pokrywala gruba warstwa kurzu. Gordon posuwal sie ku glownemu korytarzowi. Dwukrotnie omal nie potknal sie w ciemnosci o gruz. Gdy ktos przechodzil, pogwizdujac, skryl sie za dwuskrzydlowymi drzwiami. Potem podniosl sie i wyjrzal przez szczeline.

Obok drzwi znajdujacych sie nieco dalej w korytarzu zatrzymal sie mezczyzna w grubych rekawiczkach i czarno-bialym stroju slugi. Postawil na podlodze poobijane, styropianowe pudlo o grubych sciankach.

— Hej, Elmer! — Mezczyzna zapukal w drzwi. — Przynioslem kolejny transport suchego lodu dla naszego pana i wladcy. No jazda, szybciej! Cyklop musi jesc!

“Suchy lod” — zauwazyl Gordon. Spod popekanej pokrywy wyposazonego w izolacje pojemnika wydobywala sie gesta para.

Drugi glos tlumily drzwi.

— Do licha, nie ma pospiechu. Cyklopowi nie zaszkodzi, jak poczeka jeszcze minutke czy dwie.

Wreszcie drzwi otworzyly sie i na korytarz wyplynelo swiatlo. Towarzyszyl mu ostry rytm starego rockandrollowego nagrania.

— Co cie zatrzymalo?

— Gra! Doszedlem do stu tysiecy w “Dowodztwie Pociskow Balistycznych” i nie chcialem przerywac…

Zamykajace sie drzwi polozyly kres fanfaronadzie Elmera. Gordon przecisnal sie przez kolyszace sie dwuskrzydlowe drzwi i pognal wzdluz korytarza. Po chwili dotarl do nastepnego pokoju. Wejscie do niego bylo lekko uchylone. W szparze jasnialo swiatlo. Slychac bylo dzwieki nocnej dyskusji. Gordon zatrzymal sie; rozpoznawal niektore z glosow.

— Nadal uwazam, ze powinnismy go zabic — powiedzial ktos — jak sie wydawalo, doktor Grober. — Ten facet moze zniszczyc wszystko, co tu zbudowalismy.

— Och, wyolbrzymiasz niebezpieczenstwo, Nick. Nie sadze, by byl wielkim zagrozeniem — to byl glos najstarszej ze slug-kobiet. Nie pamietal nawet jej nazwiska. — Wydawal sie przejety rola i nieszkodliwy — stwierdzila.

— Tak? A czy slyszalas pytania, jakie zadawal Cyklopowi? To nie jest jeden z tych kmiotkow, ktorymi stali sie po calym tym czasie nasi przecietni obywatele. Facet jest bystry! Do tego pamieta diabelnie duzo z dawnych dni!

— No to co? Moze powinnismy sprobowac go zwerbowac.

— Nic z tego! Kazdy widzi, ze to idealista. Nigdy by sie nie zgodzil. Nasza jedyna szansa to go zabic. Natychmiast! I miec nadzieje, ze uplyna lata, nim wysla na jego miejsce kogos innego.

— A ja nadal uwazam, ze zwariowales — odparla kobieta. — Gdyby sprawa kiedykolwiek sie wydala, konsekwencje bylyby katastrofalne!

— Zgadzam sie z Marjorie. — To byl glos samego doktora Taighera. — Nie tylko zwrociliby sie przeciwko nam ludzie — nasi ludzie, z Oregonu — lecz gdyby sprawe wykryto, grozilaby nam zemsta reszty kraju.

Nastapila dluga przerwa.

— Nadal nie jestem przekonany, czy on naprawde jest…

Groberowi jednak przerwano. Tym razem byl to lagodny glos Petera Aage’a.

— Czy wszyscy zapomnieliscie o najwazniejszym powodzie, dla ktorego nikt nie powinien go tknac ani w zaden sposob mu przeszkodzic?

— A mianowicie?

Glos Petera byl sciszony.

— Dobry Boze, czlowieku. Czy nie pomyslales o tym, kim jest ten facet? I co soba reprezentuje? Jak nisko upadlismy, ze w ogole myslimy o wyrzadzeniu mu krzywdy, podczas gdy w rzeczywistosci jestesmy mu winni lojalnosc i wszelka pomoc, jakiej tylko mozemy mu udzielic!

— Nie jestes obiektywny dlatego, ze uratowal twojego bratanka, Peter — odpowiedzial tamten bez przekonania.

— Byc moze. A moze chodzi o to, co ma o nim do powiedzenia Dena.

— Dena! — Grober prychnal pogardliwie. — Zadurzony dzieciak o zwariowanych pogladach.

— Niech bedzie. Ale nawet jesli i w tym przyznam ci racje, pozostaja jeszcze flagi.

— Flagi? — Tym razem w glosie doktora Taighera dalo sie slyszec zdziwienie. — Jakie flagi?

— Peter mowi o flagach, ktore wywieszali tubylcy we wszystkich okolicznych okregach — odparla kobieta melancholijnym glosem. — No wiesz, amerykanskie. Gwiazdy i paski. Powinienes wiecej wychodzic na dwor, Ed. Zorientowac sie, co mysla ludzie. Nigdy nie widzialam, by cos tak poruszylo tych wiesniakow. Nawet przed wojna.

Ponownie zapadla dluga cisza. Wreszcie ktos sie odezwal.

— Ciekawe, co mysli o tym wszystkim Joseph — powiedzial cicho Grober.

Gordon zmarszczyl brwi. Rozpoznal wszystkie dobiegajace ze srodka glosy jako nalezace do starszych ranga slug Cyklopa. Nie przypominal sobie jednak, by przedstawiano go komus imieniem Joseph.

— Chyba polozyl sie dzis wczesniej spac — odparl Taigher. — Ja zamierzam zrobic to samo. Przedyskutujemy to pozniej, gdy bedziemy mogli podejsc do sprawy racjonalnie.

Gordon uciekl korytarzem, gdy kroki zblizyly sie do drzwi. Nie mial nic przeciwko temu, zeby opuscic miejsce, w ktorym podsluchiwal. Opinia przebywajacych w pokoju ludzi nie miala zreszta znaczenia. Najmniejszego znaczenia.

Istnial tylko jeden glos, ktory chcial w tej chwili uslyszec. Skierowal sie prosto tam, gdzie slyszal go po raz ostatni.

Wypadl zza rogu i znalazl sie w elegancko wykonczonym korytarzu, w ktorym po raz pierwszy spotkal Herba Kalo. Panowal tam teraz polmrok, lecz nie przeszkodzilo mu to w otwarciu wytrychem drzwi od gabinetu. Dokonal tego zadziwiajaco latwo. Czujac suchosc w ustach, wsliznal sie do pomieszczenia i zamknal za soba drzwi. Ruszyl naprzod, powstrzymujac sie, zeby nie stapac na palcach.

Za stolem konferencyjnym lagodne swiatlo padalo na szary cylinder widoczny z drugiej strony szklanej przegrody.

— Prosze — odezwal sie. — Niech sie okaze, ze sie myle.

Gdyby tak bylo, Cyklopa z pewnoscia ubawilby lancuch jego falszywej dedukcji. Tak bardzo pragnal posmiac sie razem z nim ze swych glupich, paranoicznych podejrzen.

Podszedl do masywnej szklanej bariery przedzielajacej pokoj oraz glosnika stojacego na koncu stolu.

— Cyklopie? — szepnal. Odkaszlnal, by przezwyciezyc ucisk w gardle. — Cyklopie, to ja, Gordon.

Lsnienie perlowego obiektywu bylo slabsze, lecz szereg malych swiatelek nadal mrugal, tworzac skomplikowany wzor powtarzajacy sie raz za razem niczym pilna wiadomosc z odleglego statku, zaszyfrowana w zapomnianym kodzie. Wiecznie tak samo hipnotyzujacy.

Gordon poczul wzbierajacy w nim paniczny lek, zupelnie jak wtedy, gdy jako chlopiec znalazl dziadka lezacego zupelnie bez ruchu na hustawce na ganku i przestraszyl sie, ze zobaczy, iz kochany staruszek nie zyje.

Wzor tworzony przez swiatla powtarzal sie raz za razem.

Gordon zastanowil sie, ilu ludzi po piekle, jakim bylo ostatnie siedemnascie lat, pamietalo jeszcze, ze obrazy parzystosci wielkich komputerow nigdy sie nie powtarzaja. Przypomnial sobie, jak jego przyjaciel cybernetyk powiedzial mu, ze sa one jak platki sniegu, kazdy z nich inny.

— Cyklopie — powiedzial spokojnie. — Odpowiedz mi! Zadam odpowiedzi. W imie przyzwoitosci! W imie Stanow Zj…

Przerwal. Nie mogl sie zdobyc na to, by odpowiedziec na jedno klamstwo drugim. W tym miejscu jedynym zyjacym umyslem, ktory by oszukal, byl jego wlasny.

Odniosl wrazenie, ze w pokoju jest cieplej niz podczas rozmowy. Rozejrzal sie wokol i odszukal male otwory wentylacyjne, przez ktore mozna bylo kierowac na siedzacego na wyznaczonym krzesle goscia strumienie chlodnego powietrza, tworzac wrazenie poteznego zimna tuz za szklana sciana.

— Suchy lod — mruknal. — Zeby oszukac obywateli Oz.

Nawet Dorota nie moglaby sie czuc bardziej zdradzona. Byl gotow oddac zycie za to, co zdawalo sie tu istniec. Teraz dowiedzial sie, ze bylo to zwykle oszustwo. Metoda wynaleziona przez bande ocalalych madrali w celu wyludzania od sasiadow zywnosci i odziezy, i to w taki sposob, by jeszcze byli wdzieczni za spotykajacy ich zaszczyt.

Stworzyli mit projektu “Millenium” oraz popyt na ocalone urzadzenia elektroniczne i dzieki temu udalo im

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату