Podnioslem strusia noge biskupa.
— Nie wie pan, gdzie jest lady Schrapnell?
— Przed chwila byla w zakrystii, sir. — Podniosl wzrok na niebo. — Ojej, coraz bardziej sie chmurzy. A lady Schrapnell chciala, zeby wszystko wygladalo dokladnie jak w dniu nalotu.
Zataszczylem strusia noge biskupa po schodach do drzwi zakrystii, bardzo stosowny postepek: wniesc strusia noge biskupa tymi samymi drzwiami, ktorymi rektor Howard wyniosl swieczniki, krucyfiks i sztandar pulkowy. Skarby z Coventry.
Otworzylem drzwi i wnioslem ja do zakrystii.
— Gdzie jest lady Schrapnell? — zapytalem historyczke, ktora rozpoznalem z Kolegium Jezusa.
Wzruszyla ramionami i pokrecila glowa.
— Nie — zawolala do kogos w sanktuarium. — Potrzebujemy jeszcze spiewnikow na ostatnie piec rzedow lawek w zachodnim skrzydle. I trzech ksiazeczek do nabozenstwa.
Wszedlem na chor. I wpadlem w chaos. Ludzie biegali dookola wykrzykujac rozkazy, a z Kaplicy Blawatnikow dochodzilo glosne stukanie mlotka.
— Kto zabral Listy Apostolskie? — wolal wikary przy pulpicie. — Przed chwila tu lezaly.
Organy zagraly probny akord i pierwsze nuty hymnu „Tajemne sa dziela Boze, niepojete Jego cuda”. Chuda kobieta w zielonym fartuchu wtykala dlugie rozowe gladiolusy do wazy z brazu przed pulpitem, a przysadzista matrona w okularach, z kartka papieru w dloni, chodzila od jednej osoby do drugiej i wszystkich o cos pytala. Pewnie ona tez szukala lady Schrapnell.
Organy umilkly i organista krzyknal do kogos na arkadowej galerii: „Rejestr trabki nie dziala”. Wszedzie krecili sie chlopcy z choru w lnianych komzach i czerwonych sutannach. Widocznie Warder kazala komus wyprasowac komze, pomyslalem bez zwiazku.
— Nie rozumiem, co to za roznica, czy lawki choru sa wykonczone od wewnatrz — mowila blondynka z dlugim nosem do chlopca lezacego czesciowo pod jedna ze stalli choru. — Nikt z kongregacji tego nie zobaczy.
— „My o powod nie pytamy — zacytowal chlopiec. — My na rozkaz umieramy”. Podaj mi laser, dobrze?
— Przepraszam — odezwalem sie. — Czy ktores z was wie, gdzie jest lady Schrapnell?
— Ostatnio widzialem ja w Kaplicy Sukiennikow — odpowiedzial chlopiec spod lawki.
Ale nie bylo jej w Kaplicy Sukiennikow ani w sanktuarium, ani na gorze pod arkadami. Zszedlem do nawy.
Carruthers siedzial tam w lawce, skladajac programy nabozenstwa.
— Widziales lady Schrapnell? — zapytalem.
— Byla tu przed chwila — odparl z niesmakiem. — Wlasnie dlatego musze to robic. Zdecydowala w ostatniej chwili, ze trzeba od nowa wydrukowac programy nabozenstwa. — Podniosl wzrok. — Wielki Boze, znalazles ja! Gdzie byla?
— To dluga historia — odparlem. — Dokad poszla lady Schrapnell?
— Do zakrystii. Czekaj. Zanim pojdziesz, chce ci zadac jedno pytanie. Co myslisz o Peggy?
— Peggy?
— Warder — wyjasnil. — Nie uwazasz, ze jest najslodsza, najmilsza osoba na calym swiecie?
— Jeszcze nie poskladales tych programow? — zapytala Warder, podchodzac do nas. — Lady Schrapnell chce je dac porzadkowym.
— Gdzie ona jest? — zapytalem.
— W Kaplicy Blawatnikow — odpowiedziala Warder, a ja szybko ucieklem.
Ale lady Schrapnell nie bylo w Kaplicy Blawatnikow ani w baptysterium. Zauwazylem, ze cos sie dzieje obok zachodnich drzwi. Sam bede musial odstawic na miejsce strusia noge biskupa.
Zanioslem ja do Kaplicy Kowali, myslac: teraz na pewno zniknal postument, ale postument z kutego zelaza stal tam, gdzie powinien, przed azurowa przegroda. Pieczolowicie ustawilem na nim strusia noge biskupa.
Kwiaty. Potrzebowala kwiatow. Wrocilem do pulpitu i kobiety w zielonym fartuchu.
— Potrzebuje kwiatow do wazy przed azurowa przegroda Kaplicy Kowali — oznajmilem. — Zolte chryzantemy.
— Zolte chryzantemy! — przerazila sie i chwycila komunikator. — Lady Schrapnell pana przyslala? W programie nic nie ma o zoltych chryzantemach.
— Dodatek z ostatniej chwili — wyjasnilem. — Nie widziala pani przypadkiem lady Schrapnell?
— W Kaplicy Pasamonikow — odparla, wtykajac gladiolusy do wazy na pulpicie. — Chryzantemy! Skad ja wezme zolte chryzantemy?
Ruszylem przez transept, zatloczony chorzystami i ludzmi w akademickich togach.
— No dobrze! — mowil mlody czlowiek, wypisz wymaluj wielebny Arbitage. — Tu jest porzadek procesji. Najpierw kadzielnica i chor. Potem czlonkowie wydzialu historii, wedlug kolegiow. Panie Ransome, gdzie panska toga? Instrukcje wyraznie mowily: „pelny stroj akademicki”.
Przecisnalem sie wzdluz rzedu lawek do polnocnego przejscia i ruszylem nawa. Nagle zobaczylem pana Dunworthy’ego.
Stal w wejsciu do Kaplicy Pasamonikow, opierajac sie o jeden z lukow. Trzymal kartke papieru, ktora wlasnie sfrunela z jego dloni na podloge.
— Co sie stalo? — zawolalem i podbieglem do niego. — Nic panu nie jest?
Objalem go ramieniem.
— Chodzmy tam — pociagnalem go do najblizszej lawki. — Niech pan usiadzie.
Podnioslem kartke papieru i usiadlem obok niego.
— Co to jest?
Obdarzyl mnie slabym usmiechem.
— Patrzylem na dzieciecy krzyz — powiedzial, wskazujac Kaplice Pasamonikow. — I nagle uswiadomilem sobie, co to znaczy. Tak bardzo bylismy zajeci rozwiazywaniem niekongruencji, wyciaganiem Carruthersa i misja Fincha, ze dopiero teraz dotarlo do mnie, co odkrylismy.
Siegnal po kartke papieru, ktora podnioslem.
— Zaczalem robic liste — oznajmil. Spojrzalem na kartke w mojej dloni.
— Biblioteka w Lizbonie — przeczytalem. — Biblioteka Publiczna w Los Angeles. „Rewolucja francuska” Carlyle’a. Biblioteka Aleksandryjska.
Podnioslem na niego wzrok.
— Wszystko zniszczone przez ogien — wyjasnil. — Sluzaca przez pomylke spalila jedyny egzemplarz „Rewolucji francuskiej”. — Wzial ode mnie kartke. — Tyle zdazylem wymyslic przez kilka minut.
Zlozyl liste na pol.
— Katedra sw. Pawla wyparowala po trafieniu bomba — mruknal. — Wszystko przepadlo. Obraz „Swiatlo swiata”, grobowiec Nelsona, posag Johna Donne’a. Pomyslec, ze mogly…
Podszedl do nas wikary.
— Panie Dunworthy — powiedzial — powinien pan stanac w szeregu.
— Nie widzial pan lady Schrapnell? — zapytalem wikarego.
— Przed chwila byla w Kaplicy Sukiennikow — poinformowal mnie. — Panie Dunworthy, gotowy pan?
— Tak — oswiadczyl. Zdjal swoj biret, wlozyl do niego liste i ponownie naciagnal biret na glowe. — Jestem gotowy na wszystko.
Ruszylem nawa w strone Kaplicy Sukiennikow. Boczne przejscie wypelnial sklebiony tlum donow, a Warder na chorze probowala ustawic chlopcow w szeregu.
— Nie, nie, nie! — krzyczala. — Nie siadac! Pogniota sie wam komze. Wlasnie je wyprasowalam. Stancie porzadnie. Nie bede was ustawiac przez caly dzien!
Wyminalem ja i skierowalem sie do Kaplicy Sukiennikow. Stala tam Verity przed witrazowym oknem, pochyliwszy piekna glowe nad kartka papieru.
— Co to jest? — zagadnalem, podchodzac do niej. — Program nabozenstwa?
— Nie — odparla. — To list. Pamietasz, jak znalezlismy list Maud, poprosilam biegla sadowa, zeby sprawdzila, czy przetrwaly jakies listy Tossie do innych osob. — Podniosla list. — Znalazla jeden.
— Zartujesz — zawolalem. — I pewnie jest w nim nazwisko Baine’a.