– O kobietach?
– Mam pomysl. Chcesz poznac te dziewczyne, prawda?
– Czy mowimy o Darby?
– Tak, o Darby.
– Marze o tym.
– Na Swieto Dziekczynienia wybieramy sie na St. Thomas [5] . Moze pojechalbys z nami?
– Czy musialbym zabrac ze soba zone?
– Nie. Nikt jej nie zaprasza.
– Czy Darby bedzie biegac po plazy w bikini? Zrobi nam przedstawienie?
– Przypuszczam, ze tak.
– Uau! Nie wierze!
– Wynajmiesz apartament po sasiedzku i urzadzimy sobie bal.
– Cudownie. Cudownie. Po prostu cudownie…
ROZDZIAL 13
Gdy telefon zadzwonil cztery razy, wlaczyla sie automatyczna sekretarka. Glos z tasmy slychac bylo w calym mieszkaniu. Potem biip i cisza. Zadnej wiadomosci. Po chwili telefon znow zadzwonil cztery razy i wszystko sie powtorzylo. Zadnej wiadomosci. Po minucie aparat odezwal sie po raz trzeci i Gray Grantham siegnal po sluchawke. Usiadl na poduszce i przetarl oczy.
– Kto mowi? – spytal zbolalym glosem.
Na dworze bylo ciemno. Po drugiej stronie odezwal sie cichy, przestraszony baryton.
– Czy to Gray Grantham z “Washington Post”?
– Tak. Kto mowi?
– Nie moge podac nazwiska – odparl wolno nieznajomy.
Mgla uniosla sie sprzed oczu Granthama. Spojrzal na zegar. Byla za dwadziescia szosta.
– Dobra, zapomnijmy o nazwisku. O co chodzi?
– Wczoraj czytalem panski artykul o Bialym Domu i kandydatach.
– Swietnie! – “Jak milion innych” – pomyslal Gray. – Ale dlaczego mowi mi pan o tym o tak nieprzyzwoitej godzinie?
– Przepraszam, ale jade do pracy i zatrzymalem sie przy budce telefonicznej. Nie moge dzwonic z domu ani z biura. – Rozmowca mowil teraz wyrazniej, ze swada. Z pewnoscia byl wyksztalcony.
– Z jakiego biura?
– Jestem adwokatem.
Cudownie. W Waszyngtonie mieszka pol miliona prawnikow.
– Pracuje pan w prywatnej firmie czy dla rzadu?
Nieznajomy zawahal sie.
– Hmm… wolalbym nie mowic.
– W porzadku. Posluchaj pan: ja wolalbym spac. Prosze mi powiedziec, o co panu chodzi, albo…
– Wiem cos o Rosenbergu i Jensenie.
Grantham usiadl na krawedzi lozka.
– Na przyklad co?
Zapadla dluga cisza.
– Nagrywa pan te rozmowe?
– Nie. A powinienem?
– Nie wiem… Mowiac szczerze, bardzo sie boje i nie moge zebrac mysli, panie Grantham. Prosze tego nie nagrywac. Moze pan skorzystac z magnetofonu przy nastepnej rozmowie, dobrze?
– Wedle zyczenia. Slucham, co dalej.
– Czy mozna ustalic, skad dzwonie?
– Niewykluczone. Ale dzwoni pan z automatu, prawda? Wiec co za roznica?
– Nie wiem. Po prostu sie boje…
– W porzadku. Przysiegam, ze nie nagrywam i ze nie bede ustalal, skad pan dzwoni. A teraz prosze mi powiedziec, co pana gryzie.
– Coz… wydaje mi sie, ze wiem, kto ich zabil.
Grantham wstal.
– To cenna informacja…
– Wlasnie. Dlatego moge zginac. Sadzi pan, ze mnie sledza?
– Kto? Kto ma pana sledzic?
– Nie wiem. – Glos oddalil sie, jakby mezczyzna spogladal za siebie.
Grantham przechadzal sie obok lozka.
– Spokojnie. Moze poda mi pan swoje nazwisko, dobrze? Przysiegam, ze nikomu go nie zdradze.
– Garcia.
– Nazywa sie pan inaczej, prawda?
– Oczywiscie, podalem pierwsze z brzegu nazwisko, jakie przyszlo mi do glowy.
– Dobra, Garcia, mow dalej.
– Nie jestem pewny, ale chyba natknalem sie na cos w biurze… Cos, czego nie powinienem widziec.
– Masz kopie tego czegos?
– Moze…
– Posluchaj, Garcia, to ty do mnie zadzwoniles, prawda? Chcesz ze mna rozmawiac czy nie?
– Sam nie wiem. Co pan zrobi, jesli powiem?
– Dokladnie wszystko sprawdze. Jesli przyjdzie nam oskarzyc kogos o zamordowanie dwoch sedziow Sadu Najwyzszego, to wierz mi, ze podejdziemy do sprawy nad wyraz delikatnie.
Zapadla glucha cisza. Grantham zamarl obok bujanego fotela i odczekal chwile.
– Garcia, jestes tam?
– Tak. Czy mozemy porozmawiac pozniej?
– Oczywiscie, ale dlaczego nie teraz?
– Musze to przemyslec. Od tygodnia nie jem i nie spie. Zadzwonie pozniej.
– Dobrze, w porzadku. Nie przejmuj sie. Mozesz zadzwonic do mnie do pracy o…
– Nie. Nie bede dzwonil do gazety. Przepraszam, ze pana obudzilem… – Odlozyl sluchawke.
Grantham spojrzal na cieklokrystaliczny wyswietlacz na swoim telefonie i wystukal siedem cyfr, odczekal chwile i wystukal nastepne szesc, a potem jeszcze cztery. Na malym ekranie pojawil sie numer. Grantham zapisal go w notatniku. Facet dzwonil z automatu przy Pietnastej, naprzeciw Pentagonu.
Gavin Verheek spal cztery godziny i obudzil sie pijany. Kiedy zjawil sie z godzinnym opoznieniem w Budynku Hoovera, wytrzezwial juz, ale zaczynala go bolec glowa. Przeklinal siebie i Callahana, ktory spal pewnie do poludnia i trzezwy jak niemowle wsiadzie do samolotu odlatujacego do Nowego Orleanu. Wyszli, a raczej wyproszono ich z restauracji o polnocy. Obsluga zamykala knajpe. Wstapili do kilku barow i zastanawiali sie w zartach, czy nie obejrzec jakiegos swinskiego filmu; poniewaz jednak spalono ich ulubione kino porno, musieli dac sobie spokoj. Pili do trzeciej, moze do czwartej…
O jedenastej Gavin mial spotkanie z dyrektorem. Do tego czasu musi koniecznie wytrzezwiec i byc w pelni gotowy do pracy. Rzecz niewykonalna! Powiedzial sekretarce, zeby zamknela drzwi, i wyjasnil jej, ze zlapal jakiegos potwornego wirusa, moze grypy, dlatego zyczy sobie, zeby mu nie przeszkadzano, chyba ze wydarzy sie cos naprawde pilnego. Spojrzala mu w oczy i pociagnela nosem. Piwo ma to do siebie, ze zostawia trwaly zapach.
Wyszla, zamknawszy starannie drzwi. Verheek przekrecil zamek. Z zemsty zadzwonil do Callahana, ale nikt nie podniosl sluchawki.