“Odrodzonych Stanach Zjednoczonych” byla drugim zastrzykiem dobrych wiesci, jaki otrzymalo miasteczko w ciagu niespelna trzech miesiecy.

Zima przybyl inny gosc — tym razem z polnocy; usmiechniety mezczyzna w bialo-czarnej szacie — ktory zaczal rozdawac dzieciom zdumiewajace dary, a potem oddalil sie z magicznym imieniem “Cyklop” na ustach.

“Cyklop” — mowil nieznajomy.

Cyklop wszystko naprawi. Cyklop ponownie przyniesie swiatu wygode i postep oraz uratuje wszystkich przed harowka i nie konczaca sie beznadziejnoscia, dziedzictwem wojny zaglady.

Ludzie musieli jedynie gromadzic stara maszynerie, zwlaszcza elektroniczna. Cyklop przyjmie od nich w darze bezuzyteczny, zniszczony sprzet, a moze takze troche zbywajacej zywnosci, by wykarmic swoje dobrowolne slugi. W zamian za to da mieszkancom Creswell funkcjonujace urzadzenia.

Zabawki stanowily jedynie zapowiedz tego, co mialo nadejsc. Ktoregos dnia otrzymaja prawdziwe cuda.

Gordon nie zdolal wyciagnac od ludzi z Creswell zadnych sensownych informacji. Byli zbyt nieprzytomnie szczesliwi, aby zachowywac sie w pelni logicznie. Polowa z nich uwazala, ze “Odrodzone Stany Zjednoczone” kryja sie za Cyklopem, druga polowa zas sadzila, ze jest na odwrot. Niemal nikomu nie przyszlo do glowy, ze oba cuda moga nie miec ze soba zwiazku — dwie szerzace sie legendy spotykajace sie ze soba w gluszy.

Gordon nie odwazyl sie wyprowadzac ich z bledu ani zadawac zbyt wielu pytan. Odjechal tak szybko, jak tylko mogl — obladowany wieksza liczba listow niz kiedykolwiek — zdecydowany podazyc za opowiescia ku jej zrodlu.

Okolo poludnia skrecil na polnoc w ulice Uniwersytecka. Lekki deszczyk nie przeszkadzal mu zbytnio. Mogl poswiecic troche czasu na zbadanie Eugene, a i tak jeszcze zdazy przed nastaniem nocy do Coburga, gdzie podobno istniala osada szabrownikow. Gdzies dalej na polnoc znajdowalo sie terytorium, z ktorego wyruszali zwolennicy Cyklopa, aby roznosic wiesci o niezwyklym wybawieniu, ktore mogli zaofiarowac.

Przechodzac szybko obok wypalonych budynkow, Gordon zastanawial sie, czy w ogole powinien probowac swego numeru z “listonoszem”. Przypomnial sobie male pajaki i latajace talerze, ktore blyszczaly w ciemnosci. Trudno mu bylo nie poczuc nadziei.

Moze nadszedl czas, by zrezygnowac wreszcie z tego oszustwa i znalezc cos rzeczywistego, w co moglby uwierzyc. Moze ktos wreszcie rozpoczal walke z ciemnym wiekiem.

Przeblysk nadziei byl zbyt slodki, by z niego zrezygnowac, lecz zarazem zbyt delikatny, by chwycic sie go mocno.

Zniszczone wystawy sklepowe opuszczonego miasta ustapily wreszcie miejsca Osiemnastej Alei oraz campusowi Uniwersytetu Stanu Oregon. Rozlegle boisko porastaly teraz mlode olchy i osiki. Niektore mialy ponad dwadziescia stop wysokosci. Wreszcie, obok starej sali gimnastycznej, Gordon zwolnil, a potem zatrzymal sie nagle, nakazujac kucykowi stanac.

Zwierze parsknelo i zaczelo grzebac kopytem w ziemi. Gordon wsluchal sie uwaznie. Po chwili poczul pewnosc.

Gdzies, byc moze niezbyt daleko, ktos krzyczal.

Slabe wolanie osiagnelo crescendo, a potem ucichlo. Byl to glos kobiecy, przepelniony bolem i smiertelnym strachem. Gordon odsunal pokrywe kabury i wyciagnal rewolwer. Czy glos dobiegal z polnocy? Ze wschodu?

Pograzyl sie w poldzungli krzewiacej sie miedzy budynkami uniwersyteckimi. Pospiesznie poszukiwal miejsca, w ktorym moglby sie ukryc. Od czasu gdy kilka miesiecy temu opuscil Oakridge, szlo mu zbyt latwo i dlatego nabral zlych nawykow. Zakrawalo na cud, ze nikt go nie uslyszal, gdy lazil po tych opustoszalych ulicach, jakby byl ich wlascicielem.

Przeprowadzil kucyka przez szeroko otwarte drzwi pokrytej lupkowa dachowka sali gimnastycznej i uwiazal zwierze za szeregiem skladanych krzeselek. Wysypal tuz obok troche owsa, lecz zostawil na miejscu siodlo wraz z popregiem.

“I co teraz? Przeczekamy to, czy sprawdzimy, co sie dzieje?”

Wydobyl luk i kolczan. Umocowal cieciwe. W takim deszczu ta bron byla zapewne pewniejsza, a juz z pewnoscia cichsza niz jego karabin czy rewolwer.

Wepchnal jeden z wypchanych listami workow do przewodu wentylacyjnego tak, by nie mozna go bylo zobaczyc. Gdy szukal miejsca, w ktorym moglby ukryc drugi, zdal sobie nagle sprawe, co robi.

Usmiechnal sie z ironia na mysl o swej chwilowej glupocie. Zostawil drugi worek na podlodze i wyruszyl na spotkanie klopotow.

Dzwieki dobiegaly z ceglanego budynku wznoszacego sie tuz przed nim. Dlugi szereg jego szklanych okien lsnil jeszcze. Najwyrazniej rabusie uwazali, ze nie warto zawracac sobie glowy tym obiektem.

Gordon slyszal teraz slabe, stlumione glosy, ciche rzenie koni oraz skrzypienie uprzezy.

Nie wypatrzywszy na dachu ani w oknach zadnych obserwatorow, przemknal przez porosly chwastami trawnik i szerokie, betonowe schody, po czym przycisnal sie do drzwi za rogiem budynku. Oddychal przez otwarte usta, by zachowac cisze.

Drzwi wyposazone byly w starodawna, zardzewiala klodke. Umieszczono na nich plastikowa tabliczke z wygrawerowanym napisem:

AKADEMIK IMIENIA THEODORE’A STURGEONA Otwarty w maju 1989 Bar samoobslugowy czynny 11-14.30, 17-20

Glosy dobiegaly tuz zza drzwi… byly jednak zbyt stlumione, by mozna bylo cos zrozumiec. Biegnace na zewnatrz budynku schody prowadzily na kilka gornych pieter. Gordon cofnal sie i zauwazyl o trzy kondygnacje wyzej uchylone drzwi.

Wiedzial, ze po raz kolejny zachowuje sie jak glupiec. Teraz, kiedy juz zlokalizowal zagrozenie, naprawde powinien zabrac kucyka i zmiatac stad do wszystkich diablow, tak szybko, jak tylko mogl.

Odglosy dobiegajace ze srodka staly sie gwaltowne. Przez szczeline w drzwiach Gordon uslyszal uderzenie. Rozlegl sie pelen bolu krzyk kobiety, a potem grubianski smiech mezczyzny.

Westchnal cicho na mysl o skazie charakteru, ktora nie kazala mu zwiac, jak postapilby kazdy, kto mial choc odrobine oleju w glowie — po czym ruszyl w gore po betonowych schodach, uwazajac, by odbywalo sie to jak najciszej.

Podloge za na wpol otwartymi drzwiami pokrywaly zgnilizna i plesn. Dalej jednak trzecie pietro domu studenckiego sprawialo wrazenie nietknietego. Zadnej z szyb wielkiego swietlika nie wybito, co wydawalo sie cudem, choc miedziana rame pokrywala sniedz. W bijacej z atrium bladej poswiacie widac bylo biegnaca w dol po spirali, wylozona dywanami rampe, ktora laczyla ze soba wszystkie pietra.

Gdy Gordon zblizyl sie ostroznie do otwartego szybu na srodku budynku, odniosl wrazenie, ze cofnal sie w czasie. Rabusie w ogole nie tkneli gabinetow organizacji studenckich i stosow papierow, ktore wydawaly sie szczegolnie absurdalne. Tablice ogloszen wciaz pokrywaly pociemniale ze starosci zawiadomienia o zawodach sportowych, wystepach estradowych i wiecach politycznych.

Dopiero na samym koncu widac bylo kilka jaskrawoczerwonych obwieszczen dotyczacych stanu zagrozenia — ostatniego kryzysu, ktory uderzyl niemal bez ostrzezenia, przynoszac temu wszystkiemu koniec. W innych miejscach caly ten chaos byl sympatyczny w swoim mlodzienczym radykalizmie i entuzjazmie…

Mlody…

Gordon popedzil dalej. Pognal po spiralnej rampie ku glosom dobiegajacym z dolu.

Balkon na pierwszym pietrze wystawal nad centralny hol. Reszte drogi Gordon pokonal, czolgajac sie.

Na polnocnej scianie budynku, po prawej stronie, czesc szklanej oblicowki wysokosci dwoch pieter rozbito, by zrobic miejsce dla dwoch wielkich wozow. Z szesciu koni, uwiazanych przy zachodniej scianie za szeregiem ciemnych automatow bilardowych, wzbijala sie para.

Na zewnatrz, wsrod odlamkow rozbitego szkla, smetny deszczyk tworzyl coraz wieksze, rozowe kaluze wokol czterech lezacych na ziemi cial niedawno powalonych ogniem z broni maszynowej. Tylko jedna z ofiar

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату