czasu zamierza pani spedzic w podziemiach?
– Minutke.
Na niewielka lezaca na biurku podstawke do pisania powedrowala szeroka karta informacyjna.
– Prosze tu podpisac, pani Morgan.
Darby zlozyla nerwowo zamaszysty podpis w przeznaczonym do tego miejscu. Obok widnial podpis pana Morgana, zlozony w dniu wynajecia skrytki.
Pani Baskin spojrzala na karte, a Darby wstrzymala oddech.
– Czy ma pani klucz? – spytala.
– Oczywiscie – odparla Darby, obdarzajac matrone cieplym usmiechem.
Pani Baskin wyjela z szuflady male pudelko i wstala zza biurka.
– Prosze za mna.
Przeszly przez mosiezne drzwi. Podziemia byly tak duze jak niejeden prowincjonalny bank. Skarbiec przypominal sarkofag i skladal sie z labiryntu korytarzykow prowadzacych do obszernych komnat. Minely dwoch umundurowanych mezczyzn i przeszly przez cztery identyczne sale, z rzedami skrytek w scianach. Depozyt numer F 566 znajdowal sie w piatej. Pani Baskin otworzyla swoje male czarne pudeleczko. Darby rozejrzala sie nerwowo i zerknela za siebie.
Virginia nie tracila czasu. Podeszla do skrytki F 566, wmurowanej w sciane na wysokosci barkow, i wsunela kluczyk do zamka. Spojrzala na Darby ponaglajaco, jej oczy zdawaly sie mowic: “Kolej na ciebie, idiotko!” Darby wyciagnela kluczyk z kieszeni i wsunela go do sasiedniej dziurki. Virginia przekrecila obydwa klucze i wysunela skrzynke na dwa cale ze sciany. Z zamka wyjela klucz bankowy.
Wskazala male pomieszczenie zamykane drewnianymi, zasuwanymi drzwiami.
– Tam moze pani otworzyc skrzynke depozytowa. Potem prosze umiescic skrzynke w skrytce i przekrecic kluczyk. Wyjscie prosze zglosic u mnie przy biurku. – Wydawala instrukcje przez ramie, wychodzac z sali.
– Dziekuje – rzucila za nia Darby.
Poczekala, az Virginia zniknie w plataninie korytarzy, i wyciagnela skrzyneczke ze sciany. Pudelko nie bylo ciezkie. Z przodu bylo prostokatem o wymiarach szesc na dwanascie cali. Jego dlugosc wynosila mniej wiecej poltorej stopy. Spojrzala do otwartej od gory skrzynki. W srodku byly dwie rzeczy: cienka brazowa koperta i tasma wideo.
Nie musiala wchodzic do zamykanego pomieszczenia. Wsunela koperte i tasme do torebki i umiescila skrzynke na miejscu. Ruszyla ku wyjsciu.
Virginia zdazyla dopiero dojsc do biurka, gdy stanela przed nia Darby.
– Zalatwione – powiedziala.
– Ojej! Szybko sie pani uwinela.
A co? Czlowiek nie marnuje czasu, gdy nerwy ma napiete jak postronki.
– Znalazlam to, czego szukalam – dodala enigmatycznie Darby.
– Swietnie. – Pani Baskin zmienila nagle ton. – Wie pani, w zeszlym tygodniu czytalam w gazecie o tym straszliwym morderstwie mlodego prawnika. Zginal, zdaje sie, podczas napadu… niedaleko stad. Nie pamietam jego nazwiska, ale wydaje mi sie, ze brzmialo Morgan… Curtis Morgan… Tak, na pewno… Pomyslalam, czy to nie pani… Taka strata!
– Nic o tym nie wiem. Bylam za granica. Zapewne zbieznosc nazwisk. W kazdym razie dziekuje pani. – Ty glupia babo!
Idac do wyjscia, przyspieszyla kroku. W banku bylo tloczno i jak na zlosc ani jednego straznika w zasiegu wzroku. Zreszta moze to lepiej. Moze tym razem nikt nie bedzie wciagal jej do windy…
Grantham stal pod marmurowa kolumna. Obrotowe drzwi wyrzucily Darby na chodnik i zanim do niej dopadl, byla juz przy samochodzie.
– Do wozu! – krzyknela.
– Co znalazlas?! – odkrzyknal.
– Spadamy stad! – Szarpnela drzwi i wskoczyla do srodka. Gray przekrecil kluczyk w stacyjce i ruszyl z piskiem opon.
– Powiedz cos! – zazadal.
– Oproznilam skrytke – odparla. – Czy nikt nas nie sledzi?
Zerknal w lusterko.
– Skad mam, do cholery, wiedziec?! Co w niej bylo?
Otworzyla torebke i wyciagnela koperte. Kiedy zagladala do srodka, Gray nie mogl oderwac od niej wzroku. Nagle wcisnal hamulec. O malo nie wjechali w tyl skrecajacego przed nimi auta.
– Patrz na droge! – wrzasnela Darby.
– Dobrze, dobrze! Co jest w srodku?
– Nie wiem! Jeszcze nie czytalam, a jesli mnie zabijesz, to nigdy nie przeczytam!
Gray ruszyl i sprobowal sie opanowac.
– Posluchaj, przestanmy na siebie krzyczec. Musimy zachowac spokoj.
– Dobra. Ty prowadz, a ja bede zachowywala spokoj.
– W porzadku. Jestes juz spokojna?
– Tak. Odprez sie. I patrz, dokad jedziesz. A dokad jedziesz?
– Nie wiem. Co jest w kopercie?
Wyciagnela z niej jakis dokument. Zerknela na Granthama, ktory zamiast na jezdnie gapil sie na nia.
– Patrz, jak jedziesz!
– Do cholery, przeczytaj to wreszcie!
– Nie moge. Nie moge czytac podczas jazdy, bo robi mi sie niedobrze.
– Cholera! Cholera! Cholera!
– Znow wrzeszczysz.
Skrecil kierownice w prawo i wjechal w strefe zakazu postoju przy ulicy E. Gdy nacisnal hamulec, z tylu odezwaly sie klaksony. Spojrzal na Darby nienawistnie.
– Dzieki – rzucila slodko i zaczela czytac.
Dokument byl czterostronicowym oswiadczeniem, spisanym schludnie na maszynie i zlozonym pod przysiega w obecnosci notariusza. U gory widniala data; byl to piatek – dzien przed ostatnim telefonem do Granthama.
Siedzieli w samochodzie, ktorego lewy zderzak niebezpiecznie wystawal na jezdnie, i zupelnie nie zwracali uwagi na przejezdzajace blisko auta. Darby czytala powoli. Grantham sluchal z zamknietymi oczami.