Trzesienie ziemi w San Francisco — Los — Szczesliwe zakonczenie

Verity pierwsza odzyskala rownowage.

— Do konsekracji zostalo czterdziesci piec minut — zawolala, spogladajac na zegarek. — Za nic nie zdazymy.

— Zdazymy — obiecalem i chwycilem komunikator. Zadzwonilem do pana Dunworthy’ego.

— Mamy ja — oswiadczylem. — Potrzebujemy transportu z powrotem do Oksfordu. Moze pan przyslac helikopter?

— Ksiezniczka Wiktoria bierze udzial w konsekracji — poinformowal mnie, zamiast odpowiedziec na pytanie.

— Srodki bezpieczenstwa — wyjasnila Verity. — Nie dopuszczaja zadnych helikopterow, samolotow czy innych smiglowcow.

— Wobec tego czy moze pan zalatwic naziemny transport? — zapytalem pana Dunworthy’ego.

— Metro jest szybsze od wszelkich naziemnych srodkow transportu — zauwazyl. — Dlaczego nie przywieziecie jej metrem?

— Nie mozemy — odparlem. — Potrzebujemy co najmniej… — spojrzalem na skarby, ktore Verity juz znosila ze strychu — …dwiescie siedemdziesiat do trzystu stop kubicznych przestrzeni transportowej.

— Na strusia noge biskupa? — zdziwil sie. — Chyba nie urosla?

— Wytlumacze wszystko na miejscu — obiecalem i podalem mu adres pani Bittner. — Niech robotnicy czekaja na nasz przyjazd. Nie pozwolcie zaczynac konsekracji bez nas. Jest tam Finch?

— Nie, poszedl do katedry — odpowiedzial pan Dunworthy.

— Niech pan mu kaze zwlekac — poprosilem. — I nie pozwolcie, zeby lady Schrapnell sie dowiedziala. Prosze do mnie zadzwonic, jak tylko pan zalatwi transport.

Wetknalem komunikator do kieszeni blezera, podnioslem strusia noge biskupa i ruszylem w dol po schodach. Komunikator zabrzeczal.

— Ned — powiedziala lady Schrapnell. — Gdzie pan byl? Konsekracja zaczyna sie za niecale trzy kwadranse!

— Wiem — przyznalem. — Przyjedziemy jak najszybciej, ale potrzebujemy transportu. Moze pani zalatwic ciezarowke? Albo transport metrem?

— Transport metrem jest tylko dla towarow — odparla. — Nie chce, zeby pan chociaz na sekunde spuscil z oka strusia noge biskupa. Raz juz zginela. Nie chce, zeby znowu zginela.

— Ani ja — zapewnilem i przerwalem polaczenie. Znowu podnioslem strusia noge biskupa. Komunikator zabrzeczal.

Tym razem dzwonil pan Dunworthy.

— Nie uwierzysz, czego ta kobieta od nas zada! Chce, zebys zabral strusia noge biskupa do najblizszej sieci i cofnal ja o dwa dni, zeby zdazyli ja wyczyscic i wypolerowac na konsekracje.

— Mowil jej pan, ze to niemozliwe, ze zaden przedmiot nie moze byc w dwoch miejscach jednoczesnie?

— Oczywiscie, ze jej mowilem, a ona na to…

— „Prawa sa po to, zeby je lamac” — zacytowalem. — Wiem. Wyslal pan do nas ciezarowke?

— Nie ma ani jednej ciezarowki w Coventry. Lady Schrapnell zarekwirowala wszystkie w czterech okregach na konsekracje. Carruthers dzwoni do agencji wynajmu samochodow i solarow.

— Ale potrzebujemy trzystu stop kubicznych — przypomnialem. — Nie moze pan wyslac ciezarowki z Oksfordu?

— Ksiezniczka Wiktoria — odpowiedzial. — Dojazd zajmie wiele godzin.

— Z powodu korkow — przetlumaczyla Verity.

— Jezeli ciezarowka nie moze dojechac z powodu korkow, jak mamy sie dostac do katedry?

— Wszyscy beda w katedrze, zanim przyjedziecie. Och, swietnie — powiedzial do kogos innego. — Carruthers dodzwonil sie do agencji wynajmu.

— Swietnie — przytaknalem i cos mi przyszlo na mysl. — Nie przysylajcie solara. Tutaj jest pochmurno, chyba zaraz zacznie padac.

— O rety. Lady Schrapnell koniecznie chce miec slonce na konsekracji — jeknal i rozlaczyl sie.

Tym razem znioslem strusia noge biskupa az na drugie pietro, zanim komunikator ponownie zadzwonil. Po raz drugi zglosil sie pan Dunworthy.

— Wysylamy samochod.

— Samochod bedzie za maly na… — zaczalem.

— Przyjedzie za dziesiec minut — ciagnal. — T.J. chce cie zapytac o niekongruencje.

— Niech pan mu powie, ze porozmawiam z nim po przyjezdzie — rzucilem i przerwalem polaczenie.

Komunikator zabrzeczal. Wylaczylem go i znioslem strusia noge biskupa do nieduzego westybulu, juz zagraconego rozmaitymi przedmiotami.

— Wysylaja samochod — uprzedzilem Verity. — Przyjedzie za dziesiec minut.

Wszedlem do bawialni, zeby porozmawiac z pania Bittner.

— Wysylaja samochod, zeby nas zawiezc na konsekracje — zawiadomilem ja. — Podac pani plaszcz? Albo torebke?

— Nie, dziekuje — odparla spokojnie. — Panskim zdaniem to dobry pomysl, zeby pokazac swiatu strusia noge biskupa? Mysli pan, ze ona nie zmieni historii?

— Juz zmienila — oswiadczylem. — Podobnie jak pani. Zdaje pani sobie sprawe, co pani zrobila? Dzieki pani odkrylismy cala klase przedmiotow, ktore mozna przenosic przez siec do przodu. Inne skarby, ktore zniszczyl ogien. Dziela sztuki, ksiazki i…

— Pamietniki sir Richarda Burtona — podsunela. Podniosla na mnie wzrok. — Zona spalila je, kiedy zmarl. Poniewaz go kochala.

Usiadlem na sofie.

— Nie chce pani, zebysmy zabrali strusia noge biskupa?

— Nie. — Potrzasnela siwa glowa. — Nie. Ona nalezy do katedry. Pochylilem sie do przodu i ujalem jej dlonie.

— Dzieki pani przeszlosc nie bedzie tak bezpowrotnie stracona, jak myslelismy.

— Fragmenty przeszlosci — powiedziala cicho. — Lepiej zniescie na dol reszte rzeczy.

Kiwnalem glowa i ruszylem z powrotem na strych. W polowie schodow wpadlem na Verity, ktora ostroznie niosla paliusz czapnika na wyprostowanych ramionach.

— To wrecz zdumiewajace — zacytowala, swietnie nasladujac glos pani Mering — jakie skarby ludzie trzymaja na strychach.

Wyszczerzylem do niej zeby i pospieszylem na gore. Znioslem dzieciecy krzyz i plyte oltarzowa i wlasnie taszczylem po schodach drewniana szesnastowieczna skrzynie, kiedy Verity zawolala:

— Przyjechal samochod.

— To nie solar? — upewnilem sie.

— Nie — odparla. — To karawan.

— Z trumna w srodku?

— Nie.

— Swietnie, wiec wystarczy miejsca — ucieszylem sie i wynioslem skrzynie przed dom.

Starozytny karawan z archaicznym napedem wygladal tak, jakby uzywano go w czasie pandemii, ale przynajmniej byl duzy i otwieral sie z tylu. Kierowca gapil sie na stos skarbow.

— Urzadzacie kiermasz staroci?

— Tak — potwierdzilem i wladowalem skrzynie do tylu.

— Wszystkiego nie zmiescicie — oswiadczyl z przekonaniem. Wepchnalem skrzynie jak najdalej do przodu i wzialem od Verity srebrny kandelabr.

— Zmiescimy — zapewnilem. — Umiem doskonale pakowac. Daj mi to.

Wszystko sie zmiescilo, chociaz musielismy postawic posazek Sw. Michala na przednim fotelu.

— Pani Bittner moze siedziec z przodu — powiedzialem do Verity — ale ty i ja musimy sie wcisnac z tylu.

Вы читаете Nie liczac psa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату