– Wiec koncz precyzowac – warknal Sellitto. – Jestes potrzebna u Rhyme'a.
Co go ugryzlo?
– Zaraz tam bede – rzekla krotko i rozlaczyla sie. – Musze jechac – zwrocila sie do Sunga.
– Czy odnalezliscie Sama Changa i innych ze statku? – zapytal z nadzieja w glosie doktor.
– Jeszcze nie.
– Bede zaszczycony, jesli mnie pani jeszcze odwiedzi – dodal szybko, kiedy wstala. – Moglbym kontynuowac kuracje.
– Jasne. Bardzo chetnie – odparla po krotkim wahaniu.
– Mam nadzieje, ze nie przeszkodzilem w niczym waznym, agentko Sachs – mruknal zgryzliwie Lon Sellitto, gdy weszla do pokoju Rhyme'a.
Chciala zapytac detektywa, co mial na mysli, ale w tej samej chwili Rhyme spojrzal na trzymana przez nia torebke i zmarszczyl nos.
– Co to jest?
– Lekarstwo. Na moj artretyzm. Robi sie z tego herbatke.
– No, to miejmy nadzieje, ze bedzie ci smakowalo. Ja pozostane wierny szkockiej. – Rhyme przez chwile jej sie przygladal. – Przyjemnie bylo zobaczyc sie z doktorem Sungiem, Sachs?
– Ja… – zaczela niepewnie, zaniepokojona jego ostrym tonem.
– Pogadaliscie sobie o jego domu w Chinach? O jego podrozach?
– Do czego zmierzasz? – zapytala ostroznie.
– Jestem po prostu ciekaw, czy przyszlo ci do glowy to samo co mnie.
– Co na przyklad…
– Ze Sung jest
– Co takiego? – wykrztusila. – On nie moze byc w zaden sposob zwiazany z Duchem. To znaczy…
– Tak sie sklada – przerwal jej Rhyme – ze nie jest. Dostalismy wlasnie raport z biura FBI w Singapurze. Pomocnikiem Ducha na „Fu-zhou Dragonie” byl Victor Au. Zdjecie i odciski pasuja do jednego z trzech cial, ktore straz przybrzezna wylowila dzis rano. Sung jest czysty – dodal surowym tonem, wskazujac podbrodkiem komputer. – Ale dowiedzielismy sie tego dopiero przed dziesiecioma minutami. Nie rob mi takich rzeczy.
– Przepraszam.
Rhyme zastanawial sie, co ja wprawilo w takie roztargnienie.
– No nic. Do roboty, chlopcy i dziewczeta – mruknal wreszcie, wskazujac glowa umieszczone przez Thoma na tablicy elektrostatyczne odciski stop z magazynu, gdzie zamordowano Tanga. Niewiele mogli o nich powiedziec z wyjatkiem tego, ze odciski Ducha, chociaz niezbyt duze, byly i tak wieksze od odciskow jego trzech wspolnikow.
– Co mozna powiedziec o sladach pochodzacych z butow Ducha, Mel?
Technik spojrzal na ekran chromatografu.
– Prosze bardzo, Lincoln. Mamy tu utlenione opilki zelaza, wlokna starej welny, popiol i krzem. Wyglada jak szklany pyl. Glownym skladnikiem jest wystepujacy w duzych skupiskach ciemny matowy mineral… montmorylonit. A takze tlenki wapniowcow.
Kiedy Rhyme byl szefem dzialu kryminalistycznego w Nowojorskim Wydziale Policji, obszedl wszerz i wzdluz caly Nowy Jork. W kieszeniach mial zawsze male torebki i sloiczki i umieszczal w nich probki ziemi, betonu, kurzu i roslinnosci, ktore mialy wzbogacic jego wiedze o miescie.
Zorientowal sie, ze jest cos znajomego w sladach, ktore opisywal Cooper. Ale co to bylo? Zamknal oczy i zaczal w wyobrazni uwaznie przemierzac, a potem szybowac nad kolejnymi ulicami. Przefrunal nad wieza Uniwersytetu Columbia, unoszac sie nad Central Parkiem, z jego gliniastymi piaskami i ekskrementami zyjacych na swobodzie zwierzat; nad ulicami Midtown, na ktorych osiadaly tony kopcia; nad basenami portowymi z ich mieszanka benzyny, propanu i ropy; nad zaniedbanymi okolicami Bronksu z olowiowymi farbami i starymi tynkami.
Unoszac sie, unoszac… Az dotarl do pewnego miejsca i otworzyl oczy.
– W srodmiesciu – powiedzial. – Duch jest w srodmiesciu.
– To jasne – mruknal Alan Coe, wzruszajac ramionami. – W Chinatown.
– Nie – odparl Rhyme. – W Battery Park City albo w poblizu.
– Jak na to trafiles? – zdziwil sie Sellitto.
– Montmorylonit. To glowny skladnik bentonitu, glinianej zaprawy chroniacej fundamenty przed wodami podskornymi. Przy budowie wiez World Trade Center zatopiono fundamenty na glebokosc dwudziestu jeden metrow w skalnym podlozu. Budowlancy uzyli milionow ton bentonitu. Jest tam wszedzie.
– Ale przeciez bentonitu uzywa sie takze w innych miejscach – zauwazyl Cooper.
– Jasne, ale sa tam rowniez inne materialy, ktore znalazla Sachs. Caly teren to dawne skladowisko odpadow; pelno tam skorodowanych metali i szkla. A popiol? Zeby pozbyc sie starych elementow konstrukcyjnych, budowlancy spalili je.
– No i jest stamtad tylko dwadziescia minut do Chinatown – dodal Eddie Deng.
Sonny Li zaczal chodzic w te i z powrotem po pokoju.
– Hej, Loaban, mam pare pomyslow.
– Mow, Sonny – rzucil z roztargnieniem Rhyme.
– Ja tez bylem na miejscu zbrodni. Widzialem dysharmonie.
– Wyjasnij to – poprosil Rhyme.
– Harmonia bardzo wazna w Chinach. Nawet zbrodnia ma swoja harmonie. A w tamtym miejscu, w tamtym magazynie, w ogole nie ma harmonii. Duch dopada czlowieka, ktory go zdradzil. Torturuje go, zabija i wychodzi. Ale, hej, Hongse, pamietasz? Cale miejsce zniszczone. Plakaty z Chin podarte, posazki Buddy i smokow rozbite. Zaden Chinczyk Han tak by nie zrobil. Duch pewnie wyszedl, a ci ludzie, ktorych wynajal, zdemolowali miejsce. Ja mysle, ze on szukal swoich
–
– Tak, tak, zbirow. On szukal ich wsrod mniejszosci: Mongolow, Mandzurow, Tybetanczykow, Ujgurow. Chcecie dowodow? – zapytal Li, wskazujac tablice. – Dobrze, oto dowody. Odciski butow. Mniejsze niz Ducha. Chinczycy Han nieduzi. Tak jak ja. Nie tacy duzi jak wy. Ale ludzie z mniejszosci na zachodzie i polnocy jeszcze mniejsi niz my, naprawde.
Rhyme zerknal na Amelie i zobaczyl, ze pomyslala to samo co on: nie zaszkodzi sprawdzic.
– Dobrze, wiec gdybysmy poszli tym tropem – rzucil – to jak?
– Tongi – odparl Li. – Tongi wiedza o wszystkim.
– Czym dokladnie jest tong? – zapytal Rhyme.
Eddie Dong wyjasnil, ze tongi sa stowarzyszeniami Chinczykow, ktorzy maja wspolne interesy; pochodza z tej samej prowincji badz tez uprawiaja ten sam zawod. Zawsze otoczone byly tajemnica i w dawnych czasach ich spotkania odbywaly sie przy drzwiach zamknietych – stad nazwa „tong”, ktora oznacza izbe. W Stanach Zjednoczonych powstaly, by chronic Chinczykow przed bialymi i jako zalazki samorzadnosci.
– Czy w ktoryms z tongow znajdzie sie osoba, z ktora mozemy porozmawiac? – zapytala Sachs.
Deng przez chwile sie zastanawial.
– Zlozylbym wizyte Tony'emu Cai. Troche nam pomaga i jest jednym z najbardziej ustosunkowanych loabanow na tym terenie. Kieruje Publicznym Stowarzyszeniem Wschodnich Chin.
– Zadzwon do niego – polecil Rhyme.
Alan Coe pokrecil glowa.
– Nie, nie, to kwestia kultury. W pewnych okolicznosciach trzeba sie spotkac osobiscie. Ale jest tu pewien haczyk. Cai nie bedzie chcial, aby widziano, ze kontaktuje sie z policja w sprawie Ducha.
Rhyme'owi przyszedl do glowy pewien pomysl.
– Powiedz, ze potrzebujemy jego pomocy i ze burmistrz przysyla po niego limuzyne.
– W pewnych okolicznosciach musimy byc bardzo ostrozni, Linc – zaznaczyl Sellitto.
– Bedziemy ostrozni, kiedy zlapiemy Ducha.
Deng kiwnal glowa i zadzwonil do Tony'ego Cai.
– W porzadku, zgodzil sie – oswiadczyl po krotkiej rozmowie.
Sonny Li mial jakas niewyrazna mine.
– Hej, Loaban, chce cie o cos prosic. Prywatnie. Mozesz mi pozwolic zadzwonic? Do Chin?