— Cale szczescie, ze Sherlock Holmes dojechal bezpiecznie — zauwazylem.
— Sherlock Holmes? — powtorzyl pan Dunworthy, przygladajac mi sie uwaznie.
— Zaawansowana dyschronia, prosze pana — wyjasnil Finch. — Dezorientacja, trudnosci z rozroznianiem dzwiekow, sklonnosc do sentymentalizmu, ograniczona zdolnosc logicznego rozumowania. — Z naciskiem wymowil ostatnie dwa slowa.
— Zaawansowana? — upewnil sie Dunworthy. — Ile skokow pan wykonal?
— Czternascie w tym tygodniu. Dziesiec kiermaszow i szesc zon biskupow. Nie, trzynascie. Ciagle zapominam o pani Bittner. Mieszka w Coventry. Nie w tym Coventry, gdzie niedawno bylem. We wspolczesnym Coventry.
— Bittner — zastanowil sie pan Dunworthy. — Przypadkiem nie Elizabeth Bittner?
— Tak, prosze pana — potwierdzilem. — Wdowa po ostatnim biskupie katedry w Coventry.
— Dobry Boze, nie widzialem jej od lat — oswiadczyl. — Znalem ja w dawnych czasach, kiedy dopiero eksperymentowalismy z siecia. Wspaniala dziewczyna. Kiedy ja zobaczylem pierwszy raz, pomyslalem, ze jest najpiekniejsza istota, jaka widzialem w zyciu. Szkoda, ze zakochala sie w Bittym Bittnerze. Szalala za nim. Jak ona wyglada?
Bynajmniej nie jak dziewczyna, pomyslalem. Krucha, siwowlosa starsza pani najwyrazniej czula sie nieswojo podczas calej rozmowy. Pewnie myslala, ze lady Schrapnell zwerbuje ja i wysle do sredniowiecza.
— Wyglada bardzo dobrze — odpowiedzialem. — Wspominala, ze cierpi na artretyzm.
— Artretyzm — potrzasnal glowa. — Trudno sobie wyobrazic Lizzie Bittner z artretyzmem. Po co pan do niej pojechal? Nie bylo jej jeszcze na swiecie, kiedy splonela stara katedra.
— Lady Schrapnell uwazala, ze strusia noga biskupa mogla trafic na przechowanie do krypty nowej katedry, a poniewaz pani Bittner byla tam, kiedy sprzedano katedre, mogla nadzorowac oproznianie krypty i widziec strusia noge.
— I widziala?
— Nie, prosze pana. Powiedziala, ze zniszczyl ja ogien.
— Pamietam, kiedy musieli sprzedac katedre w Coventry — zadumal sie pan Dunworthy. — Ludzie przestali interesowac sie religia, nikt nie przychodzil na nabozenstwa… Lizzie Bittner — wymowil z czuloscia. — Artretyzm. Pewnie nie ma juz rudych wlosow?
— Sklonnosc do dygresji — oglosil Finch. — Panna Jenkins mowila, ze pan Henry stanowi ostry przypadek dyschronii.
— Panna Jenkins? — zapytal pan Dunworthy.
— Pielegniarka, ktora badala pana Henry’ego w infirmerii.
— Urocze stworzenie — powiedzialem. — Aniol milosierdzia, ktorego lagodne dlonie ukoily wiele cierpiacych dusz.
Finch i pan Dunworthy wymienili spojrzenia.
— Mowila, ze to najgorszy przypadek dyschronii, z jakim sie spotkala — dodal Finch.
— I dlatego do pana przyszedlem — wyjasnilem. — Przepisala mi dwa tygodnie nieprzerwanego wypoczynku w lozku, a lady Schrapnell…
— Nigdy na to nie pozwoli — dokonczyl pan Dunworthy. — Konsekracja katedry odbedzie sie juz za siedemnascie dni.
— Probowalem to wytlumaczyc pielegniarce, sir, ale ona nie sluchala. Kazala mi wracac do siebie i polozyc sie do lozka.
— Nie, nie, tam najpierw lady Schrapnell bedzie szukac. Finch, gdzie ona jest?
— W Londynie. Wlasnie dzwonila z Krolewskiego Szpitala. Podnioslem sie z fotela.
— Powiedzialem jej, ze zaszlo nieporozumienie — ciagnal Finch — ze pana Henry’ego zabrano do Krolewskiej Kliniki.
— Dobrze. Niech pan zadzwoni do Krolewskiej Kliniki i poprosi, Zeby ja tam zatrzymali.
— Juz zadzwonilem — odparl Finch.
— Doskonale — pochwalil go pan Dunworthy. — Siadaj, Ned. O czym to mowilem?
— O Sherlocku Holmesie — podpowiedzial Finch.
— Niewazne. Otoz ta historyczka przeniosla przez siec…
— Powiedzial pan „przeniosla przez siec”? — przerwalem. — Nie mozna przeniesc przez siec niczego z przeszlosci. To niemozliwe, prawda?
— Widocznie jednak nie — stwierdzil pan Dunworthy. W poczekalni rozlegly sie szurajace kroki.
— Myslalem, ze ona jest w Krolewskiej Klinice — powiedzial pan Dunworthy do Fincha.
W chwile pozniej do gabinetu wpadl niski mezczyzna o udreczonej twarzy. Mial na sobie laboratoryjny kitel i niosl popiskujacy komunikator. Rozpoznalem go jako kierownika Sluzby Czasowej.
— Och, dobrze, ze pan przyszedl, panie Chiswick — zaczal pan Dunworthy. — Chcialem z panem porozmawiac o wypadku dotyczacym…
— A ja chcialem porozmawiac o lady Schrapnell — wpadl mu w slowo Chiswick. — Ta kobieta jest calkowicie nieobliczalna. Wydzwania do mnie dniami i nocami, chce wiedziec, dlaczego nie mozemy wysylac ludzi wiecej niz raz w ten sam czas i miejsce, dlaczego nie mozemy wykonac wiecej przeskokow na godzine, chociaz sama systematycznie ograbia mnie z personelu naukowego oraz obslugi sieci i wysyla ich wszedzie w przeszlosc, zeby ogladali puszki na datki i analizowali luki przyporowe. — Machnal piszczacym komunikatorem. — To znowu ona. Wzywala mnie szesc razy przez ostatnia godzine i zadala informacji, gdzie sie zapodzial jeden z jej historykow! Sluzba Czasowa zgodzila sie na ten projekt, poniewaz pieniadze umozliwily nam rozwiniecie badan nad temporalna teoria, ale te badania utknely w martwym punkcie. Ona zajela polowe laboratoriow dla swoich rzemieslnikow i zablokowala wszystkie komputery w dziale naukowym.
Umilkl, zeby wcisnac klawisze na ciagle piszczacym komunikatorze, a pan Dunworthy natychmiast skorzystal z okazji.
— Wlasnie o teorii temporalnej chcialem z panem pomowic. Jedna z moich historyczek…
Chiswick nie sluchal. Komunikator przestal piszczec i teraz wypluwal dluga wstege papieru.
— Patrz pan! — zawolal Chiswick, oddarl jakies pol metra i pomachal przed nosem pana Dunworthy’ego. — Ona chce, zebym kazal komus z personelu obdzwonic wszystkie szpitale na terenie wielkiego Londynu i znalezc tego zaginionego historyka. Henry, tak sie nazywa, Ned Henry. Komus z personelu. Ja juz nie mam personelu! Zabrala mi wszystkich oprocz Lewisa, i jego tez probowala zabrac! Na szczescie on…
Pan Dunworthy wtracil:
— Co sie stanie, jesli historyk przeniesie przez siec cos z przeszlosci?
— Ona pana pytala? — zawolal Chiswick. — Oczywiscie, ze ona! Wbila sobie do glowy, ze koniecznie musi zdobyc te strusia noge biskupa, nawet gdyby musiala cofnac sie w czasie i ukrasc ja. Sto razy jej mowilem, ze przeniesienie czegos z przeszlosci do przyszlosci stanowi pogwalcenie praw kontinuum czasoprzestrzennego, i wie pan, co mi odpowiedziala? „Prawa sa po to, zeby je lamac”.
Machal dalej, nie panujac nad soba, a pan Dunworthy odchylil sie do tylu w fotelu, zdjal okulary i przyjrzal sie im z namyslem.
— Probowalem jej wytlumaczyc — ciagnal Chiswick — ze prawa fizyki to nie sa zwykle przepisy czy regulki, to sa prawa, ktorych pogwalcenie spowoduje katastrofalne konsekwencje.
— Jakiego rodzaju katastrofalne konsekwencje? — zagadnal pan Dunworthy.
— Nie mozna przewidziec. Kontinuum czasoprzestrzenne to chaotyczny system, w ktorym kazde zdarzenie powiazane jest z kazdym innym w skomplikowany, nielinearny sposob, co uniemozliwia predykcje. Przesuniecie obiektu do przodu w czasie stworzyloby parachronistyczna niekongruencje. W najlepszym razie niekongruencja moze spowodowac zwiekszony poslizg. W najgorszym moze uniemozliwic podroze w czasie. Albo zmienic bieg historii. Albo zniszczyc wszechswiat. Wlasnie dlatego taka niekongruencja jest niemozliwa, co probowalem wytlumaczyc lady Schrapnell!
— Zwiekszony poslizg — mruknal pan Dunworthy. — Niekongruencja spowoduje zwiekszenie poslizgu?
— Teoretycznie — odparl pan Chiswick. — Niekongruencje naleza do tematow, ktore mielismy badac dzieki pieniadzom lady Schrapnell, a teraz te badania zostaly calkowicie zarzucone na rzecz jakiejs idiotycznej katedry! Ta kobieta jest niemozliwa! W zeszlym tygodniu rozkazala mi zmniejszyc rozmiary poslizgu przy kazdym skoku. Rozkazala! Poslizgow tez nie rozumie.
Pan Dunworthy pochylil sie do przodu i nalozyl okulary.