedziala — powtorzyl koscielny, z szacunkiem kiwajac lysa glowa. — „Ta piekna, piekna katedra”. Naprawde calkiem w jej stylu.

Przytaknalem z powaga, mrugnalem do Carruthersa i wrocilem do kopania. Reszta zwalonej arkady znajdowala sie pod warstwa dachowek, razem z klebem elektrycznych przewodow oraz peknieta tablica wotywna z napisem: „Niech spoczywa w spokoju na…” — zyczenie, ktore najwyrazniej sie nie spelnilo.

Oczyscilem wokol kolumny przestrzen szerokosci trzech stop. Nic. Przeczolgalem sie po gruzach, szukajac resztek kolumny, znalazlem nastepny fragment i znowu zaczalem kopac.

Carruthers zblizyl sie do mnie.

— Koscielny chcial wiedziec, jak wygladala krolowa — szepnal. — Powiedzialem mu, ze nosila kapelusz. Nosila, prawda? Nigdy nie pamietam, ktore nosily kapelusze.

— Wszystkie. Oprocz Wiktorii. Ona nosila koronkowy czepek — odpowiedzialem. — I Kamilli. Nie byla krolowa dostatecznie dlugo. Powiedz mu, ze Jej Wysokosc uratowala Biblie krolowej Wiktorii, kiedy zbombardowano palac Buckingham. Wyniosla ja w ramionach jak dziecko.

— Naprawde? — zaciekawil sie Carruthers.

— Nie — odparlem — ale to go powstrzyma od wypytywania, dlaczego nosisz helm oddzialow bombowych. I moze skloni go do opowiadania, co uratowano wczoraj w nocy.

Carruthers wyciagnal kartke papieru z kieszeni kombinezonu.

— Swieczniki oltarzowe i krzyz z wielkiego oltarza oraz Kaplicy Kowali ocalil rektor Howard i sluzba pozarowa. Zabrano je na posterunek policji. Takze srebrna patene i kielich, drewniany krucyfiks, srebrna puszke na komunikanty, Listy Apostolskie, Ewangelie i barwy pulkowe Krolewskiego Regimentu Warwickshire, Siodmy Batalion — odczytal.

To zgadzalo sie z lista rektora Howarda, zamieszczona w raporcie z nalotu.

— Ale nie strusia noge biskupa — mruknalem, wpatrujac sie w gruzowisko. — Co znaczy, ze ona jest gdzies tutaj.

— Nie poszczescilo ci sie?

— Nie — przyznalem. — Pewnie nie ma szans, ze ktos przyszedl wczesniej i juz ja znalazl?

— Nikt z naszych — odparl Carruthers. — Davis i Peters nawet nie mogli sie dostac do wlasciwego roku. Dopiero przy czwartej probie dotarlem tak blisko. Za pierwszym razem wyladowalem w dziewietnastym roku. Za drugim razem wpadlem w polowe grudnia. Za trzecim razem trafilem dokladnie w dziesiatke, wlasciwy miesiac, wlasciwy dzien, dziesiec minut przed poczatkiem nalotu. I na srodku pola ze sniadaniami w polowie drogi do Birmingham.

— Ze sniadaniami? — powtorzylem, sadzac, ze sie przeslyszalem. Przeciez sniadania nie rosna na polach.

— Z dyniami — poprawil mnie zirytowany Carruthers. — Na polu, gdzie rosly dynie. I nie ma z czego zartowac. Zona farmera myslala, ze jestem niemieckim spadochroniarzem, i zamknela mnie w stodole. Ledwie sie wydostalem.

— A co z nowym rekrutem? — zapytalem.

— Przeszedl tuz przede mna. Znalazlem go, jak blakal sie po Warwick Road. Nie wiedzial, dokad pojsc. Gdybym go nie znalazl, wpadlby do leju po bombie.

Co moze wyszloby na dobre, zwazywszy sytuacje. Nowy rekrut zrezygnowal z obserwacji Pana Spivensa i znowu usilowal rozgryzc sposob zapalania kieszonkowej latarki.

— Dwie godziny trwalo, zanim tutaj dotarlismy — powiedzial Carruthers. — A ty, Ned? Ile prob, zanim sie zblizyles?

— Tylko ta jedna. Wyciagneli mnie z kiermaszow dopiero wtedy, kiedy tobie sie nie powiodlo.

— Kiermasze?

— Lady Schrapnell wpadla na pomysl, ze strusia noga biskupa mogla trafic na ktorys katedralny kiermasz staroci — wyjasnilem. — No wiesz, zeby zdobyc fundusze na wojenny wysilek. Albo oddano ja na zbiorke zelaza, wiec wysylala mnie na kazda koscielna i komunalna uroczystosc od wrzesnia. Nie wiesz przypadkiem, jak sie uzywa wycieraczki do pior?

— Nawet nie wiem, co to jest wycieraczka do pior.

— Ani ja — przyznalem. — Kupilem siedem. Dwie dalie, roze, kotka, zabe i dwie narodowe flagi. Trzeba cos kupic, a skoro nie moge przeniesc zadnego przedmiotu z powrotem przez siec, musialem wybrac cos, co moglem niepostrzezenie podlozyc na stragan z robotkami, a wycieraczki do pior sa male. Z wyjatkiem rozy. Byla wielka prawie jak pilka, zrobiona z kilku zszytych warstw welny w kolorze jaskrawej fuksji, obrebiona na rozowo. Nie rozumiem tylko, do czego takie rzeczy moga sie przydac, oczywiscie oprocz sprzedawania na kiermaszach. Wszedzie je mieli, na Dobroczynnym Jarmarku Dla Ewakuowanych Dzieci, na Kiermaszu Wypiekow Na Fundusz Masek Gazowych Dla COP, na Wencie Robotek w Dniu Swietej Anny…

Carruthers dziwnie mi sie przygladal.

— Ned — zagadnal — ile skokow zrobiles w zeszlym miesiacu?

— Dziesiec — odpowiedzialem, wytezajac pamiec. — Nie, dwanascie. Festyn Dozynkowy Kosciola Swietej Trojcy, Kiermasz Robotek Instytutu Kobiecego Na Rzecz Zwyciestwa, Herbatka Na Spitfire’y. Och, i zony biskupow. Trzynascie. Nie, dwanascie. Do pani Bittner nie musialem skakac.

— Pani Bittner? — powtorzyl Carruthers. — Zona ostatniego biskupa Coventry?

Przytaknalem.

— Jeszcze zyje. I dalej mieszka w Coventry. Lady Schrapnell wyslala mnie, zebym ja wypytal.

— Co ona moze wiedziec o starej katedrze? Splonela, zanim ta kobieta przyszla na swiat.

— Lady Schrapnell wpadla na pomysl, ze jesli strusia noga biskupa przetrwala pozar, mogla trafic do magazynu gdzies w nowej katedrze, wiec wyslala mnie na rozmowy z zonami biskupow, poniewaz, cytuje: „Mezczyzni nigdy nie wiedza, gdzie co jest”.

Carruthers zasmucony pokrecil glowa.

— I zony wiedzialy?

— Nigdy nawet o niej nie slyszaly, z wyjatkiem pani Bittner, a ona powiedziala, ze nie widziala jej, kiedy pakowali wszystko przed sprzedaza nowej katedry.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату