– Jak to sie, do jasnej cholery, stalo? – warknal Dellray.

Rudy agent nie zamierzal klasc uszu po sobie.

– Musialem strzelic – oznajmil. – Duch chcial zabic naszych przebierancow. Nie widziales?

– Nie, nie widzialem. Trzymal bron z boku.

– Z miejsca, gdzie stalem, wygladalo to inaczej. To, co zrobilem, wynikalo z biezacej oceny sytuacji. Gdybyscie zajeli wyznaczone pozycje, i tak bysmy go przyskrzynili.

– Mielismy zamiar aresztowac go bez przypadkowych ofiar, nie na srodku zatloczonej ulicy. – Dellray potrzasnal wsciekle glowa i wycedzil: – Trzydziesci cholernych sekund i mielibysmy go podanego na tacy.

– W tych okolicznosciach uwazalem jednak, ze tak wlasnie powinienem postapic – powtorzyl Coe, lecz w jego glosie zabrzmiala nutka skruchy.

– To wszystko zaszlo za daleko – rzekl stanowczo agent FBI. – Od tej chwili urzad imigracyjny pelni wylacznie role doradcza.

– Nie moze pan wydac takiej decyzji – odparl Coe ze zlowrogim blyskiem w oku.

– Zebys wiedzial, ze moge, synu. Na mocy odpowiedniej dyrektywy. Jade zaraz do miasta, zeby to zalatwic – oswiadczyl Dellray i oddalil sie.

Sachs patrzyla, jak wsiada do swojego samochodu, zatrzaskuje drzwiczki i odjezdza.

– Czy ktos sie zajal dziecmi? – zwrocila sie do Alana Coe.

– Dziecmi Wu? Nie wiem. Poinformowalem o nich centrale – rzucil ze zloscia Coe i odszedl do swojego samochodu.

Dopiero teraz Sachs zadzwonila do Rhyme'a i przekazala mu zle wiadomosci.

– Co sie stalo? – zapytal Rhyme, wsciekly jeszcze bardziej niz Dellray.

– Jeden z naszych ludzi strzelil, zanim zajelismy pozycje. Ulica nie byla zamknieta i Duchowi udalo sie wymknac. Strzelal Alan Coe. Dellray chce ograniczyc role urzedu w tej sprawie.

– Peabody'emu sie to nie spodoba.

Amelia spostrzegla nagle Eddiego Denga.

– Musze sie zajac dziecmi Wu, Rhyme. Zadzwonie, kiedy przeszukam miejsce przestepstwa – powiedziala szybko i rozlaczyla sie. – Potrzebny mi tlumacz, Eddie! – zawolala do Denga. – Ide do dzieci Wu.

– Jasne.

Zeszli po kilku schodkach do mieszkania w suterenie. Deng nacisnal klamke i w tej samej chwili Sachs zauwazyla sterczacy w zamku klucz.

– Nie! – zawolala, wyjmujac bron z kabury. – Zaczekaj.

Ale bylo juz za pozno. Deng otworzyl drzwi i gwaltownie sie cofnal na widok niskiego sniadego mezczyzny, ktory trzymal placzaca dziewczynke, wbijajac jej w szyje lufe pistoletu.

Mezczyzna ruszyl do przodu, dajac Dengowi znak, zeby sie cofnal. Ani Sachs, ani mlody detektyw nie ruszyli sie z miejsca.

– Jestes w kamizelce, Deng? – zapytala szeptem Amelia.

– Tak – padla udzielona drzacym glosem odpowiedz.

– Odsun sie – szepnela. – Musze miec lepsze swiatlo, zeby strzelic. Odloz bron – zwrocila sie bardzo powoli i spokojnie do mezczyzny zaslaniajacego sie dziewczynka.

Sachs i Deng cofneli sie. Napastnik, ciagnac przerazona mala, znalazl sie na progu mieszkania.

– Ty! Na ziemie! – warknal okaleczona angielszczyzna do Sachs.

– Nie – odpowiedziala. – Nie polozymy sie. Prosze, zebys odlozyl bron. Nie uda ci sie uciec. Setki policjantow.

Mezczyzna zerknal ponad nimi w ciemna alejke. Deng siegnal po bron pod pacha.

– Eddie, nie! – krzyknela Sachs.

Napastnik strzelil Dengowi prosto w piers. Detektyw jeknal glosno i padl na ziemie, zbijajac Amelie z nog. Podniosla sie oszolomiona na kolana, lecz napastnik wzial ja na muszke, zanim zdazyla uniesc bron.

Mimo to nie strzelil. Cos odwrocilo jego uwage. W mrocznej alejce Sachs zobaczyla niewielka postac – pedzacego mezczyzne, ktory trzymal cos w reku.

Napastnik odwrocil sie i podniosl bron, ale biegnacy byl szybszy i rabnal go w glowe trzymana w dloni cegla.

– Hongse! – zawolal Sonny Li do Amelii.

Odciagnal ja na bok i odwrocil sie z powrotem do napastnika. Ten trzymal sie za krwawiaca glowe, ale potem wycelowal nagle z pistoletu i zaskoczony Li zatoczyl sie na sciane.

Trzy oddane przez Sachs szybkie strzaly trafily napastnika, ktory padl niczym kukla na bruk.

– Piekielni sedziowie – wyjakal Sonny Li, przygladajac sie nieruchomemu cialu.

Dal krok do przodu, sprawdzil puls mezczyzny i wyjal pistolet z jego martwej dloni. Nastepnie pomogl wstac zaplakanej dziewczynce, ktora mijajac Amelie, pobiegla alejka i wpadla w ramiona chinskiej policjantki z piatego komisariatu.

Pielegniarze podbiegli do Denga, zeby sprawdzic, jak sie czuje.

– Przepraszam – wyszeptal ranny do Sachs. – To bylo odruchowe.

– Twoja pierwsza strzelanina?

Deng kiwnal glowa.

– Witaj w klubie – odparla z usmiechem.

Sachs i dwaj policjanci z jednostki taktycznej sprawdzili mieszkanie i znalezli w lazience malego, spanikowanego, mniej wiecej osmioletniego chlopca. Medycy przebadali rodzenstwo i ustalili, ze zadne z nich nie zostalo fizycznie skrzywdzone przez wspolnika Ducha.

Wkladajac kombinezon z tyveku, Amelia Sachs podniosla wzrok i zobaczyla zmierzajacego ku niej Sonny'ego Li. Widzac, ze nieduzy Chinczyk usmiecha sie od ucha do ucha, rozesmiala sie takze.

– Skad wiedziales, ze Wu tu mieszkaja? – zapytala.

Li zapalil papierosa.

– W Chinach pracowalem tak: chodzilem w rozne miejsca, rozmawialem z ludzmi. Dzisiaj poszedlem do kasyn, do trzech. W koncu spotkalem faceta przy pokerowym stoliku. On opowiedzial mi o mezczyznie, ktory byl tam wczesniej. Skarzyl sie wszystkim, ze ma chora zone. Potem powiedzial, ze byl na „Fuzhou Dragonie” i wszystkich uratowal. To musial byc Wu. Dysharmonia watroby i sledziony, mowilem wam. Wu powiedzial, ze mieszka gdzies blisko. Zaczalem sie rozgladac, pytac ludzi i dowiedzialem sie, ze rodzina taka jak Wu dzisiaj sie wprowadzila. Spojrzalem przez tylne okno i zobaczylem faceta z pistoletem. Hej, ty tez patrzysz najpierw przez tylne okno, Hongse? To dobra zasada.

– Powinnam byla to zrobic, Sonny.

– A jak wy znalezliscie Wu? – zapytal Chinczyk.

Sachs wyjasnila, ze trafili na slad rodziny dzieki urazowi zony. Li pokiwal glowa, wyraznie pod wrazeniem zdolnosci dedukcyjnych Rhyme'a. Sachs opowiedziala mu nastepnie o przedwczesnym strzale i ucieczce szmuglera.

– Coe? On mi sie nie podoba, naprawde. Kiedy byl na konferencji w Fuzhou, mysmy mu nie ufali. Mowil do nas jak do dzieci, chcial samemu zalatwic Ducha. Zle sie wyrazal o imigrantach. – Li przyjrzal sie kombinezonowi z tyveku. – Dlaczego zakladasz to ubranie, Hongse?

– Zeby nie pomylic dowodow rzeczowych.

– Nie powinnas nosic sie na bialo. W moim kraju to kolor smierci. Zly omen.

– Nie jestem przesadna – stwierdzila Sachs.

– Ja jestem – odparl Li. – W Chinach wiele ludzi przesadnych. Trzeba odmawiac modlitwy, skladac ofiary, ucinac ogon demonowi…

– Ucinac co? – przerwala zaskoczona.

– Ucinac ogon demonowi. Demony zawsze cie scigaja, wiec kiedy przechodzisz przez ulice, trzeba przebiec szybko przed samochodem. To ucina ogon demona, pozbawia go sily.

Uzyskawszy od Li obietnice, ze nie bedzie jej wchodzil w droge, Sachs zbadala cialo martwego napastnika, przeszukala mieszkanie Wu i na koniec poprzeszywany kulami samochod Ducha. Nastepnie razem z Chinczykiem pojechala do kliniki, gdzie zastali cala rodzine Wu w pokoju strzezonym przez dwoch umundurowanych policjantow oraz agentke urzedu imigracyjnego o kamiennym obliczu.

– Nie bedzie wam przeszkadzalo, jesli umiescimy ich w jednym z naszych domow? – zapytala Amelia

Вы читаете Kamienna malpa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату