Lis uderzyla sie po kieszeni. Pistoletu nie bylo. Podczas upadku wyslizgnal sie i wypadl. Lis osunela sie na kolana i zaczela macac naokolo siebie, ale nie mogla go znalezc.

– Gdzie? – krzyknela. – Gdzie on jest?

Hrubek znajdowal sie o trzydziesci stop od niej. Brnal powoli przez siegajaca mu do pasa wode. W koncu Lis nie wytrzymala i uciekla do domu. Zatrzasnela za soba drzwi.

Zamknela je na dwa zamki i chwycila dlugi noz. Stanela twarza do drzwi.

Ale Hrubek sie nie pojawial.

Lis podeszla do okna i ostroznie wyjrzala. Hrubeka nigdzie nie bylo widac. Lis cofnela sie od okna, bojac sie, ze on sie nagle pojawi. Gdzie? Gdzie?

Jego nieobecnosc byla prawie tak samo przerazajaca jak jego widok.

Lis wpadla pospiesznie do salonu i sprawdzila, co sie dzieje z Trento-nem Heckiem. Heck byl wciaz nieprzytomny, ale oddychal miarowo. Lis rozejrzala sie po pokoju. Popatrzyla niewidzacymi oczami na zdjecia rodzinne, na kolekcje porcelanowych ptaszkow, na pamiatki zwiazane z Don Kichotem, ktore ojciec przywiozl z Polwyspu Iberyjskiego, na pokryte perkalem meble, na obrazy pracowicie wymalowane przez niezbyt dobrych malarzy.

Na dworze rozlegl sie jakis trzask i brzek tluczonego szkla. Hrube okrazal dom. W oknie salonu pojawil sie jakis cien, a potem zniknal. W chwile pozniej sylwetka Hrubeka zamajaczyla za druga firanka i przesunela sie dalej. Nastapila minuta trudnej do wytrzymania ciszy. Nagle we frontowe drzwi zostal wymierzony potezny kopniak. Lis wstrzymala oddech. Nastapil kolejny kopniak. W drzwiach z glosnym trzaskiem pekla drewniana plyta. Hrubek kopnal jeszcze raz, ale drzwi wytrzymaly. Lis zobaczyla sylwetke Hrubeka przesuwajaca sie za waskim okienkiem obok drzwi.

Obracala sie powoli w slad za nim. Hrubek okrazal dom. Lis uslyszala, jak z halasem otwiera drzwi do szopy z narzedziami, a potem je zatrzaskuje.

Cisza.

W zrobione z butelkowego szkla okno pokoju goscinnego zaczela walic jakas piesc. Pekla jedna szybka, ale nie bylo dalszego ciagu i Lis domyslila sie, ze okno bylo za wysoko, a drewniana krata zbyt mocna. Hrubek nie mogl wiec tamtedy wejsc.

Znowu cisza.

A potem wycie i walenie w sciane.

Lis rozejrzala sie. Jej wzrok padl na drzwi prowadzace do sutereny. Boze, pomyslala nagle, bron Owena. Przypomniala sobie, ze na dole jest caly sklad broni. Trzeba wziac stamtad jeden pistolet.

Kiedy jednak zrobila krok w tamta strone, uslyszala na zewnatrz jakis trzask, a potem odglosy poteznych uderzen, ktore zdawaly sie wstrzasac fundamentami domu. Polecialy drzazgi i Hrubek z okropnym rykiem wdarl sie do sutereny przez zewnetrzne drzwi, wylamawszy je kopniakiem. Klodka na drzwiach zatrzymala go tylko na trzydziesci sekund. Rozlegly sie jego kroki na betonie. A w chwile pozniej zaczely skrzypiec schody prowadzace do hallu, w ktorym znajdowala sie Lis.

O Chryste.

Drzwi od sutereny byly zamkniete na zasuwke, ale zasuwka byla zrobiona z cienkiego mosiadzu i sluzyla raczej jako ozdoba. Lis rozejrzala sie za czyms, czym moglaby zabarykadowac drzwi. Wziela ciezkie debowe krzeslo stojace w jadalni, przyciagnela je do drzwi i zaklinowala je nim, akurat w chwili gdy galka zaczela sie obracac.

Galka przekrecila sie gwaltownie. Lis odskoczyla, zastanawiajac sie, czy Hrubek moglby rozwalic drzwi kopniakiem. Ale Hrubek tego nie zrobil. Majstrowal przez jakas minute przy galce – prawie bojazliwie, a potem zszedl z powrotem po schodach. Powrocila cisza przerywana tylko niesamowitymi wybuchami smiechu i szuraniem jego nog po podlodze sutereny. Hnibek cos mamrotal, ale ona nie slyszala jego slow. Po pieciu minutach uspokoilo sie i to. Czy on tam jeszcze jest? Czy on moze podpalic dom? Co on robi?

Z dolu nie dobiegaly juz zadne dzwieki. Z zewnatrz tez. Zadne, poza ciaglym bebnieniem deszczu. Michael Hrubek znowu zniknal. Trzymajac noz w jednej rece, a druga prowadzac psa Hecka, Lis Atcheson weszla do cieplarni, a potem usiadla w ciemnym kacie. Siedziala tam i czekala.

Deszcz bebnil o dach cieplarni. Jego bebnienie przypominalo uderzenia drobnych kamykow. Od chwili gdy odjechala Portia, uplynelo juz dwadziescia minut. Biuro szeryfa bylo polozone w odleglosci zaledwie osmiu mil, ale droga mogla byc teraz zupelnie nieprzejezdna. Jazda do biura mogla zajac Portii jakas godzine. W miare jak czas uplywal, a Hrubek nie dawal znaku zycia, Lis odprezyla sie. Zaczela nawet zastanawiac sie, czy on przypadkiem nie uciekl. Poczula, ze ogarnia ja euforia, i pomyslala, ze na tym wlasnie polega tajemnica dobrego samopoczucia: mamy je, kiedy gleboko wierzymy w to, ze jestesmy bezpieczni, mimo ze istnieja oczywiste zagrozenia, przed ktorymi chroni nas tylko szklana tafla.

Lis zlapala sie na tym, ze sie zastanawia, co sie dzieje z Owenem. Nie chciala dopuscic do siebie mysli o najgorszym. Nie, nie. Z Owenem jest wszystko w porzadku. Leje tak strasznie, ze on prawdopodobnie schronil sie gdzies, zeby przeczekac najgorszy deszcz. Lis spojrzala na czarne niebo nad glowa i zmowila cicha modlitwe. Prosila Boga o to, zeby nadszedl juz swit – odwrotnie niz zwykle, bo zwykle, lezac w lozku i rozpaczliwie probujac zasnac, modlila sie o cos wprost przeciwnego.

A tym razem modlila sie o jasnosc, o poranek, o szalejace czerwone, niebieskie i biale swiatla na dachach zblizajacych sie samochodow.

Poczula zapach rozy. Jeszcze tylko dwadziescia minut. Albo dziewietnascie. Albo pietnascie. Za pietnascie minut Portia sprowadzi tu pomoc. Michael Hrubek na pewno zabladzil w lesie. Na pewno upadl i zlamal noge.

Lis podrapala psa za uszami.

– W porzadku, piesku, twoj pan wyzdrowieje – powiedziala, kiedy pies przechylil glowe.

Objela go. Biedaczek. Byl tak zdenerwowany jak ona – uszy mu drzaly, miesnie szyi napiely sie. Lis odsunela sie troche i przyjrzala mu sie.

Przyjrzala sie faldom skory i oczom, ktore wyrazaly znudzenie. Pies trzymal nos w gorze, nozdrza mu sie kurczyly.

– Lubisz roze? Co, piesku?

Pies wstal. Miesnie pod skora napiely mu sie. Z jego gardla wydobylo sie zlowrogie warkniecie.

– O Boze – krzyknela Lis. – Nie!

Pies weszyl, przebierajac nogami, podnoszac i opuszczajac glowe. Zaczal chodzic szybko w te i z powrotem. Lis skoczyla na rowne nogi i chwycila noz, rozgladajac sie naokolo, patrzac na zaparowane szyby cieplarni. Nic przez nie nie widziala. Gdzie on jest?

Gdzie?

– Przestan – krzyknela do psa, ktory nadal chodzil, weszac, i stawal sie coraz bardziej niespokojny.

Jej dlonie pokryly sie nagle zimnym potem. Lis wytarla je i scisnela mocniej noz.

– Przestan! Jego nie ma Nie ma go tutaj. Przestan warczec!

Krecila sie w kolko, szukajac wroga, ktorego obecnosc byl w stanie wyczuc jedynie pies. Warczenie przeszlo w ujadanie, a potem w okropne wycie odbijajace sie echem od kazdego cala szyb okiennych.

– Prosze cie – blagala – przestan! Pies przestal.

Nie wydajac dzwieku, okrecil sie wokol wlasnej osi i podbiegl do drzwi prowadzacych z cieplarni na zewnatrz – do tych, ktore Lis miala zamiar sprawdzic w chwili, gdy pojawil sie Heck.

Do drzwi, o ktorych zupelnie zapomniala.

Do drzwi, ktore teraz otworzyly sie nagle i uderzyly psa, zwalajac z nog. Michael Hrubek wszedl do cieplarni. Stal, ociekajacy woda – ogromny i zablocony – na srodku betonowej podlogi. Krecil glowa, przygladajac sie gargulcom i kwiatom – wszystkim szczegolom – tak jakby byl na wycieczce z klubu ogrodniczego. W dloni trzymal zablocony pistolet. Kiedy zobaczyl Lis, wypowiedzial szeptem jej imie, a potem na jego ustach pojawil sie usmiech – usmiech, ktory nie byl ani usmiechem ironicznym, ani usmiechem tryumfu, i ktory nie zostal tez wywolany przez przyplyw szalenczego humoru. Byl to usmiech przypominajacy wyraz, jaki sie widuje na twarzach zmarlych.

Stojac tak przed nia, wydal jej sie o wiele wiekszy niz kiedys.

W sadzie wygladal na malego. A teraz wypelnial soba cala cieplarnie, rozciagal sie, dotykal kazdej sciany, dotykal zwiru na ziemi, dotykal dachu. Otarl sobie wode z oczu.

Вы читаете Modlitwa o sen
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату