skupil sie na swym gniewie. Stal bez ruchu z pochylonymi ramionami. Czul, ze brak mu sil, by odpowiedziec na te kolejna niesprawiedliwosc swiata.

“Wszystko w porzadku — powiedzial sobie. Zyje. I jesli zdolam dotrzec do mojego plecaka, zapewne pozostane przy zyciu. O zeby gnijace mi w czaszce bede sie mogl martwic w przyszlym roku, o ile pociagne tak dlugo”.

Zebral swoj ekwipunek i wznowil ostrozny odwrot z owego domu falszywych nadziei.

Czlowiek, ktory spedzil wiele czasu samotnie w gluszy, ma pod jednym wzgledem istotna przewage nad bardzo dobrym nawet mysliwym — pod warunkiem, ze ten drugi wraca jednak na wiekszosc nocy do domu, do przyjaciol i towarzyszy. Roznice stanowi swego rodzaju pokrewienstwo ze zwierzetami i z samym pustkowiem. Gordona zaniepokoilo wlasnie cos niemozliwego do zdefiniowania. Wyczul, ze cos jest nie w porzadku, zanim jeszcze potrafil to okreslic. Owo wrazenie nie chcialo go opuscic. Ta sama droga, ktora przyszedl, skierowal sie z powrotem ku wschodniemu krancowi miasta, gdzie ukryl swoj ekwipunek. Teraz jednak zatrzymal sie i zastanowil. Czy przesadzal? Nie byl Jeremiaszem Johnsonem i nie potrafil odczytywac lesnych dzwiekow i zapachow tak jak nazw ulic w miescie. Mimo to rozgladal sie wokol w poszukiwaniu czegos, co tlumaczyloby jego niepokoj.

Las skladal sie glownie ze swierkow kanadyjskich oraz klonow wielkolistnych, a na wszystkich niemal dawnych polanach pienily sie jak chwasty mlode olchy. Bardzo roznil sie od suchych borow, przez ktore Gordon przechodzil po wschodniej stronie Gor Kaskadowych, gdzie obrabowano go pod rzadko rosnacymi sosnami ponderosa. Tutaj unosila sie won zycia silniejsza niz napotkana przez niego gdziekolwiek w czasach po trzyletniej zimie.

Nie slyszal odglosow zwierzat, dopoki sie poruszal. Gdy jednak zamarl bez ruchu, ptaki ponownie wypelnily ten fragment lasu swiergotem oraz odglosem krzataniny. Szaropiore wronce amerykanskie przelatywaly w malych grupach z jednego miejsca na drugie, toczac z mniejszymi sojkami partyzancka wojne o najlepsze z malenkich, bogatych w owady polanek. Drobniejsze ptaszki przeskakiwaly z galezi na galaz, cwierkajac i szukajac pozywienia.

Ptaki tej wielkosci nie kochaly zbytnio czlowieka, lecz rowniez nie zadawaly sobie szczegolnego trudu, by go unikac, jesli zachowywal sie cicho.

“To dlaczego jestem niespokojny jak kot?”

Po jego lewej stronie, w poblizu jednego z wszechobecnych jezynowych gaszczy, w odleglosci okolo dwudziestu jardow trzasnela krotko galazka. Gordon odwrocil sie blyskawicznie, lecz to rowniez byly ptaki.

Wroc. Ptak. Przedrzezniacz.

Pofrunal w gore miedzy konarami i wyladowal na stosie galazek. Gordon pomyslal, ze z pewnoscia ma tam gniazdo. Ptak stanal na galazkach niczym maly krolewicz, wyniosly i dumny, po czym zaskrzeczal i ponownie pomknal w strone chaszczy. Gdy znikal Gordonowi z oczu, rozlegl sie znowu cichy trzask. Po chwili przedrzezniacz pojawil sie raz jeszcze.

Gordon leniwie pogrzebal lukiem w gliniastej glebie, uchylajac jednoczesnie klape kabury. Ze wszystkich sil staral sie zachowac niezmiennie nonszalancki wyraz twarzy. Pogwizdywal przez suche ze strachu wargi, idac powoli naprzod. Nie zblizal sie do gaszczu ani nie oddalal od niego, lecz kierowal sie ku wysokiej jodle.

Cos kryjacego sie za owymi zaroslami wywolalo u przedrzezniacza reakcje obrony gniazda. To cos bardzo staralo sie ignorowac jego nekajace ataki, zachowujac milczenie.

Ostrzezony, Gordon rozpoznal mysliwska zasadzke. Posuwal sie niespiesznie naprzod, okazujac przesadna beztroske. Gdy tylko jednak znalazl sie za jodla, wyciagnal rewolwer i pobiegl pochylony w las, starajac sie, by pien drzewa pozostawal pomiedzy nim a gaszczem krzakow jezyn.

Jodla oslaniala go tylko przez chwile. Zaskoczenie chronilo go odrobine dluzej. Potem rozlegly sie trzy glosne strzaly, kazdy z broni innego kalibru. Ich huk uginal sie na kratownicy drzew. Gordon pomknal sprintem ku zwalonej klodzie lezacej na malym wzniesieniu. Gdy rzucil sie za butwiejacy pien, zagrzmialy trzy kolejne eksplozje. Upadl na ziemie po drugiej stronie. Rozlegl sie ostry, suchy dzwiek, ktoremu towarzyszyl przeszywajacy bol w prawym ramieniu.

Na moment ogarnela go slepa panika, gdy reke, w ktorej trzymal rewolwer, przeszyl kurcz. Jesli ja sobie zlamal…

Mankiet jego bluzy z rzadowego przydzialu nasiakal krwia. Strach wzmagal bol. Wreszcie Gordon podciagnal rekaw i ujrzal dluga, plytka szrame, z ktorej zwisaly drzazgi. To luk sie zlamal. Nadzial sie na niego padajac.

Odrzucil polamany luk i poczolgal sie na rekach i kolanach waskim parowem wiodacym w prawo. Trzymal glowe nisko, by wykorzystac oslone, jaka zapewnialo koryto strumienia oraz podszycie. Za nim rozlegly sie wesole pokrzykiwania scigajacych, dobiegajace zza malenkiego pagorka.

Nastepne minuty byly zamazana plama smagajacych go galezi i naglych zygzakow. Gdy wpadl do waskiego strumienia, odwrocil sie nagle i pobiegl pod prad.

Scigani ludzie czesto uciekaja z pradem — przypomnial sobie, pedzac pod gore. Mial nadzieje, ze jego wrogowie wiedza o tym drobiazgu. Przeskakiwal z kamienia na kamien, starajac sie nie stracac blota do wody. Wreszcie dal susa z powrotem do lasu.

Slyszal za soba krzyki. Jego wlasne kroki wydawaly sie wystarczajaco glosne, by obudzic spiace niedzwiedzie. Dwukrotnie kryl sie za glazami badz stertami lisci, by odzyskac dech w piersiach, rozwazyc sytuacje i pocwiczyc milczenie.

Wreszcie krzyki ucichly w oddali. Gordon westchnal, oparl sie o wielki dab i wyciagnal z torby u pasa apteczke. Rana bedzie w porzadku. Nie bylo powodu do obaw, ze wypolerowane drewno luku spowoduje infekcje. Bolalo jak diabli, lecz rozdarcie przebiegalo daleko od wazniejszych naczyn i sciegien. Obwiazal rane jalowym bandazem i po prostu zignorowal bol. Wstal i rozejrzal sie wokol.

Ku swemu zaskoczeniu natychmiast rozpoznal dwa punkty orientacyjne… wysoko umieszczony, rozbity szyld motelu w Oakridge widoczny nad wierzcholkami drzew oraz zastawke dla bydla po drugiej stronie zniszczonej, asfaltowej szosy wiodacej na wschod.

Odszukal szybko miejsce, gdzie ukryl swoje rzeczy. Wygladaly dokladnie tak jak wtedy, gdy je zostawil. Najwyrazniej los nie byl az tak niedelikatny, by zadac mu nastepny cios juz teraz. Gordon wiedzial, ze nie zwykl on postepowac w ten sposob. Zawsze pozwalal zachowac jeszcze przez chwile nadzieje, przeciagal sprawe, nim zalatwil cie na dobre.

* * *

Scigany zmienil sie teraz w scigajacego. Zachowujac ostroznosc, Gordon odszukal zasadzke wsrod jezyn, a takze poirytowanego przedrzezniacza. Tak jak sie tego spodziewal, zasadzka byla juz opuszczona. Zakradl sie na druga strone chaszczy, by spojrzec na sytuacje z punktu widzenia swych wrogow, po czym siedzial przez kilka minut, patrzac i zastanawiajac sie, gdy tymczasem popoludnie sklanialo sie ku wieczorowi.

Mieli go na widelcu, to bylo pewne. Patrzac z tego miejsca, trudno bylo zrozumiec, jak mogli chybic, jesli wystrzelilo do niego trzech mezczyzn.

Czyzby az tak ich zaskoczyla jego nagla proba ucieczki? Musieli miec samopowtarzalna bron, a mimo to Gordon pamietal tylko szesc strzalow. Albo bardzo skapili amunicji, albo…

Podszedl do rosnacej po drugiej stronie polany jodly. Na wysokosci dziesieciu stop kore szpecily dwie swieze blizny.

“Dziesiec stop. Nie mogli byc az tak kiepskimi strzelcami”.

Tak jest. Wszystko sie zgadzalo. Ani przez chwile nie mieli zamiaru go zabic. Celowo mierzyli wysoko, by go nastraszyc i przegnac stad. Nic dziwnego, ze scigajacy ani na moment nie zblizyli sie na tyle, aby go schwytac.

Gordon skrzywil wargi. O ironio, latwiej mu bylo teraz nienawidzic napastnikow. Bezmyslna zlosliwosc nauczyl sie juz akceptowac i godzic sie z nia, jak z paskudna pogoda i dzikimi zwierzetami. Wielu bylych Amerykanow stalo sie obecnie niewiele lepszymi od barbarzyncow.

Tego rodzaju okazana z premedytacja pogarde musial jednak potraktowac jako osobista zniewage. Ci ludzie rozumieli, co to znaczy milosierdzie, a mimo to obrabowali go, zranili i sterroryzowali.

Przypomnial sobie Rogera Septiena, ktory szydzil z niego, stojac na suchym jak kosc gorskim stoku. Te sukinsyny nie byly ani troche lepsze.

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату