– Cholera, moze on jeszcze tam jest?
Ale Chloptas juz zdazyl sprawdzic dach ciezarowki i jej podwozie.
– Nie, nie ma go tu. A tyl jest zamkniety. Musial uciec, kiedy sie zatrzymaliscie.
– O Jezu – szeptal przerazony kierowca. – On potrafi zabic, tak? Jezu, Jezu drogi…
Kobieta znowu zaczela plakac.
– To byl ostatni raz. Przysiegam. Nigdy wiecej. Fennel zapytal ich, jak dlugo tu sa.
– Jakies pietnascie minut.
– A slyszeliscie cos, golabeczki?
– Nic a nic – powiedzial skwapliwie kierowca.
– Ja tez nic nie slyszalam – dodala kobieta, pociagajac nosem. – I nie podoba mi sie, ze pan tak do nas mowi.
– Aha – odrzekl Fennel, a potem zwrocil sie do mlodego czlowieka, ktory zapinal koszule: – A teraz proponuje, zeby pan wsiadl do samochodu i zawiozl te dame do domu.
– Mam ja zawiezc do domu? Nie ma mowy.
– Ty palancie – warknela ona. – Ty cholerny gnojku.
– Mysle, synu, ze powinien pan to zrobic – powiedzial Heck.
– No dobra. Jezeli ona nie mieszka zbyt daleko. Mam na ciezarowce czesci samochodowe i musze je dowiezc do Bangor przed…
– Ty gnojku.
Fennel sprawdzil zarosla kolo ciezarowki.
– Ani sladu – zawolal.
– No, ja tez bym uciekl – zasmial sie Heck – gdybym ich uslyszal. Dobra, wracamy do roboty. On nie moze byc dalej niz o jakies pol mili. Powinnismy…
– Sluchaj, Trenton – odezwal sie Chloptas – jest chyba problem.
Heck podniosl wzrok i zobaczyl, ze mlody policjant wskazuje mala tablice, ktora mineli i ktorej nie zauwazyli. Heck i Fennel widzieli ja od tylu. Podeszli do niej od przodu i przeczytali:
Witajcie w Massachusetts
Heck popatrzyl na pochyle zielone litery i zastanowil sie, zdziwiony, dlaczego tak ladnie namalowana tablice umieszczono wlasnie tutaj, na tej ciemnej wiejskiej drodze, przy ktorej grasowali szalency, jurni kierowcy i latwe kelnerki. Westchnal i spojrzal na Fennela.
– Przykro mi, Trenton.
– Daj spokoj, Charlie.
– Nie mamy prawa isc dalej.
– Ale on jest o pol mili stad! Albo o jakies dwiescie jardow. A moze nawet obserwuje nas zza tamtych drzew.
– Prawo jest prawem, Trenton. Musimy zawiadomic policjantow z Massachusetts.
– Nie. Lapmy go.
– Nie mozemy przekroczyc granicy stanu.
– Powiemy, ze chodzilo o sciganie po swiezych sladach.
– Nie da sie tak powiedziec. On jest przestepca. Adler mowil, ze on nie zabil tego faceta, ktory byl w worku. To bylo samobojstwo.
– Daj spokoj, Charlie.
– Jezeli on nie jest takim znowu swirem, a wyglada na to, ze nie jest, to moze wytoczyc nam proces o naruszenie nietykalnosci albo porwanie – jezeli zlapiemy go w Massachusetts. I kto wie, czy nie wygra tego procesu.
– Nie wygra, jezeli bedziemy zeznawac tak jak trzeba.
– To znaczy klamac, tak?
Heck milczal przez chwile. – Znajdziemy go po prostu i odstawimy do szpitala. Nic wiecej.
– Sluchaj, Trenton, czy sfalszowales kiedys protokol?
– Nie.
– A czy kiedykolwiek popelniles krzywoprzysiestwo?
– Wiesz dobrze, ze nigdy.
– Wiem, ze nie nosisz teraz odznaki i myslisz inaczej niz my. Ale prawda jest taka, ze nie mozemy przekroczyc granicy stanu.
Heck zrozumial nagle, ze Charlie Fennel i mlody policjant, szukajac Hrubeka, chcieli po prostu wykonac swoja robote i nic wiecej. Oczywiscie byli gotowi dac z siebie wszystko, nawet pracowac w nadgodzinach, ale tylko po to, zeby wykonac swoja robote.
A sciganie szalenca poza granica stanu – to juz nie byla ich robota.
– Przykro mi, Trenton.
– Do tej pory chyba nikt nie zawiadomil policji z Massachusetts? – dociekal Trenton. – Przeciez zejdzie z pol godziny, zanim oni sie tutaj pojawia. Albo nawet dluzej. A on zlapie nastepna okazje i bedzie do tego czasu daleko stad!
– No to trudno – powiedzial Fennel. – Tak to juz jest… Wiem, ile te pieniadze dla ciebie znacza.
Heck przez chwile stal, trzymajac sie pod boki, i patrzyl na tablice. Potem powoli pokiwal glowa.
– Nie mamy co dyskutowac. Ty zrobisz, co musisz.
– Przykro mi z tego powodu.
– W porzadku. Nie mam do ciebie pretensji.
Heck poszedl w kierunku Emila. -A teraz wybaczcie…
– Trenton, nie – powiedzial Fennel twardo.
Heck zignorowal to i szedl dalej w strone Emila przywiazanego do jakiegos drzewa.
– Trenton…
– Co? – zapytal ostro Heck, odwracajac sie.
– Nie moge pozwolic, zebys poszedl sam.
– Nie denerwuj mnie, dobra?
– Chcesz isc sam? Jestes cywilem. Nie moglbys twierdzic, ze chodzilo o sciganie po swiezych sladach, nawet gdyby to byl przestepca. Przekroczysz granice i bedziesz oskarzony o porwanie. Na sto procent. Narobisz sobie prawdziwych klopotow.
– A co bedzie, jezeli on jeszcze kogos zabije? Ty go chcesz tak po prostu wypuscic.
– W tym fachu sa przepisy i ja mam zamiar ich sie trzymac. I dopilnuje, zebys ty tez ich sie trzymal.
– Chcesz powiedziec, ze mnie powstrzymasz? – Heck splunal. – Ze posluzysz sie bronia? Tym swoim sluzbowym glockiem?
Fennela najwyrazniej ubodlo to pytanie, ale Heck go nie przeprosil. Stal z zacisnietymi piesciami jak uczniak gotowy do bojki.
– Nie badz glupi, Trenton – powiedzial dobrodusznie Fennel. – Zastanow sie. Przede wszystkim ten lekarz, ten Adler, to kutas. Myslisz, ze ci zaplaci, jezeli zlapiesz tego jego swira w innym stanie? Wiesz, ze cie oszuka, jezeli tylko bedzie mogl. A co, jezeli jakis prawnik-pedal, spec od spraw obywatelskich, wezmie cie w obroty za to, ze porwales biednego przyglupa? Ani sie obejrzysz, a dostaniesz porzadnie w dupe.
Nie byloby to az tak bolesne, gdyby nie znajdowali sie tak blisko, gdyby okazalo sie, ze Hrubek jest na Florydzie albo w Toronto. Ale oni byli tak cholernie blisko… Trenton Heck spojrzal na Fennela, a potem na laki, ktore wydawaly sie biale, jakby pokryte sniegiem czy wapnem. W oddali zamajaczyl mu ksztalt plecow jakiegos mezczyzny, ktory biegl pochylony. Kiedy jednak Heck wysilil wzrok, okazalo sie, ze to krzak. Zrozumial, ze zobaczyl to, co podsunela mu wyobraznia.
Nie odzywajac sie slowem, odwiazal psa i zdjal mu uprzaz do tropienia, a potem wlozyl zwykla obroze ze smycza.
– Chodz! – powiedzial i wrocil do samochodu policyjnego, zeby tam poczekac na Fennela i Chloptasia. Emil dreptal poslusznie obok niego.