– Jest dobry. Obserwuje go od lat. Nie afiszuje sie i nie szuka slawy. Woli byc w cieniu, bo wtedy latwiej kontaktowac sie z przeroznymi informatorami. Zdarzalo mu sie wypisywac idiotyzmy, ale zazwyczaj jest bardzo dokladny, wrecz skrupulatny.
– To mnie wlasnie martwi. Jak zweszy krew, nie popusci.
– Oczywiscie zadalbym za wiele pytajac, o czym mowi raport? – Barr upil lyk piwa.
– Istotnie. Nie pytaj mnie o to, bo sprawa jest tak cholernie poufna, ze ciarki przechodza mi po plecach.
– W takim razie skad Grantham o niej wie?
– Doskonale pytanie. Wlasnie tego chce sie dowiedziec. Jak wpadl na trop raportu i ile o nim wie, a takze: kim sa jego wtyki?
– Podlaczylismy podsluch do jego telefonu w samochodzie, ale nie bylismy jeszcze w mieszkaniu.
– Dlaczego?
– Dzisiaj rano o malo nie nakryla nas jego sprzataczka. Sprobujemy jutro.
– Nie daj sie przylapac, Barr. Pamietaj o Watergate.
– Nie mow mi o tych kretynach, Fletcher. Nie zapominaj, ze masz do czynienia ze specjalistami.
– No wlasnie! Powiedz mi wiec, czy ty i twoi specjalisci mozecie zainstalowac podsluch w redakcyjnym telefonie Granthama?
– Oszalales?! – Barr odwrocil sie ze zmarszczonymi brwiami. – To niewykonalne. W agencji przez cala dobe az roi sie od ludzi. Maja swoich ochroniarzy i personel techniczny.
– Musi byc jakis sposob.
– Wiec zrob to sam, Coal. Zrob to, jesli jestes taki cholernie sprytny.
– Zastanow sie nad tym, dobra? Po prostu przemysl to sobie.
– Juz przemyslalem i mowie ci: to jest niewykonalne!
Slowa te dziwnie rozbawily Coala, co doprowadzilo Barra do wrzenia. Limuzyna wjechala do centrum.
– Zalozcie podsluch w mieszkaniu – przypomnial Coal. – Dwa razy dziennie chce miec raporty o wszystkich rozmowach Granthama.
Samochod zatrzymal sie i Barr wysiadl.
ROZDZIAL 27
Sniadanie na Dupont Circle. Bylo dosyc chlodno; cpuny i transwestyci lezeli nieprzytomni, pograzeni w swych perwersyjnych swiatach. Wokol nich rozlozylo sie kilku bezdomnych pijakow. Slonce wzeszlo jakis czas temu i rozproszylo ciemnosci, wiec nic mu nie grozilo. Poza tym wciaz byl agentem FBI i nosil pod pacha kabure z gnatem. Kogo mial sie bac? Zboczencow? Co prawda nie uzywal broni od pietnastu lat, bo rzadko wstawal zza biurka, teraz jednak z checia siegnalby po krotka kolbe i wypalil, gdyby zaszla potrzeba.
Nazywal sie Trope i byl agentem do specjalnych poruczen samego dyrektora. Jego misje byly tak poufne, ze wiedzial o nich jedynie Voyles. I to wlasnie on wyslal go dzisiaj na pogawedke z Bookerem z Langley. Obaj cieszyli sie ogromnym zaufaniem swoich szefow, ktorzy od czasu do czasu mieli dosyc kombinowania, co robi druga strona, i za posrednictwem swych agentow wymieniali informacje. Trope siedzial na okraglej lawce, zwrocony plecami do New Hampshire. Rozpakowal kupione w sklepie sniadanie, na ktore skladal sie banan i slodka bulka. Spojrzal na zegarek. Booker nigdy sie nie spoznial. Zwykle Trope zjawial sie pierwszy w umowionym miejscu, a Booker piec minut po nim. Zawsze szybko wymieniali uwagi i Trope odchodzil, zostawiajac kolege samego.
Agent Voylesa naprawde nazywal sie Trope, ale nie wierzyl, ze Booker podal swoje prawdziwe nazwisko. Z pewnoscia wymyslil sobie pseudonim. Booker byl z Langley, gdzie pracowali sami paranoicy i nawet goncy mieli ksywy. Odgryzl czubek banana. Ciekawe, jak w Langley zwracaja sie do sekretarek, skoro codziennie obowiazuje inny kod?
Booker szedl spacerkiem wzdluz fontanny, z duzym styropianowym kubkiem kawy. Rozejrzal sie dokola, a potem usiadl obok kolegi. Spotkanie bylo umowione przez Voylesa, wiec Trope bedzie mowil jako pierwszy.
– Stracilismy czlowieka w Nowym Orleanie – zaczal.
– Dal sie zabic – powiedzial Booker i upil lyk kawy.
– Co nie zmienia faktu, ze nie zyje. Byliscie tam?
– Owszem, ale nie mielismy pojecia, ze facet weszy. Zajmowalismy sie kim innym. O co mu chodzilo?
– Nie mamy pojecia. – Trope rozwinal czerstwa bulke. – Pojechal na pogrzeb, probowal odnalezc dziewczyne i dostal w leb nie wiadomo od kogo. Czysta robota, nie sadzisz?
Booker wzruszyl ramionami. Ci z FBI byli jak dzieci.
– Taka sobie. Z tego, co slyszalem, dosyc kiepsko zainscenizowane samobojstwo. – Napil sie goracej kawy.
– Gdzie jest dziewczyna? – spytal Trope.
– Zgubilismy ja na lotnisku O’Hare. Kto wie, moze jest juz na Manhattanie? Szukamy jej.
– Oni tez szukaja. – Trope siegnal po swoj kubek kawy.
– Z pewnoscia.
Spojrzeli na pijaka, ktory podniosl sie z lawki i zwalil na ziemie. Polecial prosto na glowe i steknal przy uderzeniu, ale byl tak pijany, ze zapewne nic nie poczul. Gdy stanal chwiejnie na nogach, z czola plynela mu krew.
Booker spojrzal na zegarek. Nie powinni przedluzac spotkania.
– Czy pan Voyles ma jakies plany?
– O tak. Wchodzi do gry. Wczoraj wyslal tam piecdziesieciu ludzi, dzisiaj dorzuci ponad setke. Nie lubi tracic pracownikow, szczegolnie tych, ktorych zna.
– Co z Bialym Domem?
– Nie powie im o tym, i liczy, ze sie nie dowiedza. O niczym nie maja pojecia.
– Znaja Mattiece’a.
– A gdzie jest obecnie pan Mattiece? – Trope zdobyl sie na lekki usmiech.
– Nie wiadomo. Przez ostatnie trzy lata tylko od czasu do czasu pojawial sie w kraju. Ma przynajmniej szesc posiadlosci rozrzuconych po calym swiecie, a oprocz tego odrzutowce, jachty i Bog wie co jeszcze.
– Raport musial zalezc mu za skore, nie sadzisz? – Trope dokonczyl bulke i wsadzil celofan do papierowej torby.
– O tak! Gdyby rozegral to spokojnie, nikt nie zwrocilby uwagi na te historyjke. Ale facet wpadl w szal i zaczal zabijac, a im wiecej trupow, tym wiarygodniejsza staje sie hipoteza raportu.
Trope spojrzal na zegarek. Rozmawiali juz zbyt dlugo, ale istotnie bylo o czym.
– Voyles mowi, ze bedzie nam potrzebna wasza pomoc.
– W porzadku. – Booker kiwnal glowa. – Ale sprawa nie bedzie latwa. Po pierwsze: domniemany zabojca nie zyje. Po drugie: domniemany zleceniodawca jest nieuchwytny. Zorganizowano skomplikowany spisek, ale spiskowcy znikneli. Sprobujemy znalezc Mattiece’a.
– I dziewczyne?
– Tak, ja tez.
– Ciekawe, co ona knuje.
– Zastanawia sie, jak przezyc.
– Dlaczego jej nie zdejmiecie? – spytal Trope.
– W tej chwili nie wiemy, gdzie sie zaszyla, a poza tym nie wolno nam zgarniac niewinnych ludzi z ulicy. Dziewczyna nikomu juz nie ufa.
– Nie dziwie sie – rzekl Trope i odszedl.
Grantham podniosl niewyrazne zdjecie, przeslane faksem z Phoenix. Przez dwa lata Darby studiowala biologie w college’u Uniwersytetu Stanowego Arizony – na zdjeciu miala nie wiecej niz dwadziescia wiosen i bardzo ladnie prezentowala sie w stroju alumna. Drugi faks przyslal wspolpracownik Associated Press z Nowego Orleanu. Byla na nim kopia jej pierwszorocznego zdjecia z Tulane. Miala juz dluzsze wlosy. Szperajac w studenckich annalach, facet z AP natrafil na fotografie panny Darby Shaw pijacej dietetyczna cole podczas akademickiego pikniku. Na