— Smoki Pernu sa silne i pracowite, ale nie sadze, by mogly przesunac Czerwona Gwiazde.
— Nie beda nawet probowaly — wyjasnil Siwsp — gdyz stanowiloby to smiertelne niebezpieczenstwo dla nich samych i dla jezdzcow. Ale moga wykonywac inne niezbedne zadania przygotowawcze, ktore pozwola dokonac stalej zmiany orbity tej planety.
Raz jeszcze wszyscy zamilkli.
— Chcialbym dozyc tego dnia! — goraczkowal sie G’dened. — Gdybysmy tylko mogli tego dokonac, zgodzilbym sie leciec pomiedzy nastepne czterysta lat w przyszlosc.
— Dlaczego nasi przodkowie sobie z tym nie poradzili, skoro jest to mozliwe? — spytal R’mart.
— Planeta znajdowala sie wowczas w tak niedogodnym polozeniu wobec Pernu, ze nie moglismy dzialac od razu. — Siwsp znowu zamilkl na chwile, a potem mowil dalej tonem, w ktorym Mistrz Robinton uslyszal ironie. — A zanim dokonalem koniecznych obliczen, wszyscy udali sie na polnoc, pozostawiajac mnie bez lacznosci z operatorami. — Siwsp znow chwila milczal, a potem podjal: — Smoki, ktore wyhodowaliscie, dzieki swoim rozmiarom i sile beda niezbedne dla powodzenia projektu. Jesli tego chcecie.
— Jasne, ze chcemy! — wykrzykneli z oburzeniem jezdzcy Tgellan i T’bor, a wszyscy inni jezdzcy smokow zerwali sie na rowne nogi. Mirrim scisnela ramie Tgellana. Na jej twarzy malowala sie determinacja.
— Nie tylko F’lar zyje marzeniem o wyeliminowaniu Nici — dodal N’ton. — Rowniez inni zrobia wszystko, by raz na zawsze ich sie pozbyc.
Po policzkach D’rama, najstarszego z jezdzcow, plynely lzy.
— Wszyscy goraco tego pragniemy, Siwspie. Nawet ja, stary czlowiek, i moj staruszek smok!
Z zewnatrz doszedl ich chor ryczacych smokow, gleboki bas spizowych, dzwieczne soprany krolowych, wysoki przenikliwy ton zielonej Path Mirrim.
— Nie bedzie to latwe zadanie — kontynuowal Siwsp — a wy musicie sie wiele nauczyc, zeby w wybranym dniu osiagnac sukces.
— Dlaczego mowisz o czterech Obrotach, dziesieciu miesiacach i ilus tam dniach? — zapytal K’van, najmlodszy Przywodca Weyru.
— Dwadziescia siedem dni — poprawil go Siwsp. — Dlatego, ze dokladnie wtedy otworzy sie okno startowe.
— Okno? — K’van spojrzal bezwiednie na to nowe, w scianie.
— Jako jezdziec, zawsze zabierasz smoka w dokladnie okreslone miejsce, gdy idziesz w pomiedzy, prawda? — K’van nie byl jedynym jezdzcem, ktory przytaknal. Siwsp mowil dalej. — Jest to jeszcze wazniejsze, kiedy podrozuje sie w przestrzeni kosmicznej.
— Bedziemy podrozowac w kosmosie? — spytal F’lar, wskazujac na ekran, na ktorym przez chwile widzieli, czym jest przestrzen kosmiczna.
— W pewnym sensie. Za jakis czas zrozumiecie terminy dotyczace waszych nowych zadan. Teraz powiem wam tylko, ze okno w slownictwie podrozy kosmicznych oznacza okres, w ktorym istnieje mozliwosc dotarcia do celu. Jezeli mamy osiagnac sukces…
— Jezeli? — krzyknal R’mart. — Przeciez powiedziales, ze to mozliwe! — i spojrzal oskarzycielsko na F’lara.
— Plan jest mozliwy do zrealizowania i ma pelne szanse powodzenia, jesli dokona sie calej pracy przygotowawczej — powiedzial Siwsp twardo. — Ale sukces bedzie zalezal od tego, czy przyswoicie sobie nowe umiejetnosci i wiedze. To oczywiste, ze chociaz jezdzcy smokow sa oddani sprawie, maja tez niewiele wolnego czasu. Jednak do wykonania zadania potrzebujemy wszystkich smokow i jezdzcow, a takze poparcia ze strony Cechow oraz Lordow Warowni, ktorzy pozwola swoim ludziom zajac sie pracami pomocniczymi. Bedzie najlepiej, jesli do projektu zostana wlaczeni wszyscy mieszkancy planety tak, jak to bylo za czasow waszych przodkow.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego oni nie rozwiazali tego problemu, kiedy mieli na to szanse — odezwal sie znowu R’mart.
— Wasi przodkowie nie mieli tak ogromnych i madrych smokow, jak wasze. Gatunek ewoluowal i przekroczyl poczatkowe specyfikacje genetyczne. Jesli przejrzycie sie… — Na ekranie pojawily sie dwa smoki. — Spizowy to Carenath, jego jezdzcem jest Sean O’Connell, a ten drugi to Faranth z jezdzczynia Sorka Hanrahan. — Potem Siwsp pokazal dwa inne smoki, trzy razy wieksze od poprzednich. — A oto Ramoth i Mnementh. Skala jest taka sama.
— Patrzcie, ten spizowy nie jest nawet tak duzy, jak Ruth — wykrzyknal T’bor, rzucajac przepraszajace spojrzenie na Przywodcow Weyru Benden.
— Rzeczywiscie — przyznal F’lar bez gniewu. — Siwspie, zrozumielismy, o co ci chodzi. A wiec, jak mamy zaczac nauke, o ktorej mowisz?
— Nie zaczniecie jej od razu dzis — wyjasnil Siwsp. — Najpierw trzeba uzyskac odpowiednio mocne zrodlo energii. Mistrz Fandarel jest tak uprzejmy, ze sie tym juz zajmuje, na swoj wlasny, skuteczny sposob. — Mistrz Robinton obrocil sie gwaltownie i wpatrzyl w ekran. Siwsp mowil dalej. — Drugi priorytet, to instalacja dodatkowych stanowisk. Trzeci, to dostateczna ilosc papieru. Czwarty…
F’lar rozesmial sie i zamachal obiema rekami.
— Wystarczy, Siwspie. Gdy rzemieslnicy uporaja sie z twoimi zamowieniami, bedziemy gotowi do nauki. Obiecuje ci to.
Mistrz Terry wstal i poprawil swoj ciezki pas z narzedziami.
— Czy moglibyscie juz wyjsc? — spytal uprzejmie. — Musze zrobic wiecej przylaczen do Siwspa, a wy placzecie mi sie pod nogami.
— W sali konferencyjnej na pewno jest teraz dosc jedzenia i picia — powiedziala Lessa dyplomatycznie, zachecajac wszystkich do opuszczenia pokoju.
Mistrz Robinton zaczekal, az inni wyjda na korytarz. Spojrzal na Terry’ego, ktory juz ukladal kable i mruczal cos do siebie pod nosem.
— Siwspie — odezwal sie szeptem — czy ty masz poczucie humoru?
Odpowiedz nadeszla dopiero po dluzszej chwili.
— Mistrzu Robintonie, maszyny nie sa zaprogramowane tak, zeby miec uczucia. Ja jestem zaprogramowany do porozumiewania sie z ludzmi.
— To nie jest odpowiedz.
— Jest to swego rodzaju wyjasnienie.
Mistrz Robinton musial sie tym zadowolic.
Czterej jezdzcy smokow ze Wschodniego Weyru poszybowali spirala w dol, w strone zbocza wzgorza ponad tama. Z poczatku najwieksze zainteresowanie budzilo Ladowisko, poniewaz, jak dotad, nikt nie mial okazji poszukiwac reliktow rzemiosla osadnikow wokol pobliskich wzgorz. A teraz okazalo sie, ze czeka ich jeszcze jedna niespodzianka, sztuczne jezioro. Swego czasu Fandarel spietrzyl pare strumieni podczas Obrotow spedzonych jako uczen i czeladnik w Siedzibie Cechu Kowali, i teraz rozpoznal ten obiekt.
Jezioro rozciagalo sie jak dlugi, lsniacy palec, ograniczony dwiema wysokimi skarpami. Tame wybudowano na zwezeniu w jego poludniowo-wschodnim krancu. Chociaz sciana zostala przerwana i dwie kaskady spadaly wdziecznie do potoku ponizej, byla to nadal najwieksza tama, jaka Fandarel kiedykolwiek widzial.
Mistrz Fandarel uswiadomil sobie, ze cudem byl nie tyle sam fakt zbudowania tamy, ile to, ze tak wiele z niej przetrwalo dwa i pol tysiaca Obrotow. Jednak gdy brazowy Pranith D’clana przelatywal nad szczytem, Fandarel mogl dojrzec, ze czas pozostawil swoj slad na tamie. Wygladalo to tak, jakby stworzenie, wieksze nawet niz smok, wycielo na szczycie rowki, tworzac ujscia dla wodospadow, ktore przez nie spadaly. Na pewno powodzie nieustannie przepychaly tu skaly lub osady, i stad te zniszczenia. Pociagnal D’clana za rekaw i goraczkowo wskazywal grubym palcem w dol. D’clan kiwnal glowa, a w nastepnej chwili Pranith zawezil spirale i poszybowal w strone niewielkiego Ladowiska z lewej strony.
Ze zrecznoscia, ktorej pozazdrosciloby mu wielu mlodszych i sprawniejszych mezczyzn, Fandarel zesliznal sie z brazowego karku smoka i lekko wyladowal na ziemi. Natychmiast padl na kolana, by grubym nozem zeskrobac bloto i zaschnieta ziemie. Chcial przyjrzec sie blizej materialowi, z ktorego zbudowana zostala tama.
— Siwsp powiedzial, ze to plastobeton — mruknal pod nosem, gdy dolaczyla do niego reszta zespolu. Evan, czeladnik, ktory czesto przekladal jego natchnione projekty na solidna rzeczywistosc, byl spokojnym czlowiekiem. Bez zdziwienia przyjmowal instrukcje od „gadajacej sciany”. Belterak prawie tak samo posiwialy jak Fandarel,