Nie otrzymawszy odpowiedzi, kapitan mowil dalej:
– A nie jest pan przypadkiem uzbrojony?
Na co Owen zapytal Havershama, czy chce zobaczyc jego pozwolenie na bron.
– Nie, nie, to nie bedzie potrzebne. Kim pan jest z zawodu?
– Adwokatem.
– Prawnik, co?
Zdawalo sie, ze Haversham jest zadowolony.
– Jakie sprawy pan prowadzi?
– Przewaznie sprawy duzych spolek.
– Ten lekarz ma niepochlebne zdanie o Hrubeku. Spodziewam sie, ze pan i panska zona podobnie. Ale ostrzegam: ten facet moze byc szalencem niebezpiecznym dla otoczenia, jednak w oczach prawa nie jest psem. Jest istota ludzka i ten, kto by go zastrzelil, bylby oskarzony o morderstwo, dokladnie tak samo jak ktos, kto zastrzelilby ministra. Ale nie musze chyba tego panu mowic, skoro pan jest prawnikiem.
– Pozwoli pan, ze pana o cos zapytam? Czy widzial pan kiedys Michaela Hrubeka z bliska? Czy stal pan z nim twarza w twarz?
– Rozumiem, co pan czuje, prosze pana. Ale ostrzegam: jezeli znajdziemy go martwego, to sam osobiscie przyjade z panem porozmawiac. I jezeli nawet skonczy sie na wyroku za nieumyslne zabojstwo, bedzie to koniec panskiej kariery zawodowej.
Owen popatrzyl w spokojne oczy kapitana, ktory w koncu dodal:
– Nad tymi paroma rzeczami radze sie panu zastanowic.
– Wezme to pod uwage, panie kapitanie. Dobranoc.
Michael Hrubek, biegnac przez wysoka trawe, katem oka zauwazyl reflektory na drodze dojazdowej ciagnacej sie rownolegle do sciezki, ktora sie posuwal. Samochod poruszal sie z taka sama predkoscia jak on i Michael byl przekonany, ze jego kierowca go sciga. Samochod zatrzymal sie nagle, zakrecil i skierowal sie wprost na niego.
¦
– Spiskowcy! – krzyknal Michael.
Lek opadl go jak chmura szerszeni. Michael potknal sie i upadl na pobocze. W dlonie wbily mu sie kamyki i kawalki szkla. Ukazala sie krew. Michael krzyknal, poderwal sie i wbiegl w las. Biegl tak ze czterdziesci stop, tratujac niskie zarosla, a po chwili znowu upadl. W kilka sekund pozniej zielony samochod przejechal obok niego i zatrzymal sie.
Trzasnely drzwiczki i z samochodu wysiadl jakis mezczyzna, z pewnoscia spiskowiec. Spiskowiec szedl powoli, zataczajac luk. Hrubek polozyl sie na boku i skulil sie. Zamknal oczy i zaczal sie modlic, proszac Boga o to, zeby mogl zasnac i stac sie niewidzialny.
– Michael! – powiedzial mezczyzna niepewnie, jakby nie mogl sie zdecydowac, czy ma krzyczec, czy mowic szeptem. – Jestes tam?
Ten glos byl jakby znajomy.
– Michael. To ja.
Doktor Richard! – pomyslal zdumiony pacjent. Doktor Richard Kohler z Marsden!
Ale czy na pewno? Z tym trzeba ostroznie. Dzieje sie tu cos podejrzanego.
– Michael, chce z toba porozmawiac. Slyszysz mnie?
Hrubek otworzyl oczy i wyjrzal zza paproci. Ten facet wyglada jak doktor Richard. Jak te skurwysyny to robia? Hrubek nerwowo wpelzl pod jakis krzak. Oczy lataly mu podejrzliwie, kiedy przygladal sie lekarzowi, kiedy patrzyl na jego szczupla twarz, ciemnoniebieski garnitur, czarne, tanie mokasyny i dwukolorowe skarpetki w romby. I na jego plecak w kolorze krwi. Naprawde, ten facet wygladal jak doktor Richard. Byl identyczny! Hrubek byl pelen uznania dla tego spiskowca, ktory tak dobrze potrafil sie przebrac.
Cwany skurwysyn, nie ma co.
– Powiedziano mi, ze uciekles. Michael, czy to ty? Wydawalo mi sie, ze cie widzialem.
Kroki zblizyly sie. Pod stopami idacego zaszelescily liscie. Hrubek przekrecil na bok swoj wlasny plecak. Plecak byl ciezki i zadzwonily w nim metalowe czesci i lancuchy. Hrubek znieruchomial, a potem ostroznie zaczal grzebac w plecaku. Na jego dnie znalazl pistolet.
– Michael, wiem, ze sie boisz. Chce ci pomoc.
Michael wycelowal pistolet w zblizajacy sie cien. Strzeli temu oszustowi w leb. Chociaz nie, to by byla zbyt latwa smierc. Bede celowal w brzuch, pomyslal, a potem niech on umiera jak zolnierz na polu bitwy, powoli, z rana od kuli w bebechach.
…bo kocham tego chlopca, co oddal za mnie zycie…
Kroki zblizyly sie. Snop swiatla z malej latarki omiotl ziemie, oswietlil trawe o dwie stopy od nogi Hrubeka, a potem przesunal sie dalej. Hru-bek trzymal pistolet przy twarzy. Czul zapach smaru i metalu. Kiedy spojrzal znowu na polane, przyszla mu do glowy okropna mysl. A co, jezeli to nie jest oszust? Moze to rzeczywiscie jest doktor Richard? I moze ten prawdziwy doktor Richard jest tez spiskowcem?! Moze oszukiwal go przez caly czas? Od chwili, gdy sie poznali. Moze oszukiwal go przez cale cztery miesiace?!
– Szukalem cie wszedzie. Chce ci dac lekarstwo. Po nim poczujesz sie lepiej.
Jak czlowiek martwy moze sie czuc lepiej? – odpowiedzial mu w mysli Hrubek. Jak trucizna moze komus poprawic samopoczucie? No jak, ty dupku, no jak?
Spiskowiec znajdowal sie o dziesiec stop od niego. Hrubek zacisnal drzaca dlon na pistolecie wycelowanym prosto w brzuch doktora Richar-da-oszusta (czyli Johna Spiskowca-zdrajcy).
– Ja ci daje ostatnia szanse. Sa ludzie, ktorzy chca ci zrobic krzyw-de…
Oczywiscie, wiedzialem, ze tak jest, przez caly czas wiedzialem. Myslisz, ze to dla mnie nowina? Ze to dla mnie jakas rewelacja? A nie chcialbys sie znalezc w rewelacyjnych wiadomosciach? CNN na pewno potrafi poinformowac o tym, ze wyprulem ci flaki. Odwiodl kurek. Trzask byl bardzo cichy, ale z jakichs niezrozumialych powodow sprawil, ze ogarnal go strach. Hrubek zaczal drzec. Bron wyslizgnela mu sie z reki, a on sam przez dluzsza chwile byl jak sparalizowany. W koncu przestal cokolwiek widziec i zamarl w bezruchu.
Otworzyl oczy dopiero po kilku minutach. Poczul, ze jest chlodniej i ze powietrze stalo sie ciezkie i wilgotne. Spiskowiec zniknal. Jego samochod rowniez. Hrubek znalazl pistolet. Ostroznie spuscil kurek, a potem schowal bron do plecaka. Wstal, oszolomiony i skolowany, i zaczal znowu biec. Biegnac tak przez noc, zastanawial sie, czy cale to wydarzenie nie bylo przypadkiem tylko snem. I zaraz doszedl do wniosku, ze jezeli tak, to zjawa doktora Richarda byla znakiem od Boga. Gdyz Bog chcial Michaelowi przypomniec, ze nie moze ufac nikomu – nawet tym, ktorzy byli… ktorzy udawali, ze sa jego najlepszymi przyjaciolmi.
Lis nazywala ja Murem Berlinskim.
Tak wlasnie nazywala te wysoka na szesc stop cedrowa palisade otaczajaca prawie bez reszty cztery akry posiadlosci L'Aubergetow. W tej chwili szla wzdluz tej palisady, kierujac sie w strone tamy. Ogrodzenie posiadlosci kosztowalo jej ojca osiemdziesiat tysiecy dolarow (a byly to ni mniej, ni wiecej, tylko dolary z 1968 roku). Ta cena jednak nie odstraszyla go. Lis w zartach nadala ogrodzeniu te nazwe i uzywala jej tylko w rozmowach z Portia i przyjaciolmi, a nigdy z ojcem. Nazwa funkcjonowala wiec, mimo ze Andrew L'Auberget nie bal sie Czerwonego Zagrozenia, tylko porywaczy.
Mial pewnosc, ze – bedac biznesmenem odnoszacym sukcesy i wspolpracujacym z roznymi firmami europejskimi – znajduje sie w niebezpieczenstwie.
– Ci cholerni Baskowie – grzmial. – Niech ich szlag! Oni wszystko o mnie wiedza.
No i Czarne Pantery, i inne ugrupowania.
– Pisza o mnie w Who's Who w Biznesie Amerykanskim. Kazdy to moze przeczytac! Jest tam podany adres! I imiona moich dzieci! Kazdy moze sie dowiedziec, jak masz na imie, Lisbonne. Pamietasz, ze masz nie otwierac nikomu? Powiedz, co bys zrobila, gdybys za brama zobaczyla Murzyna. No, powiedz!
Ten plot latwo bylo rozwalic. Wiedziala to nawet Lis, ktora byla malym dzieckiem. Plot byl w istocie nie tyle ochrona, co zawada dla rodziny. Bo wszyscy oni, chcac udac sie na spacer do lasu, musieli go obchodzic, nakladajac trzy czwarte mili drogi. Ale celem LAubergeta byla nie tylko ochrona. Gdyz ten handlarz winami, podobnie jak budowniczowie Muru Berlinskiego, pragnal nie dopuscic do tego, aby mieszkanki jego krolestwa