srodku tego malego zgromadzenia. Nie mogl uwierzyc wlasnym oczom.

Wzdluz dolnej krawedzi ciagnal sie szereg malenkich guzikow. Na srodku znajdowal sie plaski, szary ekran lsniacy perlowa poswiata.

Rozowe pajaki wylazily z latajacych talerzy i posuwaly sie wladczym krokiem przez ekran w rytm chrzeszczacego marsza. Gdy docieraly bez oporu do jego dolnej krawedzi, beczaly na znak triumfu, po czym ich szeregi przegrupowywaly sie i atak zaczynal sie od nowa.

Gordonowi zaschlo w gardle.

— Skad… — wydyszal.

Dzieci podniosly sie. Jeden z chlopcow przelknal sline.

— Slucham pana?

Gordon wskazal palcem urzadzenie.

— Skad, na wszystko, co swiete, to macie? — Potrzasnal glowa. — A co wazniejsze… skad macie baterie!

Jedno z dzieci rozplakalo sie.

— Prosze pana, nie wiedzielismy, ze to cos zlego. Timmy Smith powiedzial nam, ze to tylko gra, w jaka bawily sie dawniej dzieciaki! Znajdujemy je wszedzie, ale nie chca juz dzialac…

— Kto to jest Timmy Smith? — zapytal Gordon.

— Jeden chlopak. Jego tata od paru lat przyjezdza z Creswell z pelnym wozem towaru. Timmy zamienil te jedna gre na dwadziescia starych, ktore znalezlismy i ktore nie dzialaly.

Gordon przypomnial sobie mape, ktora wczesnym wieczorem ogladal w pokoju. Creswell lezalo niedaleko stad na polnoc, nieopodal trasy, ktora zamierzal udac sie do Eugene.

“Czy to mozliwe?” Poczul nadzieje zbyt nagla i goraca, by mogl sie nia cieszyc, czy chocby ja rozpoznac.

— A czy Timmy Smith powiedzial, skad ma te zabawke?

Staral sie nie sploszyc dzieci, lecz podniecenie z pewnoscia dawalo sie slyszec w jego glosie i przestraszylo je.

— Powiedzial, ze dostal ja od Cyklopa! — zakwilila jedna z dziewczynek.

Wtem, w przyplywie paniki, dzieci rzucily sie do ucieczki, znikajac w ciasnych zaulkach zakurzonego magazynu. Gordon zostal nagle sam. Stal bez ruchu, obserwujac malenkich najezdzcow z kosmosu, posuwajacych sie w dol po malym, lsniacym, szarym ekranie.

— Chrzrz… chrzrz… chrzrz… — maszerowali.

“Blup!” — zabrzmialo triumfalnie. Potem wszystko ruszylo od poczatku.

3. EUGENE

Sapiac donosnie, kucyk wlokl sie w przemaczajacej wszystko mzawce, prowadzony przez mezczyzne w przeciwdeszczowym ponczo. Mial na sobie tylko siodlo oraz dwie wypchane torby, owiniete chroniaca przed przemoczeniem folia.

Szara miedzystanowa autostrada lsnila wilgocia. Glebokie kaluze w betonie przypominaly male jeziorka. W ciagu powojennych lat suszy wiatry pokryly czteropasmowa szose ziemia. Pozniej, gdy znowu powrocily nadciagajace z polnocnego zachodu deszcze, zaczela na niej rosnac trawa. Wieksza czesc autostrady zmienila sie we wstege laki, plaski wylom wsrod porosnietych lasem wzgorz, wznoszacych sie nad spieniona rzeka.

Gordon podniosl swoj przeciwdeszczowy stroj niczym namiot, aby popatrzec na mape. Z przodu, po prawej stronie, gdzie poludniowa i wschodnia odnoga Willamette laczyly sie ze soba, nim rzeka skrecala na zachod miedzy Eugene i Springfield, powstaly wielkie moczary. Wedlug przedwojennej mapy pod nimi znajdowal sie nowoczesny parking. Teraz nad bagno wystawaly jedynie nieliczne stare dachy. Gladkie pasy ruchu, miejsca postoju i trawniki staly sie krolestwem wodnego ptactwa, ktore sprawialo wrazenie, ze wilgoc nie przeszkadza mu w najmniejszym stopniu.

W Creswell poinformowano Gordona, ze w niedalekiej odleglosci, na polnocy, autostrada miedzystanowa staje sie niemozliwa do przebycia. Bedzie musial przejsc przez samo Eugene, znalezc stojacy nadal most na rzece, a potem w jakis sposob wrocic na autostrade, by dotrzec do Coburga.

Ludzie z Creswell nie potrafili podac zbyt wielu szczegolow. Od czasu wojny dotarli tu tylko nieliczni wedrowcy.

“Nic nie szkodzi. Eugene juz od miesiecy bylo jednym z moich celow. Obejrzymy sobie, jak teraz wyglada”.

Ale pobieznie. Miasto stalo sie dla niego jedynie kamieniem milowym na drodze ku wiekszej tajemnicy, czekajacej dalej na polnocy.

Zywioly nie zmogly jeszcze miedzystanowej autostrady. Mogla byc porosnieta trawa i pelna kaluz, lecz tylko na zwalonych mostach, ktore mijal po drodze, nadal widac bylo wyrazne slady zniszczenia. Wygladalo na to, ze gdy ludzie buduja porzadnie, tylko czas lub inni ludzie moga zniszczyc ich dziela. “A oni budowali porzadnie” — pomyslal Gordon. Byc moze przyszle pokolenia Amerykanow, ktore beda walesac sie po lasach, zjadajac sie nawzajem, uznaja te budowle za dzielo bogow.

Potrzasnal glowa. “To deszcz. Miesza mi sie od niego we lbie”.

Wkrotce natknal sie na wielka tablice pograzona do polowy w kaluzy. Odtracil noga gruzy i przykleknal, by zbadac przerdzewialy szyld, calkiem jak tropiciel odczytujacy na lesnej sciezce wystygly slad.

— Trzydziesta Aleja — przeczytal na glos.

Szeroka droga zapuszczala sie miedzy wzgorza na zachodzie, oddalajac sie od autostrady. Wedlug mapy srodmiescie Eugene znajdowalo sie tuz za porosnietym lasem wzgorzem.

Wstal i klepnal swe juczne zwierze.

— Jazda, Chabeta. Machnij ogonem na znak skretu w prawo. Zjezdzamy z autostrady na zwykle, miejskie ulice.

Kon sapnal z pelnym stoicyzmem, gdy Gordon pociagnal go delikatnie za wodze i poprowadzil w dol wyjazdem z autostrady, a potem powiodl pod nia i ruszyl w gore zbocza, kierujac sie na zachod.

Ze szczytu wzgorza wydawalo sie, ze opadajaca powoli mgla lagodzi w jakis sposob szpetote zniszczonego miasta. Deszcze dawno juz zmyly slady ognia. Powoli rozrastajace sie w gore brody zielska wylazacego ze szczelin nawierzchni pokryly wiele budynkow, ukrywajac ich rany.

Ludzie z Creswell uprzedzali go, czego ma sie spodziewac. Mimo to przybycie do martwego miasta nigdy nie bylo latwe. Gordon zszedl w dol, na upiorne ulice pokryte odlamkami szkla. Mokra od deszczu nawierzchnia lsnila od odlamkow stluczonych szyb z innej epoki.

W nizej polozonych czesciach miasta na ulicach rosly olchy. Zapuscily one korzenie w ziemi pozostalej po rzece blota, ktora wlala sie do Eugene po przerwaniu tam w Fall Creek i Lookout Point. Zniszczenie tych rezerwuarow unicestwilo Autostrade 58 na zachod od Oakridge, co zmusilo Gordona do ruszenia dluzsza trasa poludniowo-zachodnia przez Curtin, Cottage Grove i Creswell, nim wreszcie ponownie skierowal sie na polnoc.

Zniszczenia byly dosyc powazne. “A mimo to trzymali sie tutaj, pomyslal Gordon. Wszystkie relacje mowia, ze omal im sie nie udalo”.

W Creswell, w przerwach miedzy spotkaniami i uroczystosciami — wyborami nowego naczelnika poczty oraz ekscytujacymi planami rozszerzenia nowo powstalej sieci pocztowej na wschod i zachod — miejscowi obywatele raczyli Gordona opowiesciami o bohaterskiej walce toczonej w Eugene. Mowili o miescie, ktore usilowalo przetrwac przez cztery dlugie lata po tym, jak wojna i epidemie odciely je od swiata zewnetrznego. Osobliwy sojusz spolecznosci uniwersyteckiej z wiejskimi kmiotkami umozliwil panstwu-miastu przezwyciezenie wszystkich grozb… az wreszcie unicestwily je bandyckie gangi, ktore wysadzily w powietrze wszystkie tamy jednoczesnie, odcinajac zarowno doplyw energii, jak i wolnej od zanieczyszczen wody.

Byla to juz legenda, przypominajaca niemal historie o upadku Troi. Mimo to, w glosach tych, ktorzy ja opowiadali, nie bylo slychac rozpaczy. Wydawalo sie raczej, ze traktuja teraz te katastrofe jako przejsciowe niepowodzenie, ktorego skutki da sie odwrocic jeszcze za ich zycia.

Creswell bowiem jeszcze przed przybyciem Gordona ogarnela goraczka optymizmu. Jego opowiesc o

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату