mezczyzn i kobiet, ktorzy kiedys mieli prace, czytali gazety — ktorzy sami wypelniali kwestionariusze podatkowe, u licha — zaczyna traktowac biednego, zmaltretowanego wedrownego aktora tak, jakby byl czyms w rodzaju wielkanocnego zajaczka. — Ponownie spojrzala na niego. — Nawet Jim Horton dal ci pare listow do doreczenia, prawda?

Gordon poczul na twarzy goraco. Przez chwile byl zbyt zawstydzony, by spojrzec na kobiete. Nagle wybuchnal niepohamowanym smiechem. Otarl sobie oczy, czujac ulge, ze zdjeto z jego barkow ten wytwor grupowej wyobrazni.

Pani Thompson rowniez zachichotala.

— Och, mysle, ze to bylo nieszkodliwe. A nawet wiecej. Posluzyles jako… no wiesz, takie stare, samochodowe slowo… chyba katalizator. Wyobraz sobie, ze dzieci juz teraz przeszukuja ruiny w promieniu wielu mil stad — w przerwie miedzy praca na gospodarstwie a kolacja — i przynosza mi kazda ksiazke, jaka znajda. Bez zadnych trudnosci bede mogla uczynic ze szkoly przywilej. Wyobraz sobie: zakaz przychodzenia na lekcje jako kara! Mam nadzieje, ze Bobbie i ja damy sobie z tym rade.

— Zycze pani szczescia, pani Thompson — odparl szczerze Gordon. — Boze, dobrze byloby gdzies na calym tym pustkowiu ujrzec swiatlo.

— Masz racje, synu. To byloby blogoslawienstwo.

Pani Thompson westchnela.

— Radzilabym ci, zebys odczekal rok, ale potem wrocil. Jestes porzadnym czlowiekiem… dobrze potraktowales moich ludzi. Umiesz tez zachowac dyskrecje w pewnych sprawach, takich jak ta z Abby i Michaelem. — Zmarszczyla na moment brwi. — Sadze, ze rozumiem, co sie wydarzylo. Tak pewnie bedzie najlepiej. Trzeba sie przystosowac. Tak czy inaczej, jak juz mowilam, zawsze bedziesz tu mile widziany.

Pani Thompson odwrocila sie, postapila dwa kroki i zatrzymala nagle. Na wpol odwrocila sie, by znowu spojrzec na Gordona. Przez chwile na jej twarzy widac bylo cien dezorientacji i ciekawosci.

— Nie jestes przeciez prawdziwym listonoszem? — zapytala nagle.

Gordon usmiechnal sie. Wlozyl na glowe czapke z jej jaskrawym, mosieznym emblematem.

— Przekona sie pani, gdy wracajac, przyniose pare listow.

Skinela glowa, po czym ruszyla przed siebie zniszczona, asfaltowa szosa. Gordon spogladal za nia, dopoki nie minela pierwszego zakretu. Nastepnie zwrocil sie na zachod i rozpoczal dlugi marsz w dol, ku Pacyfikowi.

8

Barykady dawno juz porzucono. Stojaca na wschodnim krancu Oakridge zapora przegradzajaca Autostrade 58 zwietrzala i zawalila sie, tworzac rumowisko betonowych odlamkow i powykrecanej, zardzewialej stali. W samym miescie panowala cisza. Przynajmniej w tej jego czesci dawno juz chyba nikt nie mieszkal.

Gordon spojrzal w dol, na glowna ulice, odczytujac jej historie. Stoczono tu dwie, a moze nawet trzy walne bitwy. W srodku wielkiego kregu zniszczenia ujrzal wystawe sklepowa z pochylym szyldem, na ktorym przeczytal: KLINIKA NAGLYCH PRZYPADKOW.

W trzech nietknietych szybach najwyzszego pietra hotelu odbijalo sie poranne slonce. Gdzie indziej jednak, nawet w poblizu miejsc, gdzie okna sklepow zabito deskami, na pokrytej wybrzuszeniami nawierzchni widzialo sie pryzmatyczny polysk odlamkow szkla.

Co prawda Gordon nie oczekiwal wiele, ale czesc uczuc, ktore zabral ze soba z Pine View, wzbudzila w nim nadzieje odnalezienia nastepnych wysp pokoju, zwlaszcza teraz, gdy znalazl sie na zyznym zlewisku doliny Willamette. Choc Oakridge nie bylo zbyt zywym miastem, moze znajdzie w nim cos, co skloni go do optymizmu. Na przyklad mogly tu pozostac slady po poszukiwaniach surowcow. Jesli w Oregonie istniala przemyslowa cywilizacja, miasta takie jak to powinny zostac ograbione ze wszystkiego, co nadawalo sie do uzytku.

W odleglosci zaledwie dwudziestu jardow od punktu, w ktorym sie znajdowal, Gordon dostrzegl jednak ruiny stacji benzynowej. Duza szafka z narzedziami mechanicznymi lezala przewrocona na bok. Caly zapas kluczy, kombinerek oraz zapasowych przewodow wysypal sie na poplamiona olejem podloge. Caly rzad nigdy nie uzywanych opon nadal wisial wysoko na hakach nad podjazdem stacji obslugi.

Gordon zrozumial, ze Oakridge jest miastem najgorszym z mozliwych, przynajmniej z jego punktu widzenia. Przedmioty przydatne w cywilizacji poslugujacej sie maszynami walaly sie wszedzie pod reka, nietkniete i niszczejace… co swiadczylo, ze nigdzie w poblizu nie ma zadnego, wladajacego technika spoleczenstwa. Jednoczesnie Gordon bedzie musial grzebac w resztkach pozostawionych przez piecdziesiat poprzednich fal rabusiow, by znalezc cokolwiek uzytecznego dla takiego jak on samotnego wedrowca.

“Coz — westchnal. Robilem to juz przedtem”.

Jeszcze w Boise, gdy przeszukiwal ruiny srodmiescia, odkryl, ze szabrownicy, ktorzy zjawili sie przed nim, przeoczyli maly skarb zlozony z puszek z zywnoscia ukrytych na poddaszu za sklepem z butami… lupy jakiegos chomika, zupelnie nietkniete. Takimi rzeczami rzadzily pewne reguly, ktore w ciagu lat rozszyfrowal. Mial wlasne metody prowadzenia poszukiwan.

Zesliznal sie z barykady po stronie lasu i skryl w nadmiernie wybujalej roslinnosci. Posuwal sie zygzakiem, z uwagi na malo prawdopodobna mozliwosc, ze ktos go obserwuje. W miejscu, w ktorym dostrzegal trzy wyrazne punkty orientacyjne, porzucil skorzana torbe i czapke pod pokrytym jaskrawym, jesiennym listowiem zywotnikiem. Zdjal ciemnobrazowa kurtke listonosza i polozyl ja na wierzchu, po czym nascinal galazek krzewow, by okryc nimi swoj skarb.

Byl gotow na wszystko, by uniknac konfliktu z podejrzliwymi tubylcami, lecz tylko glupiec nie zabralby ze soba broni. Istnialy dwa typy walki, do ktorych moglo dojsc w podobnej sytuacji. W pierwszym z nich lepszy mogl sie okazac bezglosny luk, w drugim zas warto byloby poswiecic cenne, niemozliwe do zastapienia naboje do jego trzydziestkiosemki. Gordon sprawdzil dzialanie rewolweru i schowal go z powrotem do kabury. Wzial tez ze soba luk wraz ze strzalami i plocienny worek na lupy.

W pierwszych kilku domach, na peryferiach, rabusie z poczatkowej fali byli raczej entuzjastyczni niz dokladni. Slady zniszczen, ktore pozostawiali, czesto zniechecaly tych, ktorzy zjawiali sie pozniej, dzieki czemu w srodku mogly sie uchowac uzyteczne przedmioty. Gordon przekonal sie o tym juz wiele razy.

Tym razem jednak przeszukawszy czwarty dom, musial przyznac, ze na potwierdzenie swej teorii zebral raczej marna kolekcje. Jego worek zawieral pare butow, niemal bezuzytecznych z uwagi na plesn, szklo powiekszajace oraz dwie szpulki nici. Zagladal do wszystkich zwyklych i niektorych niekonwencjonalnych schowkow uzywanych przez lubiacych chomikowac, lecz nie znalazl zadnego pozywienia.

Suszone mieso z Pine View nie skonczylo sie jeszcze, ale zapasy wyczerpywaly sie szybciej, niz by tego chcial. Nauczyl sie lepiej strzelac z luku i dwa dni temu upolowal malego indyka. Mimo to, jesli nie bedzie mial wiecej szczescia w poszukiwaniach, mozliwe, ze bedzie musial na razie zrezygnowac z planow wedrowki do doliny Willamette i zabrac sie do wznoszenia zimowego obozu mysliwskiego.

Tym, czego chcial naprawde, byla jednak nastepna przystan, taka jak Pine View. Ostatnio los byl dla niego laskawy, ale nadmiar szczescia wzbudzal u Gordona podejrzliwosc.

Ruszyl ku piatemu domowi.

Loze z baldachimem stalo w pietrowym budynku, ktory ongis nalezal do dobrze prosperujacego lekarza. Podobnie jak reszte domu, sypialnie ogolocono z wszystkiego niemal poza meblami. Niemniej gdy Gordon przykucnal nad grubym dywanem, pomyslal, ze niewykluczone, iz znalazl cos, co poprzedni rabusie przeoczyli.

Dywan wydawal sie przesuniety. Lozko stalo na nim, lecz tylko jedna para nog. Druga spoczywala na nagiej podlodze z twardego drewna. Albo wlasciciel niestarannie ulozyl wielki, owalny dywan, albo…

Gordon odstawil swe rzeczy i zlapal za brzeg dywanu.

“Uch. Jest ciezki”.

Zaczal zwijac go w strone loza.

“Tak jest!” W podlodze widoczny byl kwadrat obrysowany cienka szczelina. Noga lozka przytrzymywala dywan nad jednym z dwoch mosieznych zawiasow. Klapa w podlodze.

Popchnal mocno slupek baldachimu. Noga podskoczyla w gore i z hukiem spadla na podloge. Gordon napieral na nia jeszcze dwa razy. Dom wypelnily gluche halasy.

Za czwarta proba slupek zlamal sie na dwoje. Gordon omal nie nadzial sie na jego ostra koncowke. Upadl

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату