– Do kogo? – zapytal bez ogrodek Coe.
Li zmierzyl agenta chlodnym wzrokiem.
– Telefon jest do mojego ojca.
Rhyme dal znak Thomowi, ktory polaczyl sie z centrala, wykrecil numer i podal sluchawke chinskiemu policjantowi.
W Sonnym Li zaszla nagla zmiana. Rozmawiajac z ojcem, byl spiety i unizony. Pochylil sie i kiwal glowa niczym uczen w szkole. W koncu odlozyl sluchawke i przez chwile wbijal wzrok w podloge. Wreszcie westchnal i odwrocil sie do Rhyme'a.
– Okay, Loaban, i co teraz robimy?
– Przyjrzymy sie pewnym odznaczajacym sie harmonia dowodom rzeczowym – odparl Rhyme.
Pol godziny pozniej odezwal sie dzwonek u drzwi i Thom zniknal w przedpokoju. Po chwili wrocil z postawnym Chinczykiem.
– Nazywam sie Cai – oznajmil nowo przybyly.
Rhyme przedstawil sie.
– Wylonil sie pewien problem, panie Cai, i mam nadzieje, ze bedzie mogl pan nam pomoc.
– Pracuje pan dla burmistrza?
– Zgadza sie.
Kiedy Cai usiadl, Rhyme opowiedzial mu o katastrofie frachtowca i ukrywajacych sie gdzies w miescie imigrantach. Nastepnie dal znak Dengowi, ktory poinformowal goscia o zabojcach, dodajac, ze naleza oni prawdopodobnie do ktorejs z chinskich mniejszosci etnicznych.
Cai pokiwal glowa.
– Duch… slyszelismy o nim. Wyrzadza nam wszystkim wiele zlego. Pomoge wam. Mam duzo znajomosci. Gdyby wasz kierowca mogl mnie odwiezc, zabiore sie od razu do dziela – zakonczyl, po czym podniosl sie i ruszyl w strone drzwi.
–
– Powiedzial: zaczekaj – wyjasnil cicho Eddie Deng.
Cai odwrocil sie z chmurna mina. Li podszedl do niego i wszczeli ozywiona rozmowe po chinsku. Przywodca tongu w koncu umilkl, opuscil glowe i wbil wzrok w podloge.
Rhyme spojrzal na Denga, ale ten wzruszyl ramionami.
– Mowili za szybko. Nic nie zrozumialem.
Li znowu zabral glos. Cai kiwal glowa i odpowiadal. W koncu wyciagnal reke, wymienili uscisk dloni i przywodca tongu wyszedl.
– Dlaczego pozwoliliscie mu tak wczesnie odejsc? – zapytal Li z pretensja w glosie. – On wam nie pomoze.
– Owszem, obiecal pomoc.
– Nie, nie, nie. To, co obiecal, niewazne. Pomagac nam niebezpiecznie. Nic za to od was nie dostanie. Wcale sie nie nabral na limuzyne. Wiedzial, ze burmistrz nie ma z tym nic wspolnego.
– Powiedzial przeciez, ze pomoze – mruknal Sellitto.
– Chinczycy nie lubia mowic „nie” – wyjasnil Li. – Dla nas latwiej znalezc wymowke albo zgodzic sie i potem zapomniec. Naprawde.
– Co mu powiedziales? O co sie klociliscie?
– To nie zadna klotnia, to negocjacje. No wiecie, interesy. Teraz on poszuka wsrod mniejszosci. A wy mu zaplacicie.
– Co takiego? – obruszyl sie Sellitto.
– Nieduzo. Bedzie was kosztowac tylko dziesiec tysiecy. Dolarow, nie juanow.
Rhyme i Amelia spojrzeli na siebie i wybuchneli smiechem.
– Co chcecie, to przeciez wielkie miasto. Hej, Cai na poczatku chcial wiele wiecej.
– Nie mozemy placic… – zaczal Sellitto.
– W porzadku – przerwal mu Rhyme. – Podpisze pokwitowanie.
– To ja zrobie sobie chwile przerwy, dobrze, Loaban? Potrzebuje dobrych papierosow.
– Zgoda, Sonny. Zasluzyles na nie.
Duch w towarzystwie trzech Turkow skrecil skradzionym blazerem w alejke, przy ktorej mial sie znajdowac dom Changow. Nagle zobaczyli duzy parking i staneli w miejscu. Duch spojrzal na Turkow, ktorzy rozgladali sie zdumieni dookola.
– Gdzie to jest? – zapytal Yusuf. – Gdzie jest dom Changow?
Nigdzie w poblizu nie bylo domow mieszkalnych.
Duch sprawdzil adres. Numery sie zgadzaly; byli we wlasciwym miejscu. Tyle ze stali przed duzym centrum handlowym. Szmugler zaklal pod nosem.
– Co sie stalo? – zapytal jeden z siedzacych z tylu Turkow.
Duch uswiadomil sobie, ze Chang nie ufal Jimmy'emu Mahowi i podal przywodcy tongu falszywy adres. Podniosl wzrok i zobaczyl nad glowa duzy napis: DOM I OGROD.
Zastanawial sie, co robic. Drugi imigrant, Wu, nie byl pewnie taki sprytny. Skorzystal z uslug narajonego przez Maha posrednika. Duch znal jego nazwisko.
– Zajmiemy sie teraz rodzina Wu – powiedzial. – A potem Changami.
Sam Chang odlozyl sluchawke i caly odretwialy wpatrywal sie przez chwile w ekran telewizora, na ktorym widac bylo glupkowata i zadowolona z siebie amerykanska rodzine, tak rozniaca sie od jego wlasnej.
– Mah nie zyje – powiedzial, kucajac przy swoim ojcu. -Mah?
– Ten
– Myslisz, ze to Duch go zabil?
– A ktoz inny?
– Czy Mah wiedzial, gdzie jestesmy? – zapytal ojciec.
– Nie.
W rzeczywistosci Changowie nie zamieszkali wcale w Queens, lecz w Brooklynie, w dzielnicy o nazwie Owls Head, ktora lezala niedaleko portu.
Nagle Sam Chang uswiadomil sobie cos z przerazeniem.
– Wu! Duch moze ich znalezc. Musze ich ostrzec – powiedzial, ruszajac ku drzwiom.
– Nie – zaprotestowal ojciec. – Nie mozesz ocalic czlowieka przed jego wlasna glupota.
– On tez ma rodzine: dzieci i zone. Nie mozemy pozwolic, zeby zgineli.
Chang Jiechi przez chwile sie zastanawial.
– Dobrze – rzekl w koncu – ale skorzystaj z telefonu. Zadzwon do tej kobiety i popros, zeby ostrzegla Wu.
Chang podniosl sluchawke i ponownie wykrecil numer Maha. Porozmawial jeszcze raz z jego pracownica i poprosil, zeby przekazala wiadomosc Wu.
– Niech mu pani powie, by sie natychmiast stamtad wynosil. On i jego rodzina sa w niebezpieczenstwie.
– Tak, tak – odparla roztargnionym glosem.
Ojciec Changa zamknal oczy i polozyl sie na kanapie. Powinni jak najszybciej zaprowadzic go do lekarza.
Tyle trzeba bylo zalatwic spraw, tyle przedsiewziac srodkow ostroznosci. Na moment Chang stracil wszelka nadzieje. Ale potem spojrzal na swoja rodzine i brzemie, ktore spoczywalo na jego barkach, wydalo mu sie lzejsze. William rozesmial sie z czegos, co pokazywali w telewizji. Smial sie autentycznie rozbawiony, ogladajac jakis frywolny program. Ronald takze. Wzrok Changa padl na zone, ktorej cala uwage zajmowala mala Po- Yee.
W Chinach rodziny modla sie o syna, aby dalej przekazal ich nazwisko. Chang byl oczywiscie zachwycony, kiedy urodzil sie William, a w slad za nim Ronald. Ale smutek Mei-Mei, ktora ubolewala nad tym, ze nie ma corki, udzielil sie w koncu i jemu. Bedac w ciazy z Ronaldem Mei-Mei byla bardzo chora. Lekarze uznali, ze nie bedzie mogla miec wiecej dzieci. Przyjela to ze stoicyzmem.
Jednak bogowie albo duchy przodkow wybawily ich z tej straszliwej niedoli, zsylajac Po-Yee, corke, ktorej sami nie mogli miec, i tym samym przywracajac wewnetrzna harmonie jego zonie.