– Dla panny Rolfe przygotowalismy apartament Giorgione na czwartym pietrze. To jeden z naszych najlepszych pokoi. Panski jest tuz obok. Mam nadzieje, ze takie rozwiazanie usatysfakcjonuje panstwa?
– Jak najbardziej, dziekuje.
– Z ochota osobiscie odprowadze pana i panne Rolfe do ich apartamentow.
– To nie bedzie konieczne.
– Czy zyczy pan sobie pomocy przy wnoszeniu bagazu, monsieur Dumont?
– Dziekuje, dam sobie rade.
– Wedle zyczenia. – Signore Brunetti z zalem przekazal klucze do pokoi.
W cichej uliczce sestiere* [Sestiere (wl.) – dzielnica.] San Marco znajduje sie niewielki sklep jubilerski Rossetti & Rossetti, wyspecjalizowany w sprzedazy antykow i wyrobow niepowtarzalnych. Podobnie jak wiekszosc weneckich kupcow, signore Rossetti zamyka interes o godzinie pierwszej, wychodzi na lunch i ponownie otwiera o czwartej, aby handlowac do wieczora. Anglik, uprzedzony o tym, piec minut przed pierwsza nacisnal przycisk dzwonka i czekal, az Rossetti otworzy drzwi wejsciowe.
Sklep byl maly, wielkoscia dorownywal kuchni w korsykanskiej willi Anglika. Tuz za progiem widniala oszklona lada w ksztalcie podkowy. Gdy zamknely sie drzwi i zasunela zainstalowana na nich zasuwa, Anglik odniosl wrazenie, ze zostal uwieziony w krysztalowej krypcie. Rozpial kurtke przeciwdeszczowa i polozyl teczke na podniszczonym parkiecie.
Signore Aldo Rossetti stal za lada nieruchomo niczym wartownik. Mial na sobie starannie wyprasowany dwurzedowy garnitur i oficjalny krawat urzednika bankowego, a na nosie okulary w zlotych oprawkach. Za jego plecami wznosila sie wysoka komoda z lakierowanego drewna, wyposazona w liczne plytkie szufladki oraz male mosiezne uchwyty. Sadzac po stanowczym wyrazie twarzy Rossettiego, szufladki te musialy zawierac tajne dokumenty, ktorych zamierzal bronic do ostatniej kropli krwi. Kompletna cisze pomieszczenia zaklocalo jedynie tykanie starego zegara. Rossetti ze smutkiem potrzasnal reka Anglika, jakby ten przybyl w celu wyznania mu smiertelnych grzechow.
– Wlasnie wychodzilem na lunch – oswiadczyl i w tej samej chwili, jakby na poparcie jego slow, stary zegar na scianie wybil pierwsza.
– Nie zajme panu duzo czasu. Przyszedlem odebrac sygnet dla signore Bulla.
– Sygnet?
– Tak, zgadza sie.
– Dla signore Bulla?
– Mam nadzieje, ze poinformowal pana o moim przyjezdzie.
Rossetti przechylil glowe i przyjrzal sie Anglikowi tak, jakby mial do czynienia z obiektem o watpliwej wartosci i niewiadomego pochodzenia. Po czym, najwyrazniej zadowolony, wyszedl zza lady, aby wywiesic na drzwiach tabliczke z napisem “Zamkniete”.
Pietro wyzej miescil sie niewielki gabinet. Rossetti zasiadl za biurkiem i zachecil Anglika do zajecia miejsca w malym fotelu przy oknie.
– Niedawno zadzwonil do mnie portier z Luna Hotel Baglioni – oznajmil Rossetti. – Skrzypaczka i jej przyjaciel wlasnie sie zameldowali. Zna pan ten hotel?
Anglik zaprzeczyl ruchem glowy.
Podobnie jak wiekszosc wenecjan, Rossetti mial przy sobie mape miasta, aby w razie potrzeby sluzyc pomoca zblakanemu turyscie, beznadziejnie zagubionemu w labiryncie uliczek. Mapa Rossettiego wygladala tak, jakby kupil ja za czasow ostatniego dozy: podarta na rogach, postrzepiona, pozlepiana na zgieciach tasma samoprzylepna i calkowicie wyblakla. Rozpostarl ja na biurku i wygladzil dlonmi. Zdawalo sie, ze zaraz ujawni Anglikowi miejsce ukrycia skarbu.
– Luna Hotel Baglioni jest tutaj. – Postukal w mape wypielegnowanym palcem. – Przy Calle dell’Ascencione, kilka krokow od przystanku San Marco na trasie vaporetto* [Vaporetto (wl.) – tramwaj wodny.]. Calle dell’Ascencione jest bardzo waska, nie szersza niz ta uliczka. W Rio delie Zecca znajduje sie prywatna przystan. Nie ma mowy, aby zdolal pan obserwowac jednoczesnie front i tyl budynku.
Anglik w skupieniu pochylil sie nad mapa.
– Ma pan jakies sugestie?
– Moge skorzystac z wlasnych kontaktow, by stale obserwowac skrzypaczke. Jesli gdzies wyjdzie, dam panu znac.
– Czy w hotelu pracuje ktos zaufany?
Rossetti uniosl brew i pochylil glowe z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, nie potwierdzajac ani nie przeczac. Innymi slowy, nie zamierzal dyskutowac na ten temat.
– Rozumiem, ze ta usluga bedzie sie wiazala z dodatkowym wynagrodzeniem?
– Wyswiadczenie przyslugi don Orsatiemu to dla mnie przyjemnosc.
– Prosze mi przedstawic swoj plan.
– W poblizu hotelu mamy kilka miejsc, w ktorych moze pan przebywac bez zwracania na siebie uwagi. Plac sw. Marka, rzecz jasna. Kawiarnie wzdluz Calle Marzo. Uliczka Farine nad kanalem. – Rossetti wskazywal kazdy punkt zyczliwym stuknieciem w mape. – Mniemam, ze dysponuje pan telefonem komorkowym?
Anglik poklepal sie po kieszeni plaszcza.
– Prosze mi podac numer i trzymac sie blisko hotelu. Gdy wyjda, ktos do pana zatelefonuje.
Zabojca niechetnie wchodzil w spolke z Rossettim, lecz niestety, Wloch mial racje: jedna osoba nie byla w stanie obserwowac calego hotelu. Podyktowal mu swoj numer telefonu.
– Oczywiscie, niewykluczone, ze skrzypaczka pozostanie w pokoju az do samego koncertu – zauwazyl Rossetti. – Gdyby tak sie stalo, nie bedzie pan mial wyboru i wykona zlecenie dopiero wtedy.
– Ma pan bilet?
Rossetti wyjal bilet z gornej szuflady i z namaszczeniem polozyl na biurku. Nastepnie przycisnal kciukiem i palcem wskazujacym obydwu rak i delikatnie przesunal w strone goscia. Anglik podniosl bilet i obrocil go w dloniach. Rossetti popatrzyl przez okno, by umozliwic klientowi obejrzenie towaru. Nie watpil, ze nabywca bedzie usatysfakcjonowany.
– Jest prawdziwy? Nie podrobiony?
– Alez oczywiscie, ze prawdziwy, jak najbardziej. I bardzo trudny do zdobycia. Szczerze mowiac, czulem silna pokuse, aby go zatrzymac dla siebie. Widzi pan, zawsze zaliczalem sie do wielbicieli talentu panny Rolfe. Gra z taka pasja. Ogromna szkoda, ze musi… – Rossetti nie dokonczyl zdania. – Zna pan San Rocco?
Anglik schowal bilet do kieszeni i pokrecil glowa. Rossetti ponownie skupil uwage na mapie.
– Scuola Grande di San Rocco miesci sie tutaj, po drugiej stronie Canal Grande w dzielnicy San Polo i Santa Croce, na poludnie od kosciola Frari. San Rocco byl patronem ludzi cierpiacych na choroby zakazne, a scuola powstala jako instytucja charytatywna dla chorych. Jej budowe sfinansowano z datkow bogatych wenecjan, ktorzy wierzyli, ze sponsorujac scuole, unikna dzumy.
Nawet jesli zabojca uznal ten fragment historii Wenecji za chocby odrobine interesujacy, nie dal tego po sobie poznac. Jubiler, niezrazony, zlozyl dlonie jak do modlitwy i kontynuowal wyklad.
– Scuola sklada sie z sali na parterze i gornej sali, na pietrze. W 1564 roku Tintoretto otrzymal zlecenie udekorowania scian i sufitow budowli. Praca zajela mu dwadziescia trzy lata… – Umilkl, aby przez chwile rozwazac ten fakt. – Moze pan sobie wyobrazic, jak ogromna cierpliwoscia byl obdarzony ten czlowiek? Nie chcialbym miec go za przeciwnika.
– Gdzie odbedzie sie koncert? Na parterze czy na pietrze?
– W gornej sali, jak najbardziej. Prowadza do niej szerokie, marmurowe schody zaprojektowane przez Scarpagnina. Na scianach wisza obrazy, ktorych inspiracja byla epidemia dzumy. Dosc wstrzasajace wizje.
– A jesli bede zmuszony do wykonania zlecenia w gornej sali?
Rossetti przycisnal zlozone dlonie do ust.
– W ostatecznosci moze pan zbiec po schodach i uciec przez glowne wejscie – wyszeptal. – Na zewnatrz bez trudu zniknie pan w zaulkach San Polo i nikt pana nie znajdzie… Jako wenecjanin nalegam jednak, aby zdecydowal sie pan na inne rozwiazanie. Zniszczenie ktoregos z tintorettow byloby prawdziwa tragedia.
– Prosze mi opowiedziec o okolicach San Rocco.
– Kosciol i scuola stoja na malym placu. Za nimi ciagnie sie kanal, Rio della Frescada, umozliwiajacy