na materac. Baldachim runal za nim. Stare loze zawalilo sie z hukiem. Gordon zaklal, szarpiac sie z duszacym go calunem. Kichnal gwaltownie, wzbijajac w powietrze chmure kurzu.

Wreszcie, odzyskawszy odrobine rozsadku, zdolal wypelznac spod starej, splesnialej tkaniny. Wyszedl chwiejnym krokiem z pokoju, nie przestajac parskac i kichac. Atak powoli mijal. Zlapal sie za porecz na pietrze, mruzac powieki w tym dreczacym, bliskim orgazmu stanie, ktory poprzedza potezne kichniecie. Jego uszy wypelnily szumy brzmiace niemal jak glosy.

“Nastepnym razem uslyszysz koscielne dzwony” — powiedzial sobie.

Wreszcie nadeszlo ostatnie kichniecie, glosne aaaa…psik!

Gordon otarl oczy i wrocil do sypialni. Klapa w podlodze byla calkowicie odslonieta. Pokrywala ja nowa warstwa kurzu. Musial podwazac krawedz tajemnych drzwi. Wreszcie uniosly sie z przerazliwym piskiem zardzewialych zawiasow.

Po raz kolejny wydalo mu sie, ze jakis dzwiek pochodzil spoza domu. Gdy jednak zamarl bez ruchu i wsluchal sie uwaznie, nie uslyszal nic. Pochylil sie niecierpliwie i odsunal na bok pajeczyny, by zajrzec do wnetrza. Znajdowala sie tam wielka, metalowa skrzynia. Rozejrzal sie wokol w nadziei na wiecej. Ostatecznie rzeczy, ktore przedwojenny lekarz mogl trzymac w zamknietym kufrze — pieniadze i dokumenty — bylyby dla niego warte mniej niz konserwy zgromadzone podczas szalenstwa wojennego chomikowania. Nie bylo tu jednak nic poza skrzynia. Gordon wyciagnal ja, sapiac, na zewnatrz.

“Dobrze. Jest ciezka. Miejmy tylko nadzieje, ze to nie zloto czy inny podobny szajs”. Zawiasy i maly zamek byly zardzewiale. Uniosl rekojesc noza, by zamek roztrzaskac. Nagle zatrzymal sie.

Tym razem nie mogl sie mylic. Glosy byly blisko, zbyt blisko.

— Chyba to bylo w tym domu! — zawolal ktos w zarosnietym chwastami ogrodzie na zewnatrz. Stopy zaszelescily w zeschlych lisciach. Na drewnianej werandzie rozlegly sie kroki.

Gordon schowal noz do pochwy i zlapal swoj ekwipunek. Zostawil kufer przy lozku i wypadl z pokoju, kierujac sie ku schodom.

Nie byly to najlepsze okolicznosci na spotkanie z innymi ludzmi. W Boise oraz innych gorskich ruinach istnial swego rodzaju kodeks — szabrownicy z pobliskich rancz mogli probowac szczescia w otwartym miescie, a choc grupy i indywidualni poszukiwacze zachowywali ostroznosc, rzadko napadali na siebie nawzajem. Tylko jedno moglo zjednoczyc ich wszystkich — pogloska, ze ktos gdzies widzial holniste. Poza tym praktycznie nie wchodzili sobie w droge.

W innych miejscach obowiazywal jednak podzial na terytoria, ktorego respektowanie bezwzglednie wymuszano. Mozliwe, ze znalazl sie na terenie jakiegos klanu. Tak czy inaczej, wskazane byloby szybko sie oddalic.

Mimo to popatrzyl ze zloscia na kufer. “Jest moj, do cholery!”

Na dole rozlegly sie ciezkie kroki. Bylo juz za pozno, by zamknac klape czy ukryc ciezki kufer ze skarbami. Gordon zaklal bezglosnie i przemknal tak cicho, jak tylko mogl, przez gorne polpietro ku waskiej drabinie wiodacej na poddasze.

Najwyzsza kondygnacja byla prostym strychem o pochylych scianach. Gordon juz wczesniej przeszukal zgromadzone tam bezuzyteczne pamiatki. Teraz chodzilo mu jedynie o kryjowke. Trzymal sie blisko scian, by nie skrzypnely pod nim deski podlogi. Wybral skrzynke stojaca przy malym, szczytowym oknie i schowal tam swoj worek oraz kolczan. Napial szybko luk.

Czy przeszukaja dom? Jesli tak, pancerny kufer z pewnoscia przyciagnie ich uwage.

Czy w takim przypadku potraktuja go jako dar i zostawia mu czesc zawartosci? Spotykal sie z podobnym zachowaniem w miejscach, gdzie funkcjonowal prymitywny kodeks honorowy.

Mogl z latwoscia trafic kazdego, kto wszedlby na strych, wydawalo sie jednak watpliwe, by mialo mu to wiele pomoc. Osaczono go w drewnianym budynku. Nawet w samym srodku ciemnego wieku tubylcy z pewnoscia nie zapomnieli sztuki rozniecania ognia.

Slychac bylo teraz przynajmniej trzy pary ciezkich butow. Przybysze szybko weszli po schodach, glucho dudniac. Zachowujac ostroznosc, wpadli na polpietro, a potem na pietro. Gdy wszyscy byli juz na gorze, Gordon uslyszal krzyk.

— Hej, Karl, popatrz na to!

— Co? Zlapales pare dzieciakow na zabawie w doktora w starym loz… kurwa!

Rozlegl sie glosny loskot, po ktorym nastapilo uderzanie metalu o metal.

— Kurwa!

Gordon potrzasnal glowa. Karl mial ograniczone, lecz pelne ekspresji slownictwo.

Uslyszal odglos szurania nogami i znowu loskot, ktoremu towarzyszyly nastepne niecenzuralne okrzyki. Wreszcie glosno odezwal sie trzeci osobnik.

— Milo ze strony tego faceta, ze to dla nas znalazl. Szkoda, ze nie mozemy mu podziekowac. Powinnismy go poznac, zebysmy nie zaczeli od razu strzelac, kiedy wejdziemy sobie w droge.

Jesli to byla przyneta, Gordon nie dal sie zlapac. Czekal.

— Zasluzyl przynajmniej na ostrzezenie — powiedzial jeszcze glosniej pierwszy typ. — Mamy w Oakridge zasade “najpierw strzelac”. Lepiej niech stad zmyka, nim ktos zrobi w nim dziure wieksza niz odstep miedzy uszami surwiwalisty.

Gordon skinal glowa. Potraktowal to ostrzezenie powaznie.

Odglos krokow oddalil sie. Poniosl sie echem po schodach, a potem po drewnianej werandzie.

Przez okno nad frontowym wejsciem Gordon dostrzegl trzech mezczyzn, ktorzy wyszli z domu i skierowali sie w strone otaczajacego go gaju swierkow kanadyjskich. Mieli strzelby oraz wypchane plocienne worki. Gdy znikneli w lesie, pognal ku innym oknom, lecz nie dostrzegl juz zadnego poruszenia. Zadnego znaku, by ktos zawrocil ku domowi z przeciwnej strony.

Byly trzy pary stop. Nie mial co do tego watpliwosci. Trzy glosy. Nie wydawalo sie zreszta prawdopodobne, by zaczail sie na niego tylko jeden czlowiek. Jednakze Gordon zachowal ostroznosc, wychodzac z ukrycia. Polozyl sie przy otwartej klapie wiodacej na strych, kladac luk, torbe i kolczan obok siebie, po czym zaczal sie czolgac, az jego glowa i ramiona znalazly sie nad otworem, troche powyzej poziomu podlogi. Wyciagnal rewolwer, trzymajac go przed soba. Nastepnie pozwolil, by grawitacja sciagnela nagle w dol jego glowe i tulow w sposob, ktorego ewentualny napastnik nie mogl sie raczej spodziewac. Gdy krew naplynela mu do glowy, Gordon byl gotowy oddac szesc szybkich strzalow do wszystkiego, co by sie poruszylo.

Nie dostrzegl nic. W korytarzu na pietrze nie bylo nikogo.

Ani na chwile nie spuszczajac wzroku z sieni, siegnal po plocienny worek, po czym rzucil go z loskotem na polpietro.

Halas nie ujawnil zadnej zasadzki.

Gordon zebral swoj ekwipunek i zszedl pochylony na nizsze pietro. Przemknal szybko przez korytarz, jak strzelec bioracy udzial w walce.

Kufer lezal przy lozku, otwarty i pusty. Obok niego na podlodze walaly sie papiery. Tak jak sie tego spodziewal, byly wsrod nich takie kurioza, jak akcje, zbior znaczkow oraz tytul wlasnosci tego domu.

Niektore ze smieci byly jednak inne.

Na rozdartym, kartonowym opakowaniu, z ktorego niedawno sciagnieto celofan, widnial barwny obrazek przedstawiajacy dwoch uszczesliwionych turystow w czolnie z ich nowa, skladana strzelba. Gordon spojrzal na bron wymalowana na pudelku i stlumil zdlawiony krzyk. Niewatpliwie byl tam tez zapas amunicji.

“Cholerni zlodzieje” — pomyslal z gorycza.

Resztki innych opakowan doprowadzily go niemal do szalu. EMPIRYNA Z KODEINA, ERYTROMYCYNA, MULTIWITAMINA, MORFINA… etykiety i kartoniki lezaly porozrzucane wokol, lecz buteleczki zabrano.

Gdyby rozegral to ostroznie… schowal wszystko gdzies i wymienial tylko w malych ilosciach… moglby sie za te leki wkupic do niemal kazdej wioski. Niewykluczone nawet, ze przyjeto by go na probe do jednej z bogatych osad ranczerskich z Wyoming!

Przypomnial sobie dobrego doktora, ktorego klinika w ruinach Butte stanowila sanktuarium chronione przez wszystkie okoliczne wioski i klany. Pomyslal o tym, czego moglby dokonac ow swiety czlowiek z tymi lekami.

Oczy zamroczyla mu wscieklosc, gdy ujrzal puste, kartonowe opakowanie, na ktorego etykiecie widnial napis… PROSZEK DO ZEBOW…

“Moj proszek do zebow!”

Policzyl do dziesieciu. To nie wystarczylo. Sprobowal kontrolowanego oddechu. Osiagnal tylko tyle, ze

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату