omal ich nie powstrzymal, omal im nie kazal, by go tylko zwiazaly.

Nie zrobil tego jednak. Pozwolil im postapic tak, jak chcialy. Odwrocil sie i wszedl do magazynu.

W srodku bylo jeszcze ciemniej, lecz gdy jego oczy przyzwyczaily sie do mroku, dostrzegl w kacie szczupla postac lezaca na brudnym kocu. Reka uniosla sie ku niemu. Rozlegl sie slaby glos.

— Gordon. Wiedzialam, ze przyjdziesz po mnie… Czy to glupie? Brzmi… brzmi jak tekst bajki, ale… ale po prostu skads wiedzialam.

Opadl na kolana obok umierajacej kobiety. Podjeto prymitywne proby oczyszczenia i zabandazowania jej ran, lecz sklebione wlosy i splamione krwia ubranie skrywaly tyle uszkodzen, ze nawet nie odwazyl sie na nie spojrzec.

— Och, Deno.

Odwrocil glowe i zamknal oczy. Ujela go za reke.

— Uzadlilysmy ich, kochanie — powiedziala glosem cienkim jak brzmienie piszczalki. -Ja i inne dziewczyny… W niektorych miejscach naprawde zaskoczylysmy sukinsynow! To… — Dena musiala przestac. Atak kaszlu sprawil, ze niemal zgiela sie wpol. Z ust poplynal jej strumyk plynu o barwie ochry. Kaciki ust miala poplamione.

— Nic nie mow — szepnal Gordon. — Znajdziemy sposob, by cie stad wydostac.

Chwycila jego podarta koszule.

— Dowiedzieli sie skads o naszym planie… w wiecej niz polowie miejsc byli ostrzezeni, nim zdazylysmy uderzyc. Moze ktoras z dziewczyn zakochala sie w tym, kto ja zgwalcil, jak wedlug legendy z… zdarzylo sie to H… Hypermestrze… — Dena potrzasnela z niedowierzaniem glowa. — Tracy i mnie niepokoila ta mozliwosc, bo ciotka Susan powiedziala, ze w dawnych czasach tak sie niekiedy dzialo…

Gordon nie mial pojecia, o czym mowi Dena. Bredzila. Wysilal swoj umysl, by wykombinowac jakis sposob na przeniesienie beznadziejnie rannej, majaczacej kobiety przez cale mile nieprzyjacielskiego terytorium, zanim wroci Macklin i pozostali holnisci.

Zrozpaczony, zrozumial, ze to po prostu niemozliwe.

— Chyba spieprzylysmy sprawe, Gordon… ale probowalysmy! Probowalysmy…

Dena potrzasnela glowa. Lzy naplynely jej do oczu, gdy Gordon wzial ja w ramiona.

— Tak, wiem, kochanie. Wiem, ze probowalyscie.

Przed oczyma mial mgle. Pod brudem i ranami wyczul jej zapach. Zdal sobie sprawe — o wiele za pozno — ile to dla niego znaczy. Przytulil ja mocniej niz powinien. Nie chcial wypuscic jej z objec.

— Wszystko bedzie dobrze. Kocham cie. Jestem tu i zaopiekuje sie toba.

Westchnela.

— Jestes tu. Jestes… — zlapala go za ramie. — Jes…

Jej cialo wygielo sie nagle. Zadrzala.

— Och, Gordon! — krzyknela. — Widze! Czy ty…

Spojrzal na chwile w jej oczy. Dostrzegl w nich swiatlo, ktore rozpoznal. Wtem wszystko sie skonczylo.

— Tak, widzialem to — powiedzial lagodnym glosem, nadal trzymajac jej cialo w ramionach. — Moze nie tak wyraznie jak ty. Ale ja tez to widzialem.

18

Heather i Marcie siedzialy w kacie zewnetrznego pomieszczenia, odwrocone do Gordona plecami. Byly zajete czyms, na co nie chcial patrzec.

Czas na zalobe przyjdzie pozniej. Teraz mial inne zadania, na przyklad wydostanie stad obu kobiet. Szanse byly niewielkie, lecz jesli zdola doprowadzic je do gor Callahan, beda bezpieczne.

To jedno bylo wystarczajaco trudne, lecz pozniej czekaly go inne obowiazki. Wroci jakos do Corvallis, jesli tylko lezalo to w ludzkich mozliwosciach, a potem sprobuje sprostac smiesznemu, pieknemu wyobrazeniu Deny o tym, co powinien uczynic bohater. Byc moze zginac w obronie Cyklopa lub poprowadzic ostatnia szarze “listonoszy” przeciw niezwyciezonemu wrogowi.

Zastanowil sie, czy buty Bezoara beda na niego pasowac, czy tez — z uwagi na paskudnie spuchniete kostki — lepiej bedzie, jesli pojdzie na bosaka.

— Przestancie marnowac czas — warknal na kobiety. — Musimy stad zmiatac.

Gdy jednak nachylil sie, by podniesc z podlogi automatyczny pistolet Bezoara, rozlegl sie niski, ochryply glos.

— Bardzo dobra rada, moj mlody przyjacielu. Wiesz przeciez, ze chcialbym nazywac kogos takiego jak ty przyjacielem. Oczywiscie nie znaczy to, ze nie wypruje ci flakow, jesli sprobujesz podniesc te bron.

Gordon zostawil pistolet tam, gdzie lezal. Podniosl sie ciezko. General Macklin blokowal otwarte drzwi, trzymajac w reku gotowy do rzucenia sztylet.

— Odsun go kopniakiem — nakazal spokojnie.

Gordon usluchal. Pistolet zakrecil sie i pomknal w zakurzony kat.

— Tak lepiej — Macklin schowal noz do pochwy. Gwaltownym ruchem glowy nakazal kobietom, zeby uciekaly.

— Biegiem! Sprobujcie ocalic zycie, jesli chcecie i potraficie.

Wybaluszajac oczy, Marcie i Heather przemknely obok Macklina. Uciekly w noc. Gordon nie watpil, ze beda biec przez deszcz, dopoki nie padna ze zmeczenia.

— Nie sadze, by to samo odnosilo sie do mnie? — zapytal ze zmeczeniem w glosie.

Macklin usmiechnal sie i potrzasnal glowa.

— Chce, bys udal sie ze mna. Potrzebna mi twoja obecnosc.

Nakryta kolpakiem lampa naftowa oswietlala czesc polozonej po drugiej stronie drogi polany. Od czasu do czasu wspomagaly ja odlegle blyskawice oraz blask ksiezyca przeswiecajacy niekiedy przez skraj deszczowych chmur. Bebniaca ulewa przemoczyla Gordona do suchej nitki w kilka minut po tym, jak kustykajac poszedl za Macklinem. Jego wciaz krwawiace kostki zostawialy w kaluzach rozszerzajace sie plamy rozowej mgly.

— Twoj Murzyn jest lepszy, niz mi sie zdawalo — oznajmil Macklin, pociagnawszy Gordona na bok oswietlonego przez lampe okregu. — Albo ktos mu pomagal, a to jest raczej nieprawdopodobne. Moi chlopcy, ktorzy patroluja brzeg rzeki, zauwazyliby wiecej sladow, gdyby mial towarzystwo. Tak czy inaczej, Shawn i Bill byli nieostrozni, wiec zasluzyli na to, co ich spotkalo.

Po raz pierwszy Gordon zaczal sie domyslac, co sie dzieje.

— Chcesz powiedziec…

— Nie ciesz sie jeszcze — warknal Macklin. — Moi zolnierze sa w odleglosci niecalej mili, a w sakwie u siodla mam pistolet Very. Nie widzisz, bym krzyczal o pomoc, co? — Usmiechnal sie raz jeszcze. — Teraz ci pokaze, o co chodzi w tej wojnie. Zarowno ty, jak i twoj zwiadowca jestescie silnymi ludzmi, ktorzy powinni byli zostac holnistami. Tak sie nie stalo z uwagi na propagande slabosci, w ktorej zostaliscie wychowani. Wykorzystam te sposobnosc, by wam zademonstrowac, jak slabymi was to czyni.

Macklin scisnal ramie Gordona z sila imadla i krzyknal w noc:

— Murzynie! Mowi general Volsci Macklin. Mam tu twojego dowodce… twojego inspektora pocztowego Stanow Zjednoczonych! — Usmiechnal sie szyderczo. — Chcesz zdobyc dla niego wolnosc? Moi ludzie beda tu o swicie, mamy wiec bardzo malo czasu. Chodz do mnie! Bedziemy walczyc o niego! Masz prawo wyboru broni!

— Nie rob tego, Philip! To wzm…

Ostrzezenie Gordona zmienilo sie w jek, gdy Macklin pociagnal go za ramie, omal nie wyrywajac mu go ze stawu. Szarpniecie bylo tak silne, ze runal na kolana. Poczul pulsujacy bol w zebrach. Przez jego cialo przebiegly fale cierpienia.

— A fe! Daj spokoj. Jesli twoj czlowiek nie zna prawdy o Shawnie, to znaczy, ze zalatwil mojego przybocznego straznika szczesliwym strzalem. W takim przypadku z pewnoscia nie zasluguje na zadne specjalne wzgledy. Mam racje?

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату