Huttling nie spal. Vivian zwilzala mu skronie woda.

Usmiechnal sie slabo i rzekl:

— Dziekuje pani… jest mi juz lepiej… niech sie pani nie przemecza, niech pani odpocznie.

— Nie jestem zmeczona!

— Jakie to wszystko jest dziwne! — powiedzial po chwili. — Przypadla pani w udziale opieka nad przestepca…

Miss Kingman nachmurzyla sie.

— Prosze nie mowic o tym!

— A ja wlasnie dzis chcialbym pomowic. Niech mi pani powie szczerze, czy pani wierzy w to, ze jestem zbrodniarzem?

Miss Kingman stropila sie.

— Nie wiem, czy dokonal pan zbrodni, lecz wiem, ze jest pan lepszy od wielu tak zwanych „uczciwych ludzi” — odpowiedziala.

— Pani mi ufa… Chcialbym opowiedziec pani o wszystkim.

— Doprawdy, lepiej bedzie, jesli pan pospi troche…

— Nie, nie… Niech pani poslucha… Bylem inzynierem u Jacksona… Zaklady budowy okretow… slyszala pani? Kochalem Delii Jackson, corke starego Jacksona. Po wojnie przedsiebiorstwo Jacksona podupadlo. Grozilo mu bankructwo. I jak to czesto sie zdarza w tym srodowisku, Jackson postanowil szukac ratunku przez wydanie swojej corki za syna bogatego bankiera Larraughby’ego. Delii kochala mnie. Ale byla bardzo przywiazana do starego ojca i gotowa byla zlozyc ofiare z siebie, chociaz mlody degenerat Larraughby budzil w niej wstret. Ja uwazalem, ze nie mam prawa wplywac na jej decyzje. Napisalem list do Delii, proszac ja o przybycie na nasze ostatnie spotkanie za miastem. Postanowilem bowiem wyjechac do Europy i mialem juz przygotowany bilet okretowy. Zostawilem samochod z kierowca na szosie i udalem sie do lasku, w ktorym mielismy sie spotkac z Delii. Ale nie zastalem jej na umowionym miejscu. Zmartwilem sie ogromnie, lecz nie moglem dluzej czekac na nia. Kilka minut krazylem po tym odludnym zakatku, a potem wsiadlem do samochodu, przybylem do portu tuz przed odplynieciem statku i opuscilem lad amerykanski.

Podczas pobytu w Genui przeczytalem pewnego dnia w gazecie straszna wiadomosc z Nowego Jorku: Delii Jackson zostala zamordowana. Zwloki znaleziono w poblizu owego miejsca, w ktorym mielismy sie spotkac. Wsrod papierow Delii odnaleziony zostal moj list, zapraszajacy ja na spotkanie w podmiejskim lasku, w dniu, w ktorym padla ofiara zbrodni…

Zeznania kierowcy, ktory jezdzil ze mna, stanowily ostatnie ogniwo sledztwa. Wszystkie poszlaki wskazywaly na mnie. Motywy zbrodni byly rowniez jasne: wiadomo bylo powszechnie, ze staralem sie o reke miss Jackson i ze Larraughby byl moim szczesliwym rywalem. A wiec morderstwo z zazdrosci. Zemsta… W tym samym dzienniku znajdowalo sie duze ogloszenie: wyznaczona zostala nagroda w wysokosci dziesieciu tysiecy dolarow za wskazanie kryjowki zbrodniarza i oddanie w rece policji zabojcy miss Jackson — Reginalda Huttlinga… Wyznaczono nagrode na moja glowa. Musialem sie ukrywac. Simpkins wysledzil mnie i otrzymalby nagrode, gdyby nie katastrofa naszego parowca… To wszystko — zakonczyl zmeczony Huttling.

Miss Kingman wysluchala jego opowiesci z napieta uwaga.

— Wiec kto zabil miss Jackson?

Huttling wzruszyl ramionami.

— To jest dla mnie tajemnica… Moze jakis przypadkowo spotkany rabus… Ale wazne jest to, ze nie moge udowodnic, iz jestem niewinny… Wszystkie poszlaki sa przeciwko mnie… I upragniony przez was wszystkich brzeg — jest dla was ratunkiem, a dla mnie zguba. Kiedy stane na ladzie, bede znow zbrodniarzem i… nasze drogi rozejda sie — dokonczyl cicho Huttling patrzac na Vivian.

Miss Kingman ze smutkiem pochylila sie nad nim i ucalowala w czolo.

— Wierze panu! Dla mnie pan nigdy nie bedzie zbrodniarzem.

— Dziekuje — powiedzial Huttling i zamknal oczy.

III. Bez powietrza

Nazajutrz rano Huttling czul sie lepiej. Goraczka spadla. Poszedl do kabiny radiotelegrafu i nadal depesze z sygnalem SOS podajac koordynaty miejsca, w ktorym znajduje sie lodz.

Zaloga podwodnego okretu przezywala ciezkie chwile. Swiatlo elektryczne palilo sie bardzo slabo. Coraz trudniej bylo oddychac. Konczyl sie zapas tlenu. Trzeba bylo za wszelka cene wyplynac na powierzchnie oceanu, lecz geste gronorosty trzymaly mocno swa zdobycz…

Starzy Turnipowie lezeli na podlodze chwytajac oddech szeroko otwartymi ustami. Mlodsi czlonkowie zalogi byli rowniez bardzo oslabieni.

Mozna sie bylo spodziewac, ze lada chwila zgasna lampy wskutek braku pradu…

— Zostaje tylko jedna droga ratunku — rzekl Huttling — trzeba wyjsc na zewnatrz przez luk dla torped i sprobowac oczyscic droge za pomoca noza. — Wzial noz do reki. — Sprobuje to zrobic…

— Panie Huttling, pan oszalal. Z ta ranna reka…

— To jest niemozliwe! — rozlegly sie glosy. I wszyscy spojrzeli na siebie, jak gdyby usilujac znalezc czlowieka, ktory podejmie sie tego ryzykownego przedsiewziecia.

— Niech pan poslucha, panie Huttling — powiedzial nieoczekiwanie Simpkins — uratowal mi pan zycie, jestem panskim dluznikiem. Ja podejmuje sie wykonac to zadanie. Niech sie pan nie sprzeciwia. Nie jest to ofiara z mojej strony. Ostatecznie, jesli czlowiek musi umrzec, to czy nie wszystko jedno, gdzie? Niech panie sie odwroca! — Simpkins rozebral sie szybko i uzbroiwszy sie w noz, powiedzial: — Jestem gotow! Jezeli za dwadziescia minut lodz nie wyplynie na powierzchnie, bedzie to znaczylo, ze nie zyje!

Szybko odkrecono wewnetrzna klape luku, Simpkins wlazl do waskiej rury, klape zakrecono, a jednoczesnie otworzyl sie automatycznie wylot rury…

Simpkins znikl. Rozpoczely sie dreczace minuty oczekiwania.

W tym czasie Simpkins jak niezwykla torpeda wynurzyl sie z lodzi i czepiajac sie gronorostow, zaczal szybko operowac nozem. Kiedy poczul, ze brak mu powietrza, wyplynal na powierzchnie, nabral tchu i znow dal nura w zielonkawa glebine morza. Praca szla bardzo wolno.

Okresy przebywania pod woda stawaly sie coraz krotsze, coraz dluzej trzeba bylo odpoczywac na powierzchni.

W polmroku lodzi podwodnej ludzie dusili sie i z wykrzywionymi, czerwonymi twarzami patrzyli w napieciu na wskazowki zegara.

Dziesiec… Pietnascie… Siedemnascie… Dziewietnascie…

Dwadziescia… Dwadziescia piec… Dwadziescia szesc… Koniec…

Polowa zalogi lodzi byla na pol przytomna… W lampach zarzyl sie tylko czerwony plomyk jak gasnacy wegielek. Slychac bylo jeki. Ludzie chwytali sie za piersi; jedni toczyli sie po podlodze, wlazac w katy pod meble, inni wlazili na stoly i krzesla i chciwymi, otwartymi ustami, jak ryby wyrzucone na brzeg, szukali odrobiny swiezego powietrza. Oczy wychodzily z orbit. Zimny pot pokrywal czola. Lecz powietrze bylo wszedzie zepsute.

W tych ostatnich minutach rozpaczy ludziom wydalo sie, ze lodz podniosla sie lekko dziobem, znow przechylila sie w dol i zaczela sie powoli podnosic. Tak, to nie byla halucynacja. Strzalka glebokosciomierza mowila to samo. Coraz wyzej i wyzej…

— Jestesmy na powierzchni!

Drzacymi rekami Huttling i dwaj marynarze odkrecali pospiesznie wlaz do lodzi.

Nagle wszystkich oslepilo jaskrawe swiatlo. Do lodzi naplynal strumien ozywczego powietrza morskiego.

Powietrze. Swiatlo. Zycie.

W radosnej krzataninie ludzie wdrapywali sie na gore, wyciagali starych Turnipow, rannego marynarza.

Huttling podbiegl do Simpkinsa, lezacego na skraju lodzi… Simpkins zemdlal z wysilku, lecz wkrotce odzyskal przytomnosc.

Вы читаете Wyspa zaginionych okretow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату