Wyciaganie kola nie wydawalo sie bardziej prawdopodobne niz naniesienie blota i wcale nie kojarzylo sie z woda. Chyba ze chodzilo o kolo ratunkowe. Ale po co je zabierac do sieci?
W ksiazkach i filmach podsluchiwane osoby zawsze uprzejmie wyjasnialy, o czym rozmawiaja, ze wzgledu na podsluchujacego. Podsluchiwana mowila na przyklad: „Oczywiscie, jak wszyscy wiemy, rzeczone kolo odpadlo z dorozki Sherlocka Holmesa, kiedy przejezdzala przez most w gestej mgle podczas poscigu za psem Baskerville’ow, a ja musialam je ukrasc z nastepujacych powodow”, po czym nastepowalo dokladne omowienie wzmiankowanej kradziezy, przeznaczone dla uszu podsluchujacego. Czasami do spisu tresci przezornie dolaczony byl plan budynku lub mapka.
W prawdziwym zyciu podsluchujacego traktuje sie znacznie gorzej. Zamiast wyjasnic szczegoly, kleska powiedziala: „Poniewaz bej wrocil, zeby sie upewnic”, co tylko jeszcze bardziej zagmatwalo sprawe.
— Bezduszny potwor — oswiadczyla, nie wiedzialem jednak, czy miala na mysli powracajacego beja, czy pana Dunworthy’ego. — On by sprobowal jeszcze raz, gdyby tylko wrocila do domu. Nie chcialam, zeby mnie zobaczyl, bo mogl odgadnac, ze nie jestem wspol, ale nie mialam gdzie sie schowac poza siecia. Zobaczylby mnie w belwederku. Nie myslalam…
— Wlasnie, panno Kindle — wpadl jej w slowo pan Dunworthy. — Pani nie myslala.
— Co pan chce zrobic? — zapytala kleska. — Chce pan ja odeslac z powrotem? Chce pan ja utopic, prawda?
— Nie zamierzam niczego robic, dopoki nie rozpatrze wszystkich mozliwosci — odparl pan Dunworthy.
— Calkiem bez serca — burknela.
— Osobiscie bardzo lubie lody — oswiadczyl — ale stawka jest zbyt wysoka. Musze rozwazyc wszystkie mozliwe konsekwencje, zanim podejme dzialanie. Domyslam sie, ze te pojecia sa pani obce.
Lody? Zaciekawilo mnie, dlaczego pan Dunworthy uznal za stosowne wspomniec o tym w takiej chwili.
— A mnie odesle pan z powrotem? — zapytala kleska. — Powiedzialam im, ze wychodze rysowac. Jesli nie wroce, pomysla, ze ja tez utonelam.
— Jeszcze nie wiem. Dopoki nie podejme decyzji, prosze zostac w swoim pokoju.
— Moge go wziac ze soba?
— Nie.
Na chwile zapadlo ponure milczenie, potem drzwi otwarly sie i przede mna stanela najpiekniejsza istota, jaka widzialem w zyciu.
Finch wspominal o dziewietnastym wieku, wiec spodziewalem sie krynoliny, ale dziewczyna miala na sobie dluga zielonkawa suknie, ktora oblepiala jej smukle cialo, jakby byla mokra. Kasztanowe wlosy splywaly jej na ramiona i plecy jak wodorosty. W efekcie przypominala nimfe Waterhouse’a, wynurzajaca sie niczym widmo z ciemnej Wody.
Wstalem z krzesla niezdarnie niczym nowy rekrut i zdjalem swoj COP-owski helm, zalujac, ze nie posluchalem pielegniarki i nie umylem sie wczesniej.
Dziewczyna ujela rabek dlugiego, powloczystego rekawa i wyzela wode na dywan. Finch chwycil magazyn i rozlozyl przed nia na podlodze.
— O, Ned, dobrze, ze pana widze — powiedzial pan Dunworthy od drzwi. — Wlasnie z panem chcialem porozmawiac.
Nimfa spojrzala na mnie zielonobrazowymi oczami, czystymi i glebokimi jak lesne jeziorka. Zwezila oczy.
— Chyba nie zamierza pan tego wyslac? — zwrocila sie do pana Dunworthy’ego.
— Nikogo nie wysylam. I niczego, dopoki sie nie zastanowie. A teraz idz i zdejmij to mokre ubranie, zanim sie przeziebisz.
Nimfa zebrala mokre spodnice jedna reka i ruszyla do wyjscia. W drzwiach odwrocila sie i rozchylila rozane wargi, by udzielic ostatniego blogoslawienstwa, wypowiedziec pozegnalne slowa, moze zapewnic mnie o swojej milosci i oddaniu.
— Nie karmcie jej. Dostala cala koldre — oznajmila i wyplynela za drzwi.
Ruszylem za nia jak zaczarowany, ale pan Dunworthy polozyl mi reke na ramieniu.
— Wiec Finch pana znalazl — stwierdzil, prowadzac mnie wokol biurka do gabinetu. — Balem sie, ze jest pan w 1940 roku na jednym z tych koscielnych bazarow, gdzie lady Schrapnell ciagle pana wysyla.
Przez okno widzialem, jak plynela po dziedzincu, wdziecznie kapiac na chodnik, sliczna… jak to sie nazywa? Driada? Nie, driady mieszkaly w drzewach. Syrena?
Pan Dunworthy podszedl do okna.
— To wszystko wina lady Schrapnell. Kindle nalezy do moich najlepszych historykow. Szesc miesiecy z lady Schrapnell i niech pan na nia spojrzy! — Machnal na mnie reka. — Zreszta niech pan spojrzy na siebie! Ta kobieta to chodzaca katastrofa.
Syrena zniknela mi z oczu i rozplynela sie we mgle, z ktorej powstala… chociaz nie mialem racji. Syreny mieszkaly na skalach i zywily sie rozbitkami. To slowo brzmialo podobnie jak driada. Sylfida? Nie, sylfidy przepowiadaly smierc i zaglade.
— Po pierwsze nie miala prawa jej wysylac — mowil pan Dunworthy. — Probowalem jej powiedziec, ale czy ona kogos poslucha? Akurat. „Trzeba zajrzec pod kazdy kamien”, powtarza. I wysyla ja do epoki wiktorianskiej. Wysyla pana na kiermasze, zeby pan kupowal serwetki i poduszeczki do szpilek!
— I galaretke z cielecych nozek — dodalem.
— Galaretke z cielecych nozek? — Popatrzyl na mnie ze zdziwieniem.
— Dla chorych — wyjasnilem. — Tylko ze moim zdaniem chorzy tego nie jedza. Ja bym nie zjadl. Chyba przekazuja je na nastepny kiermasz. One pojawiaja sie co roku. Jak owocowe ciasto.
— No tak — mruknal pan Dunworthy, marszczac czolo. — Wiec teraz zajrzala pod kamien i stworzyla powazny problem, i dlatego chcialem sie z panem spotkac. Prosze siadac, prosze siadac — dodal, popychajac mnie w kierunku skorzanego fotela.
Finch dotarl tam pierwszy z magazynem, mamroczac:
— Bardzo trudno usunac sadze ze skory.
— I prosze zdjac kapelusz. Dobry Boze — powiedzial pan Dunworthy, poprawiajac okulary — okropnie pan wyglada. Gdzie pan byl?
— Na boisku do pilki noznej — wyznalem.
— Zgaduje, ze gra byla ostra.
— Znalazlem go w furtce dla pieszych obok boiska w Merton — wyjasnil Finch.
— Myslalem, ze byl w infirmerii.
— Wylazl przez okno.
— Aha — powiedzial pan Dunworthy. — Ale jak sie doprowadzil do takiego stanu?
— Szukalem strusiej nogi biskupa — odparlem.
— Na boisku w Merton?
— W ruinach katedry, zanim go zabrano do infirmerii — wtracil usluznie Finch.
— Znalazl pan to? — zainteresowal sie pan Dunworthy.
— Nie — przyznalem — i wlasnie dlatego przyszedlem do pana. Nie moglem dokonczyc przeszukiwania ruin, a lady Schrapnell…
— …to panskie najmniejsze zmartwienie — przerwal mi. — Nigdy nie przypuszczalem, ze takie slowa przejda mi przez gardlo. Zakladam, ze Finch wyjasnil sytuacje?
— Tak. Nie — poprawilem sie. — Moze lepiej pan to stresci.
— Powstal kryzys w zwiazku z siecia. Zawiadomilem Sluzbe Czasowa i… Finch, czy Chiswick mowil, kiedy przyjdzie?
— Zaraz sprawdze, prosze pana — obiecal Finch i wyszedl.
— Bardzo powazna sytuacja — kontynuowal pan Dunworthy. — Jedna z naszych historyczek…
Wrocil Finch.
— On juz jedzie — oznajmil.
— Doskonale — ucieszyl sie pan Dunworthy. — Zanim przyjdzie, sytuacja wyglada nastepujaco: jedna z naszych historyczek ukradla loda i przeniosla go ze soba przez siec.
Loda. No, to przynajmniej mialo wiecej sensu niz kolo. I wyjasnialo wczesniejsza uwage pana Dunworthy’ego.