Czlowiek, ktory pragnie opuscic miejsce, w ktorym zyje, nie jest szczesliwy. Dlatego Tomasz przyjal pragnienie emigracji Teresy jak winny przyjmuje wyrok. Podporzadkowal mu sie. i pewnego dnia znalezli sie wraz z Teresa i Kareninem w Szwajcarii.
11.
Kupil lozko do pustego mieszkania (na inne meble nie mieli na razie pieniedzy) i rzucil sie do pracy z wsciekla zacietoscia czlowieka, ktory zaczyna po czterdziestce nowe zycie.
Kilkakrotnie dzwonil do Sabiny do Genewy. Miala szczescie, ze wernisaz jej wystawy odbyl sie na tydzien przed rosyjska inwazja: szwajcarscy milosnicy sztuki dali sie porwac fali sympatii dla malego kraju i wykupili wszystkie jej obrazy.
– Dzieki Ruskim stalam sie bogata – smiala sie przez telefon i zapraszala Tomasza do swojej nowej pracowni, ktora ponoc nie rozni sie zbytnio od tej, ktora Tomasz znal w Pradze.
Chetnie by ja odwiedzil, ale nie znalazl zadnej wymowki, ktora by mogla Teresie wytlumaczyc jego wyjazd. Sabina przyjechala wiec do Zurychu. Zatrzymala sie w hotelu. Tomasz przyszedl do niej po pracy, zadzwonil z recepcji, a potem wszedl na gore. Otworzyla mu. stojac przed nim na swych pieknych, wysokich nogach, rozebrana, tylko w biustonoszu i majtkach. Na glowie miala czarny melonik. Patrzyla na niego dlugo bez ruchu i nic nie mowila. Tomasz milczal. Potem uswiadomil sobie nagle, ze jest wzruszony. Zdjal z jej glowy melonik i polozyl go na szafce kolo lozka. Potem kochali sie nie przemowiwszy do siebie ani slowa.
Kiedy odchodzil z hotelu do swego szwajcarskiego mieszkania (w ktorym juz dawno staly stol, krzesla, fotele, lezal dywan), powtarzal sobie z radoscia, ze niesie ze soba swoj sposob zycia jak zolw nosi swoj dom.
Ale wlasnie dlatego, ze niosl swoj sposob zycia zawsze ze soba, Teresa miala ciagle takie same sny.
Byli juz w Zurychu od szesciu czy siedmiu miesiecy, kiedy wrociwszy do domu poznym wieczorem znalazl na stole list. Oznajmiala mu, ze wraca do Pragi. Wraca dlatego, ze nie ma sily zyc za granica. Wie, ze powinna tu byc dla Tomasza oparciem i wie rowniez, ze tego nie potrafi. Myslala naiwnie, ze zagranica ja odmieni.
Wierzyla, ze po tym, co przezyla w dniach inwazji, nie bedzie juz nigdy malostkowa, ze stanie sie dorosla, madra i silna, ale przecenila sama siebie. Jest dla niego ciezarem, a nie chce nim byc. Postanowila wyciagnac z tego wnioski, zanim bedzie za pozno. Przeprasza go, ze zabrala z soba Karenina.
Polknal mocne proszki nasenne, mimo to usnal dopiero nad ranem. Na szczescie byla sobota i mogl zostac w domu. Sto razy rozwazal cala sytuacje wte i wewte. Granice miedzy Czechami a reszta swiata nie sa juz otwarte jak w czasach, kiedy wyjechali. Nie przywola Teresy z powrotem za pomoca zadnych telefonow i telegramow. Urzedy juz jej nie wypuszcza za granice. Jej odjazd jest niewiarygodnie ostateczny.
Swiadomosc, ze jest zupelnie bezradny, podzialala na niego jak uderzenie palka w glowe, ale jednoczesnie go uspokoila. Nikl go nie zmuszal, zeby sie na cokolwiek decydowal. Nie musial gapic sie na mury przeciwleglych kamienic i pytac siebie, czy chce, czy tez nie chce z nia zyc. Teresa o wszystkim zadecydowala sama.
Poszedl na obiad do restauracji. Bylo mu smutno, ale w trakcie jedzenia poczatkowe uczucie rozpaczy jakby sie zmeczylo, oslablo, az przeszlo w melancholie. Patrzyl wstecz na lata. ktore z nia przezyl i wydawalo mu sie, ze ich historia nie mogla zamknac sie lepiej, niz sie zamknela. Gdyby ktos te historie wymyslil, musialby ja zakonczyc w taki wlasnie sposob:
Teresa przyszla do niego pewnego dnia, mimo ze jej nie zapraszal. Pewnego dnia w taki sam sposob odeszla. Przyjechala z jedna, ciezka walizka. I z jedna ciezka walizka odjechala.
Zaplacil, wyszedl z restauracji i przechadzal sie po ulicach pelen coraz piekniejszej melancholii. Mial za soba siedem lat zycia z Teresa i stwierdzal teraz, ze te lata byly piekniejsze we wspomnieniu niz wtedy, kiedy je przezywal.
Milosc miedzy nim a Teresa byla piekna, ale meczaca: musial ciagle cos ukrywac, maskowac, udawac, naprawiac, utrzymywac ja w dobrym humorze, piescic, udowadniac nieustannie swe uczucie, byc oskarzanym przez jej zazdrosc, jej cierpienie, jej sny, czuc sie winnym, usprawiedliwiac sie i przepraszac. Ten wysilek teraz zniknal, a piekno zostalo. Sobota chylila sie ku wieczorowi, przechadzal sie sam po Zurychu i wdychal zapach wolnosci. Za rogiem kazdej ulicy kryla sie przygoda. Przyszlosc znow stala sie tajemnica, znow przywrocono mu zycie kawalera, o ktorym kiedys myslal, ze jest mu pisane i ze tylko tak zyjac moze byc naprawde soba.
Juz od siedmiu lat zyl przywiazany do niej. Jej oczy sledzily kazdy jego krok. Bylo to tak, jak gdyby przywiazano mu do nog zelazne kule. Teraz jego krok stal sie o wiele lzejszy. Niemalze unosil sie. Znalazl sie nieoczekiwanie na magicznym biegunie Parmenidesa: smakowal slodka lekkosc bytu.
(Czy mial ochote zadzwonic do Sabiny do Genewy? Wpasc do ktorejs z kobiet, z ktorymi zaznajomil sie przez te miesiace w Zurychu? Nie, nie mial na to najmniejszej ochoty. Przeczuwal, ze gdyby spotkal sie z ktorakolwiek z nich, wspomnienie Teresy staloby sie natychmiast nieznosnie bolesne.)
12.
To przedziwne melancholijne oczarowanie trwalo do niedzieli wieczor. W poniedzialek wszystko sie zmienilo. Teresa wtargnela w jego mysli: czul, co przezywala, kiedy pisala do niego pozegnalny list, czul, jak trzesly sie jej rece; widzial ja, jak dzwiga ciezka walizke w jednej rece, druga ciagnac na smyczy Karenina; wyobrazal sobie, jak otwiera drzwi ich praskiego mieszkania i czul w sercu sieroctwo samotnosci, ktora wionela jej w twarz, kiedy przestapila prog.
W ciagu tych dwoch dni pieknej melancholii jego wspolczucie odpoczywalo. Wspolczucie spalo, jak gornik odsypia niedziele po tygodniu ciezkiego fedrunku, by moc w poniedzialek znow zjechac na dol.
Tomasz badal pacjenta i zamiast niego widzial Terese. Karcil sie w duchu: nie mysl o niej! nie mysl o niej! Mowil sobie: wlasnie dlatego, ze jestem chory na wspolczucie, dobrze sie stalo, ze odjechala i ze juz jej nie zobacze. Musze uwolnic sie nie od niej, ale od swego wspolczucia, od tej choroby, ktorej przedtem nie znalem, a ktorej wirusem ona mnie zarazila!
W sobote i w niedziele odczuwal slodka lekkosc istnienia, ktore zblizalo sie do niego z glebi przyszlosci. W poniedzialek spadl na niego ciezar, jakiego dotychczas nie znal. Wszystkie tony zelaza rosyjskich czolgow byly niczym w porownaniu z tym ciezarem. Nic nie jest ciezsze od wspolczucia. Nawet wlasny bol nie jest tak ciezki, jak bol z kims wspolodczuwany, bol za kogos, dla kogos, zwielokrotniony przez wyobraznie.
Przykazywal sobie nie dopuszczac do siebie wspolczucia, a wspolczucie sluchalo go ze spuszczona glowa, jakby czulo sie, winne. Wiedzialo, ze naduzywa swych uprawnien, a pomimo to milczaco trzymalo sie swego, tak ze piatego dnia po odjezdzie Teresy Tomasz oznajmil dyrektorowi szpitala (temu samemu, ktory codziennie dzwonil do niego do Pragi po inwazji radzieckiej), ze musi natychmiast wracac. Wstydzil sie. Wiedzial, ze jego zachowanie wyda sie dyrektorowi nieodpowiedzialne i niewybaczalne. Mial straszna ochote zwierzyc mu sie i opowiedziec mu o Teresie i o liscie, ktory zostawila na stole. Ale nie zrobil tego. Z punktu widzenia szwajcarskiego lekarza zachowanie Teresy musialo wygladac histerycznie i niesympatycznie, a Tomasz nie chcial dopuscic do tego, by ktos myslal o niej cos zlego.
Dyrektor byl naprawde dotkniety.
Tomasz wzruszyl ramionami i powiedzial:
[obraz – nuty]
Azeby uczynic sens tych slow calkowicie jasnym. Beethoven zatytulowal cala ostatnia fraze
Poprzez te aluzje do Beethovena Tomasz juz jak gdyby powracal do Teresy, bo to ona wlasnie go przymusila do kupowania plyt z kwartetami i sonatami Beethovena.
Aluzja okazala sie bardziej na miejscu, niz mogl przypuszczac, poniewaz dyrektor byl wielkim milosnikiem muzyki. Usmiechnal sie lagodnie i powiedzial cicho, nasladujac glosem melodie Beethovena:
Tomasz odpowiedzial jeszcze raz: