gaszcze jezyn, aby skryc sie w glebokim lesie.

— Chronil swoj ladunek — wyszeptal. — Zestawil mozliwosc, ze straci przytomnosc na drodze z szansa na znalezienie pomocy… i postanowil ocalic przesylki zamiast starac sie ratowac zycie.

Byl to wiec autentyczny powojenny listonosz. Bohater migotliwego zmierzchu cywilizacji. Gordon pomyslal o napisanej w dawnych czasach odzie do pracownikow poczty… “Ani deszcz, ani grad…” Zadumal sie nad faktem, ze niektorzy tak mocno usilowali podtrzymac swiatlo.

To tlumaczylo urzedowe listy oraz brak reklamowek. Gordon nie zdawal sobie sprawy, ze pozory normalnosci utrzymaly sie tak dlugo. Oczywiscie siedemnastoletni rekrut sluzacy w milicji nie mial zbyt wielu szans, by zobaczyc cos normalnego. Rzady motlochu i powszechne grabieze centrow dystrybucji dostarczaly uzbrojonym przedstawicielom wladzy zajecia i przerzedzaly ich szeregi, az wreszcie milicje pochlonely rozruchy, celem stlumienia ktorych ja wyslano. Jesli w ciagu tych miesiecy grozy byli gdzies mezczyzni i kobiety, ktorzy zachowywali sie w sposob godny ludzi, Gordon nie byl tego swiadkiem.

Historia odwaznego listonosza przygnebila go tylko. Opowiesc o walce z chaosem toczonej przez burmistrzow, uniwersyteckich profesorow i listonoszy miala w sobie posmak pytania: “co by bylo, gdyby”, ktore bylo dla niego zbyt bolesne, by mogl sie nad nim zastanawiac przez dluzszy czas.

Tylna klapa otworzyla sie opornie, po kilku probach wywazenia. Odsunawszy na bok worki z korespondencja, Gordon znalazl kapelusz listonosza wraz z zasniedziala odznaka, pusty koszyk oraz cenne okulary sloneczne lezace w gestym kurzu, w zaglebieniu obok tylnego kola.

Mala lopatka, ktora miala ulatwiac uwalnianie dzipa z kolein, posluzy teraz do pochowania swego dawnego wlasciciela.

Wreszcie, tuz za peknietym pod naciskiem kilku ciezkich workow siedzeniem kierowcy, Gordon znalazl roztrzaskana gitare. Kula duzego kalibru zlamala jej gryf. Obok niej, w sporej, pozolklej torbie plastykowej, znalazl okolo funta suszonych ziol wydzielajacych mocny, pizmowy odor. Wspomnienia Gordona nie zatarly sie jeszcze do tego stopnia, by nie rozpoznal woni marihuany.

Wyobrazal sobie dotad listonosza jako lysiejacego faceta w srednim wieku o konserwatywnych pogladach. Teraz stworzyl jego obraz na nowo. Uznal, ze zmarly byl bardziej podobny do niego: zylasty, brodaty, z wyrazem nieustannego zdumienia na twarzy, jakby mial zamiar zaraz powiedziec: “Do licha!”

Moze byl to neohippis — przedstawiciel odlamu pokoleniowego, ktory zaledwie zaczal rozkwitac, gdy zdmuchnela go wojna, wraz z wszelkimi powodami do optymizmu. Neohippis, ktory zginal w obronie rzadowej poczty. Gordona nie zdziwiloby to w najmniejszym stopniu. Mial przyjaciol w ruchu. Choc mogli byc troche dziwni, szczerze wierzyli w gloszone przez siebie idee.

Wyszarpnal struny z gitary. Po raz pierwszy tego ranka nawiedzilo go lekkie poczucie winy.

Listonosz nie byl nawet uzbrojony! Gordon przypomnial sobie, ze czytal gdzies, iz Poczta Stanow Zjednoczonych podczas wojny domowej w latach szescdziesiatych dziewietnastego wieku w ciagu trzech lat doreczala przesylki przez linie frontu. Byc moze ten czlowiek wierzyl, ze jego rodacy uszanuja owa tradycje.

Ameryka czasow po chaosie nie miala zadnej tradycji poza walka o przetrwanie. Podczas swych wedrowek Gordon przekonal sie jednak, ze w niektorych izolowanych osadach witano go milo, w sposob podobny jak w sredniowieczu przyjmowano minstreli. Gdzie indziej jednak panowaly dzikie odmiany paranoi. Nawet w tych rzadkich przypadkach, gdy spotykal sie z przyjazna reakcja, gdy przyzwoici ludzie byli sklonni z radoscia przywitac obcego, po krotkim czasie ruszal zawsze w dalsza droge. Za kazdym razem znowu zaczynal snic o obracajacych sie kolach i maszynach latajacych w powietrzu.

Zblizalo sie juz poludnie. Zebral tu wystarczajaco wiele lupow, by jego szanse na ocalenie zycia byly wieksze, jesli uniknie konfrontacji z bandytami. Znaczylo to, ze im szybciej znajdzie sie za przelecza i dotrze do przyzwoitego zlewiska rzecznego, tym lepiej dla niego.

W tej chwili nic nie przydaloby mu sie nawet w polowie tak, jak polozony gdzies poza zasiegiem bandy strumien, w ktorym moglby nalapac pstragow, by wypelnic sobie brzuch.

Mial tu do wykonania jeszcze jedno zadanie. Uniosl lopate.

“Glod czy nie, jestes to dluzny temu facetowi”.

Rozejrzal sie wokol w poszukiwaniu ocienionego miejsca, gdzie ziemia bylaby miekka, latwa do kopania. Powinno tez byc dobrze widoczne.

4

— “…mowil mi zdradziecko: Nie boj sie, poki las Birnam nie przyjdzie pod mury twego Dunzynanu. Otoz zbliza sie jakis las do Dunzynanu! Dalej, do broni! do broni! i naprzod! Jestli to prawda, nie mam czego czekac, na nic mi zostac, na nic mi uciekac!”

Gordon chwycil kurczowo swoj drewniany miecz, wykonany z deski i kawalka cynowanej blachy. Skinal na niewidzialnego adiutanta.

— “Zbrzydlo mi slonce; rad bym, zeby cala budowa swiata w proch sie rozleciala. Uderzcie w dzwony! Dmij wichrze! wrzej, toni! Mamli umierac, umre z mieczem w dloni![1]

Gordon rozprostowal ramiona, machnal mieczem i wyprowadzil Makbeta ze sceny ku jego przeznaczeniu.

Gdy wyszedl z kregu swiatla lojowych lampek, odwrocil sie, by rzucic przelotne spojrzenie na widzow. Byli zachwyceni jego poprzednimi numerami, ale ta okaleczona, jednoosobowa wersja Makbeta mogla byc dla nich trudna do strawienia.

W chwile po jego wyjsciu rozlegl sie jednak entuzjastyczny aplauz. Wodzirejem byla pani Adele Thompson, przywodczyni tej malej spolecznosci. Dorosli gwizdali i tupali nogami. Mlodsi obywatele klaskali niezrecznie. Ci, ktorzy mieli mniej niz dwadziescia lat, obserwowali starszych i uderzali nieudolnie dlonia w dlon, calkiem jakby po raz pierwszy brali udzial w tym niezwyklym rytuale.

Najwyrazniej spodobala im sie jego skrocona wersja prastarej tragedii. Gordon poczul ulge. Szczerze mowiac, niektore czesci uproscil nie w celu zmniejszenia ich dlugosci, lecz dlatego, ze nie pamietal oryginalu w calosci. Ostatni raz widzial egzemplarz tej sztuki prawie dziesiec lat temu, a do tego byl on na wpol spalony i niekompletny.

Niemniej ostatnie wersy jego monologu byly kanoniczne. Tego kawalka o “wichrze i toni” nie zapomni nigdy.

Usmiechniety Gordon wrocil uklonic sie widowni ze sceny — pokrytego deskami podjazdu w garazu, ktory ongis nalezal do jedynej stacji benzynowej w malenkiej wiosce Pine View.

Glod i samotnosc sklonily go wreszcie do poszukania goscinnosci w gorskiej wiosce. Otaczala ja mocna palisada z drewnianych klod. Ryzyko oplacilo sie bardziej niz przypuszczal. Znaczna wiekszosc majacych prawo glosu doroslych mieszkancow zaakceptowala wstepnie propozycje wymiany serii jego wystepow na posilki i prowiant. Teraz wygladalo na to, ze targu dobito.

— Brawo! Znakomicie!

Pani Thompson stala w pierwszym szeregu, klaszczac z entuzjazmem. Siwowlosa i koscista, lecz nadal krzepka, odwrocila sie, by zachecic ponad czterdziestu pozostalych widzow, w tym rowniez male dzieci, do okazania wyrazow uznania. Gordon wykonal szeroki gest jedna reka i uklonil sie glebiej niz poprzednio.

Oczywiscie jego wystep to bylo wielkie nic. Jednak Gordon byl zapewne jedyna osoba w promieniu stu mil, ktora miala w college’u teatr jako przedmiot dodatkowy. W Ameryce znowu zyli “wiesniacy” i, podobnie jak jego poprzednicy w zawodzie minstrela, Gordon nauczyl sie opierac swe wystepy na malo subtelnych efektach.

Ukloniwszy sie po raz ostatni na chwile przed tym, nim aplauz zaczal cichnac, zeskoczyl ze sceny i zaczal zdejmowac sklecony napredce kostium. Wytyczyl zdecydowane granice: zadnych bisow. Towarem byl teatr i chcial, aby odczuwali jego glod, dopoki nie nadejdzie czas, by odejsc.

— Wspaniale. Po prostu cudowne! — stwierdzila pani Thompson, gdy podszedl do mieszkancow wioski, ktorzy gromadzili sie teraz przy stole bufetowym ustawionym pod tylna sciana. Starsze dzieci utworzyly krag wokol Gordona, wpatrujac sie w niego z zachwytem.

Pine View bylo stosunkowo zamozna osada w porownaniu z wieloma przymierajacymi glodem wioskami na rowninach i w gorach. W niektorych miejscach nie bylo miedzy ludzmi duzych roznic wieku, dlatego ze trzyletnia zima spowodowala smierc wielu dzieci. Tu jednak widzial troche nastolatkow i nieco starszych osob, a nawet

Вы читаете Listonosz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×