Odnalazl ich slad w odleglosci stu jardow na zachod od zasadzki. Odciski butow byly wyrazne i nie zatarte… niemal aroganckie w swej otwartosci.
Nie spieszyl sie, ale ani przez chwile nie pomyslal o zawroceniu.
Zblizal sie juz zmierzch, gdy Gordon wreszcie dostrzegl palisade wokol nowego Oakridge. Otwarta przestrzen, ktora ongis byla parkiem miejskim, okalal wysoki, drewniany plot. Dobiegaly zza niego ciche porykiwania bydla. Zarzal kon. Gordon czul won siana oraz intensywny odor zwierzat gospodarskich.
W poblizu jeszcze wyzsza palisada otaczala trzy kwartaly dawnego poludniowo-zachodniego kranca miasta Oakridge. Srodek osady zajmowal dlugi na polowe przecznicy szereg pietrowych budynkow. Gordon dostrzegal nad palisada ich dachy, a takze wieze cisnien z bocianim gniazdem na szczycie. Widzial zarys postaci wartownika wpatrujacego sie w dal nad ciemniejacym lasem.
Wydawalo sie, ze to kwitnaca osada, byc moze najzamozniejsza, jaka napotkal od chwili, gdy opuscil Idaho.
Wycieto drzewa, by utworzyc wokol otaczajacej wioske palisady zabezpieczajaca przed ogniem przestrzen, bylo to jednak jakis czas temu. Oczyszczone pole zaroslo podszycie siegajace polowy czlowieka.
“Coz, w okolicy z pewnoscia nie ma juz zbyt wielu surwiwalistow — pomyslal Gordon. W przeciwnym razie byliby znacznie bardziej ostrozni. Przekonajmy sie, jak wyglada glowne wejscie”.
Podazyl skrajem otwartej przestrzeni ku poludniowemu krancowi wioski. Uslyszawszy glosy, skryl sie za zaslona podszycia.
Wielka, drewniana brama otworzyla sie. Dwaj uzbrojeni mezczyzni wyszli niespiesznie na zewnatrz, rozejrzeli sie wokol i pomachali rekoma do kogos ukrytego wewnatrz. Rozlegl sie krzyk i trzasniecie lejcami. Pojawil sie woz zaprzezony w pare pociagowych koni. Zatrzymal sie. Woznica odwrocil sie, by przemowic do obu straznikow.
— Powiedz burmistrzowi, ze jestem wdzieczny za pozyczke, Jeff. Wiem, ze moje gospodarstwo wpadlo w gleboki dolek. Ale w przyszlym roku po zniwach ja splacimy. Na mur. Juz teraz jest wlascicielem czesci farmy, wiec to powinna byc dla niego dobra inwestycja.
Jeden ze straznikow skinal glowa.
— No jasne, Sonny. Ale uwazaj po drodze, dobra? Paru chlopakow zauwazylo dzis samotnika na wschodnim krancu starego miasta. Troche strzelano.
Farmer wciagnal glosno powietrze.
— Czy ktos jest ranny? Jestes pewien, ze to byl tylko samotnik?
— Aha. Calkiem pewien. Bob mowil, ze wial jak krolik.
Serce Gordona zabilo szybciej. Obelgi osiagnely punkt przekraczajacy niemal jego wytrzymalosc. Wsadzil lewa reke pod koszule i poczul zawieszony na lancuszku gwizdek, ktory dala mu Abby. Pocieszylo go troche to przypomnienie przyzwoitosci.
— Ten facet wyrzadzil burmistrzowi prawdziwa przysluge — ciagnal pierwszy straznik. — Zanim przegonili go chlopaki Boba, znalazl skrytke pelna prochow. Burmistrz da je dzis w nocy na przyjeciu niektorym z posiadaczy, zeby zobaczyc, jak podzialaja. Kurcze, zaluje, ze nie obracam sie w tym towarzystwie.
— Ja tez — zgodzil sie mlodszy wartownik. — Hej, Sonny, myslisz, ze burmistrz moglby zaplacic ci czesc premii w prochach, jesli dostarczysz w tym roku kontyngent? Moglbys urzadzic prawdziwe przyjecie!
Sonny usmiechnal sie niesmialo i wzruszyl ramionami. Nagle z jakiegos powodu opuscil glowe. Starszy straznik popatrzyl na niego z pytaniem w oczach.
— Co sie stalo? — zapytal.
Sonny potrzasnal glowa. Gdy odpowiedzial, Gordon niemal nie doslyszal jego slow.
— Nie pragniemy juz zbyt wiele, prawda, Gary?
Gary zmarszczyl brwi.
— O co ci chodzi? — zapytal.
— O to, ze chcemy byc tacy, jak fagasy burmistrza, a nie chcemy miec burmistrza, ktory nie mialby fagasow!
— Nie…
— Sally i ja mielismy przed zaglada trzy dziewczynki i dwoch chlopcow, Gary.
— Pamietam, Sonny, ale…
— Hal i Peter umarli w czasie wojny, ale uwazalem, ze ja i Sally naprawde mielismy szczescie, ze wszystkie trzy dziewczynki dorosly. Szczescie!
— Sonny, to nie twoja wina. To byl po prostu pech.
— Pech? — Farmer zachnal sie. — Jedna zginela zgwalcona, kiedy przechodzili tedy ci rozbojnicy. Peggy umarla przy porodzie, a moja mala Susan… ma siwe wlosy, Gary. Wyglada jak siostra Sally!
Zapadla przeciagajaca sie cisza. Starszy straznik polozyl dlon na ramieniu farmera.
— Przyniose jutro dzbanek, Sonny. Obiecuje. Pogadamy o dawnych czasach, tak jak kiedys.
Farmer skinal glowa, nie podnoszac wzroku.
— Wio! — krzyknal i strzelil lejcami.
Przez dluga chwile wartownik spogladal w slad za skrzypiacym wozem, przezuwajac zdzblo trawy. Wreszcie zwrocil sie ku swemu mlodszemu towarzyszowi.
— Jimmy, czy opowiadalem ci kiedys o Portland? Sonny i ja jezdzilismy tam przed wojna. Kiedy bylem dzieciakiem, mieli tam burmistrza, ktory pozowal do…
Mineli brame, oddalajac sie poza zasieg sluchu Gordona.
W innej sytuacji moglby przez dlugie godziny zastanawiac sie nad tym, co ta krotka rozmowa mowila o strukturze spolecznej Oakridge i jego okolic. Wynikalo z niej, ze dlugi wiesniacy splacali plonami. Byl to klasyczny przyklad wczesnego stadium dzierzawy bedacej odmiana poddanstwa. Czytal o podobnych rzeczach podczas kursu historii na pierwszym roku college’u, dawno temu i w innym swiecie. Byly to charakterystyczne cechy feudalizmu.
W tej chwili jednak Gordon nie mial czasu na filozofie czy socjologie. Roznosily go emocje. Oburzenie wywolane tym, co wydarzylo sie dzisiaj, bylo niczym w porownaniu z gniewem, jaki poczul, gdy uslyszal, co zamierzano zrobic ze znalezionymi przez niego lekami. Kiedy pomyslal, co moglby z podobnymi medykamentami osiagnac ow lekarz z Wyoming… od wiekszosci owych substancji tym ciemnym dzikusom nawet nie zakreci sie we lbie!
Gordon mial dosyc. Poczul pulsujacy bol w obandazowanym prawym ramieniu.
“Zaloze sie, ze bez wiekszych trudnosci potrafilbym wdrapac sie na te palisade, znalezc chate, w ktorej maja magazyn, i odzyskac to, co znalazlem… a takze cos na dodatek, jako zadoscuczynienie za obelgi, bol i zlamany luk”.
Ta wizja nie przyniosla mu jednak wystarczajacej satysfakcji. Zaczal ja upiekszac. Wyobrazil sobie, ze wpada na “przyjecie” burmistrza i wykancza wszystkich tych zadnych wladzy sukinsynow, ktorzy tworzyli sobie karlowate imperium w tym zakatku ogarnietego wiekiem ciemnosci swiata. Wyobrazil sobie, ze zdobywa wladze, wladze, ktora pozwoli mu czynic dobro… zmusic tych kmiotkow do zrobienia uzytku z wiedzy przekazanej im w mlodosci, nim wyksztalcone pokolenie zniknelo na zawsze ze swiata.
“Dlaczego, och, dlaczego nikt nigdzie nie chce wziac na siebie odpowiedzialnosci za przywrocenie porzadku? Pomoglbym w tym. Poswiecilbym cale zycie podobnemu przywodcy.
Wydaje sie jednak, ze wszystkie wielkie marzenia zniknely. Wszyscy porzadni ludzie — tacy jak porucznik Van i Drew Simms zgineli w ich obronie. Z pewnoscia jestem jedyny pozostaly przy zyciu, ktory jeszcze w nie wierzy”.
Rezygnacja nie wchodzila oczywiscie w gre. Polaczenie dumy, uporu i zwyklej, wywodzacej sie z gruczolow furii przykulo go do wybranego kursu. W tym miejscu stoczy boj i kropka.
“Moze gdzies istnieje milicja — idealistow, w niebie albo w piekle. Pewnie wkrotce sie przekonam”.
Na szczescie hormony walki pozostawily w jego mozgu troche miejsca na wybor taktyki. Gdy zblizal sie zmierzch, Gordon zastanawial sie nad tym, co musi zrobic.
Cofnal sie z powrotem w cien. Otarl sie o konar, ktory stracil mu czapke z glowy. Gordon zlapal ja, zanim spadla na ziemie. Mial juz wlozyc ja z powrotem, lecz zatrzymal sie nagle i przyjrzal sie jej jeszcze raz.
W oczy zaswiecilo mu wypolerowane wyobrazenie jezdzca, mosiezna postac, za ktora widniala wstazka z