wlasnie odsunely w bok czesc gronorostow. Jutro skrecimy na polnoc, w sama gestwine sargassow.

— Jaka dziwna ryba! — zawolala Vivian. — Popatrz, Regie.

Glowa ryby posiadala szeroka, niewielka tarcze owalnego ksztaltu, zlozona z plytek przypominajacych dachowki; dolna czesc ryby byla ciemniejsza od gornej.

Thompson wpuscil ja ostroznie do duzej miski z woda. Przewrocila sie natychmiast na grzbiet i przywarla tarcza do dna miski.

— Niech pan sprobuje podniesc ja — zaproponowal Thompson.

Huttling wzial rybe za ogon i usilowal ja podniesc, lecz na prozno: ryba jak gdyby przyrosla do dna miski. Thompson rozesmial sie.

— Widzi pan, jaka to jest dziwna ryba! To remora czyli podnawka. W starozytnosci krazyly o niej cale legendy, jakoby przylepiwszy sie do podwodnej czesci statku mogla go rzekomo zatrzymac. Prosze popatrzec. — I Thompson z wysilkiem oderwal podnawke od dna miski.

— Panie profesorze, na morzu widac cala gromade zolwi — zameldowal asystent Thompsona, Muller. — Czy pozwoli mi pan zapolowac na nie przy pomocy tej malej rybki? Widzialem, jak to robia tubylcy w Afryce.

Thompson wyrazil zgode, a Muller umiescil na ogonie podnawki kolko polaczone z mocna linka i wrzucil rybe do wody. W przezroczystej wodzie widac bylo wszystkie jej ruchy. Po kilku bezowocnych probach uwolnienia sie z wiezi, podnawka podplynela do duzego zolwia, ktory spokojnie spal sobie na powierzchni oceanu. Podnawka przyssala sie do tarczy brzusznej zolwia. Muller pociagnal linke. Zolw zaczal rzucac sie na wszystkie strony, lecz w zaden sposob nie mogl pozbyc sie podnawki i wraz z nia znalazl sie po minucie na pokladzie statku.

— Brawo! — zawolala Vivian klaszczac w dlonie.

Na pokladzie zjawil sie Simpkins. Dopiero co wstal i mruzyl oczy przed sloncem. Pykajac fajeczke popatrzyl obojetnie na zolwia i wycedzil:

— Zupa zolwiowa to calkiem niezla rzecz. A co to za pijawka?

— To nie pijawka, tylko podnawka. A zolw, panie Simpkins, nie pojdzie do kuchni na zupe, lecz zasili nasze zbiory.

— Spojrzcie, jakie one sa sliczne! — zawolala znow Vivian, wskazujac na morze.

Nad falami lataly ryby. Calymi gromadami wyskakiwaly z wody i przelatywaly w powietrzu po kilkadziesiat metrow, uzywajac do lotu przednich pletw przeksztalconych jak gdyby w skrzydla.

Pasazerowie statku zapatrzyli sie na to widowisko.

— Dactylopterus, „latajace ryby” — wyjasnil profesor Thompson.

— Czy wszystkie ptaki pochodza rowniez z oceanu? — spytala Vivian.

— Ocean jest kolebka zycia organicznego na ziemi. Widzi pani teraz latajace ryby, lecz istnieja rowniez takie, ktore chodza po ladzie i nawet wlaza na korzenie drzew. Sa to przodkowie zwierzat ziemnowodnych i ptakow.

— Wszystko to jest bardzo ciekawe — odezwal sie Simpkins obojetnym tonem — ale wydaje mi sie, ze wybralismy sie nie tylko na poszukiwanie zolwi i podnawek, lecz rowniez na Wyspe Zaginionych Okretow. A tymczasem skrecamy coraz bardziej na poludnie i juz opuscilismy strefe sargassow. Wkrotce nastapi okres deszczowy — i tak juz dosc czesto pada — wiec kiedy zajmiemy sie wyspa?

— Cierpliwosci, Simpkins. Dzis zbaczamy na polnoc i z kazda godzina bedzie pan blizej swego celu.

Simpkins wzruszyl ramionami, jak gdyby chcial powiedziec: „Ech, ci panowie uczeni!” — i wsunawszy rece do kieszeni zaczal wpatrywac sie w morze, spluwajac za poklad.

— A tu mamy rekina! — zawolal z ozywieniem. Widocznie rowniez na morzu interesowaly go wylacznie elementy przestepcze. — Oho, jaki wielki! Ale dlaczego jest bialy?

— Tak, to ciekawy okaz — rzekl Thompson — typowy przedstawiciel Morza Sargassowego. Gronorosty nie przepuszczaja swiatla slonecznego i tutejsze rekiny nie „opalaja sie” tak jak ich bracia, mieszkajacy na otwartych miejscach; skora tutejszych rekinow pozbawiona zostala barwnika.

Rekin plynal obok statku. Mial Szybkie, energiczne i piekne ruchy.

Marynarze przygotowali juz sznur i smarowali tluszczem zelazny hak.

— Dlaczego rekin nie pozera tych malych rybek, ktore sie kreca kolo niego? — spytala Vivian.

— Jest tam wsrod nich rybapilot, nierozlaczny towarzysz rekina.

Tymczasem zrzucono hak z przyneta. Pierwsza zauwazyla ja rybapilot. Obwachala przynete i szybko poplynela do rekina, usilujac zwrocic jego uwage na zdobycz.

— Patrzcie ja, jaka prowokatorka! — przetlumaczyl Simpkins cale wydarzenie na jezyk praktyki kryminalnej.

Rekin odwrocil sie, spostrzegl zdobycz i polknal chciwie hak.

— Niech to licho, przeciez to byla prawdziwa prowokacja ze strony rybypilota! — zawolal Simpkins.

Rekin szarpnal sie i tak mocno pociagnal sznur, ze dwaj marynarze upadli na poklad i statek przechylil sie lekko. Rozpoczela sie walka. Marynarze to dawali luz, to znow skracali sznur, ciagnac opadajacego z sil drapiezce. Uplynela prawie godzina, zanim zostal wciagniety na poklad. Zmeczony walka lezal jak martwy.

— Aha, wpadles ptaszku! — powiedzial z triumfem Simpkins zblizajac sie do niego.

— Zalozylbym sie — powiedzial Huttling — ze pan zaluje, iz rekin nie ma rak.

— Dlaczego?

— Bo wlozylby pan na nie kajdanki.

— Jeszcze jedna podnawka! — zawolala zdumiona Vivian, ujrzawszy rybe, ktora przyssala sie do brzucha rekina.

— Normalna rzecz — odparl Thompson. — One tak czesto robia i maja z tego potrojna korzysc: ze tak powiem, bezplatny przejazd, ochrone przed innymi drapiezcami, jaka daje rekin grozny dla wszystkich mieszkancow morza, i jakies okruchy z obfitego stolu zarlocznych rekinow.

— Slowem, wszedzie jest to samo — zauwazyl Simpkins — kolo duzych przestepcow zawsze kreca sie zlodziejaszki wykonujace drobne polecenia.

— Jeszcze troche czasu, panie Simpkins, a napisze pan rozprawe naukowa: „Swiat przestepczy mieszkancow morza” — rzekl Huttling z usmiechem.

Simpkins zblizyl sie do rekina i nagle chwyciwszy podnawke zaczal ja ciagnac.

— Zobaczymy, czy sie utrzymasz?

Rybka jakby przyrosla do brzucha rekina. Wowczas Simpkins szarpnal ja mocno. Rekin nieoczekiwanie zadrzal wielkim cialem i uderzyl Simpkinsa ogonem z taka sila, ze Simpkins wywinal w powietrzu koziolka, przelecial przez burte i wpadl do morza.

Profesor Thompson przerazony krzyknal do marynarzy:

— Natychmiast rzuccie mu linke!

Huttlinga zdziwil ten niepokoj i pospiech uczonego. Simpkins byl nieprzecietnym plywakiem, a kapiel w cieplej, prawie goracej wodzie nie grozila przeziebieniem.

Lecz Thompson obawial sie czegos innego. Wiedzial, ze rekiny najczesciej plywaja stadami. Tam gdzie ukazal sie jeden, moga sie za chwile znalezc inne.

Jego obawy byly calkowicie uzasadnione. Nie wiadomo skad, ukazaly sie nagle liczne rekiny. Zblizaly sie szybko do Simpkinsa, ktory jeszcze ich nie widzial. W tym czasie statek oddalil sie od niego o kilka metrow.

— Predzej, Simpkins, predzej! — wolano z pokladu.

Kapitan kazal zatrzymac maszyny, a marynarze nie czekajac na dalsze rozkazy, w goraczkowym pospiechu spuscili szalupe na wode.

— Czego sie denerwujecie? Przeciez ja plywam jak worek! — zawolal Simpkins, ktory nie zdawal sobie jeszcze sprawy z grozacego mu niebezpieczenstwa. Lecz widzac spojrzenia skierowane gdzies poza niego, na morze, rozejrzal sie dokola, scierpl ze strachu i zaczal rozpaczliwie pracowac rekami i nogami. Ale przemoczona odziez krepowala bardzo swobode ruchow.

Kiedy szalupa z trzema marynarzami podplynela do Simpkinsa, rekiny znajdowaly sie tuz obok detektywa. Jeden dal nurka pod Simpkinsa, przewrocil sie na grzbiet i rozwarl szeroka paszcze wypelniona kilkoma rzedami zebow, lecz jeden z marynarzy wsadzil w nia wioslo, ktore rozlecialo sie na kawalki. I to uratowalo Simpkinsa. Inny marynarz pomogl mu wlezc do szalupy.

Rozwscieczone drapiezniki, widzac, ze zdobycz wysliznela sie im, zaatakowaly szalupe, probujac ja przewrocic. Niewiele juz do tego brakowalo. Szalupa krecila sie, przechylala, nabierajac wody. Marynarz bronil sie kawalkiem wiosla, dwaj inni wioslowali zaciekle. Wreszcie z wielkim trudem przybili do burty i weszli na poklad

Вы читаете Wyspa zaginionych okretow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату