zdjeciu ubrana byla w obszerna bluze i wyblakle, dopasowane dzinsy. Smiala sie z czegos… lub z kogos stojacego w poblizu. Miala idealnie rowne, biale zeby i mila twarz. Wygladala jak modelka z “Vogue’a”. Grantham przypial to zdjecie do korkowej tablicy nad biurkiem.

Nadszedl takze faks ze zdjeciem Thomasa Callahana, potrzebnym do dokumentacji.

Polozyl nogi na biurku. Byl wtorek, dochodzilo wpol do dziesiatej. W sali agencyjnej szumialo jak w dobrze zorganizowanym ulu. W ciagu ostatnich dwudziestu czterech godzin Gray wykonal osiemdziesiat telefonow, a ich efektem byly jedynie cztery fotografie i sterta dokumentow kontroli finansowej kampanii prezydenckiej. Dreptal w miejscu, ale czy to wazne? Dziewczyna wszystko wyspiewa.

Przegladajac ostatnie wydanie “Posta” natknal sie na nieco dziwna historie zejscia z tego swiata niejakiego Gavina Verheeka. Zadzwonil telefon. To byla Darby!

– Widzial pan “Posta”?

– Czasami cos dla nich pisuje.

– Pytam, czy czytal pan ten artykul o prawniku z FBI zamordowanym w Nowym Orleanie. – Darby nie byla w nastroju do zartow.

– Wiesz cos na ten temat?

– Mozna to tak ujac. Sluchaj pan uwaznie, Grantham: Callahan przekazal raport Verheekowi, ktory byl jego najlepszym przyjacielem. W piatek Verheek przyjechal do Nowego Orleanu na pogrzeb Thomasa. Rozmawialam z nim przez telefon. Chcial mi pomoc, ale balam sie ludzi z Biura. Umowilismy sie na spotkanie wczoraj, czyli w poniedzialek. Verheek zostal zamordowany w pokoju hotelowym okolo jedenastej wieczorem w niedziele. Notuje pan, panie Grantham?

– Tak, mam wszystko.

– Verheek nie przyszedl na spotkanie, bo juz nie zyl. Wpadlam w panike i wyjechalam z miasta. Jestem w Nowym Jorku.

– Rozumiem. – Grantham notowal w szalenczym tempie. – Kto zabil Verheeka?

– Nie wiem. Ta sprawa ma drugie dno. Przeczytalam “Posta” i “New York Timesa” od deski do deski i nie znalazlam ani slowa o tym morderstwie. Zabito rowniez czlowieka, z ktorym sie spotkalam, biorac go za Verheeka. To dluga historia.

– Na to wyglada. Kiedy mi ja opowiesz?

– Kiedy moze pan zjawic sie w Nowym Jorku?

– Najpozniej w poludnie.

– Troche za szybko. Przelozmy to na jutro. Zadzwonie do redakcji mniej wiecej o tej porze i przekaze dalsze instrukcje. Musi byc pan ostrozny, Grantham.

Spojrzal z podziwem na fotografie usmiechnietej dziewczyny w dzinsach.

– Mam na imie Gray, a nie Grantham.

– Jak wolisz. Sluchaj dalej: pewni ludzie obawiaja sie tego, co wiem. Jesli opowiem ci o tym, mozesz zginac. Widzialam juz dosyc trupow, Gray. Slyszalam wybuchajace bomby i huk wystrzalow. Wczoraj stalam obok faceta wyrzygujacego wlasny mozg i nie mam pojecia, kim byl ani dlaczego go zabito. Oczywiscie musial wiedziec o raporcie “Pelikana”. Myslalam, ze to przyjaciel, powierzylam mu swoje zycie… Zabito go strzalem w glowe… W bialy dzien… Posrod tlumu ludzi… Widzialam, jak umiera, i wtedy zaswitala mi mysl, ze nie byl tym, za kogo sie podawal… Nie byl przyjacielem. Dzis rano przeczytalam gazety i jestem pewna, ze chcial mnie zabic.

– Zamordowano faceta, ktory mial cie zabic?! Nic juz nie rozumiem.

– Wyjasnie ci to, kiedy sie tu zjawisz.

– W porzadku, Darby.

– Musimy jeszcze uzgodnic pewien drobiazg. Powiem ci wszystko, co wiem, pod warunkiem, ze nikomu nie zdradzisz mojego nazwiska. Nie pomyslalam o tym wczesniej i przeze mnie zginelo troje ludzi, a ja moge byc nastepna. Nie chce miec klopotow. Utrzymasz moje nazwisko w tajemnicy?

– Umowa stoi.

– Zaufalam ci, Gray, zreszta sama nie wiem dlaczego. Jesli naduzyjesz mojego zaufania, znikne.

– Masz moje slowo, Darby. Przysiegam.

– Uwazam, ze popelniasz blad, angazujac sie w te sprawe. To nie jest zwykla dziennikarska robota. Mozesz przyplacic ja zyciem.

– Zgine z rak ludzi, ktorzy zabili Rosenberga i Jensena?

– Tak.

– Wiesz, kto ich zabil?

– Wiem, kto oplacil morderce. Znam nazwisko tego czlowieka. Wiem, czym sie zajmuje i jaka prowadzi polityke.

– I powiesz mi o tym jutro?

– Jesli dozyje.

Zapadla niezreczna cisza. Oboje zastanawiali nad stosownym skomentowaniem tej uwagi.

– Moze powinnismy porozmawiac zaraz… – zaproponowal niesmialo.

– Moze… Zadzwonie do ciebie jutro.

Grantham odlozyl sluchawke i zapatrzyl sie w lekko rozmazana fotografie przepieknej studentki prawa, przekonanej, ze niedlugo umrze. Rozmarzyl sie i przez chwile widzial siebie w roli pelnego galanterii rycerza wybawiajacego swa dame z rak oprawcow. Dama miala nieco ponad dwadziescia lat, lubila mezczyzn w srednim wieku – o czym swiadczylo zdjecie Callahana – i nagle zaufala mu jak nikomu innemu na swiecie. Musi cos z tym zrobic… Musi ja ocalic…

Kawalkada samochodow opuscila centrum z szumem opon. Za godzine mial wyglosic przemowienie w College Park. Zdjal marynarke, zanim zapadl sie w glebokie siedzenie z tylu auta, i czytal tekst przemowienia, przygotowany przez Mabry’ego. Pokrecil glowa i dopisal cos na marginesie. Kiedy indziej bylaby to przyjemna wycieczka za miasto, do przepieknie polozonego kampusu, gdzie mial uraczyc zgromadzonych lekko strawna mowa, ale dzisiaj przeszkadzal mu Coal siedzacy obok.

Szef gabinetu z zasady unikal takich wycieczek. Cenil sobie chwile, gdy prezydent wyjezdzal z Bialego Domu, skladajac na jego barki ciezar odpowiedzialnosci za panstwo. Teraz musieli jednak porozmawiac.

– Mam juz dosyc tych przemowien Mabry’ego – oznajmil zniechecony prezydent. – Wszystkie sa takie same. Daje glowe, ze taka mowe wyglosilem przed tygodniem w Klubie Rotarianskim.

– Nie mamy nikogo lepszego – powiedzial Coal, nie podnoszac glowy znad pliku memorandow. Przeczytal wczesniej mowe i w jego przekonaniu nie byla zla. To prawda, Mabry pisal prezydenckie wystapienia od szesciu miesiecy i brakowalo mu pomyslow.

Prezydent zerknal na dokumenty na kolanach Fletchera.

– Co to?

– Lista kandydatow do Sadu Najwyzszego.

– Kto na niej zostal?

– Siler-Spence, Watson i Calderon.

– Swietnie sie spisales, Fletcher – stwierdzil sarkastycznie prezydent. – Kobieta, czarny i Kubanczyk! Gdzie sie podziali biali? Wydaje mi sie, ze jasno okreslilem kryteria. Mieli byc mlodzi, biali, twardzi, o jasno sprecyzowanych konserwatywnych przekonaniach i nieposzlakowanej opinii. Chcialem mezczyzn, ktorzy jeszcze troche pozyja na tym swiecie. Czy nie mowilem ci tego?

– Musza zostac zatwierdzeni, szefie – powiedzial Coal, nie przerywajac czytania.

– Czy zdajesz sobie sprawe, ze w poprzednich wyborach glosowalo na mnie dziewieciu z dziesieciu bialych mezczyzn?

– Osiemdziesiat cztery procent.

– Zgadza sie. Wiec co masz im do zarzucenia?

– To nie jest poparcie, o jakie nam chodzi.

– Kurwa, wiec o co nam chodzi? Pamietaj, ze to ja nagradzam przyjaciol i karce wrogow. Tylko w ten sposob mozna przetrwac w swiecie polityki. Tanczy sie z tymi, ktorzy cie o to prosza. To niepojete, ze wysuwasz kandydature kobiety i czarnego! Gdzie sie podzialy twoje jaja, Fletcher?

Coal nadal przerzucal kartki. Slyszal juz wczesniej tyrady prezydenta.

– Mysle o przyszlorocznych wyborach – stwierdzil cicho.

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату