„Napastnika”.

Wszyscy odetchneli z ulga.

Simpkins ciezko dyszal. Splywala z niego woda tworzac kaluze na pokladzie.

— Dziekuje panom — odezwal sie w koncu. — Pojde sie przebrac. — I omijajac z daleka rekina, lezacego na pokladzie, czlapiac mokrymi butami zszedl do kajuty.

Kolekcja naukowa Thompsona wzrastala szybko. Iglicznie i koniki morskie, rybki sargassowe, latajace ryby, jezowki, rogacze, kraby, krewetki, mieczaki, zgrabne hydropolipy, kladokoryny i sprzagle w postaci preparatow w slojach ze spirytusem zapelnialy laboratorium i sasiednie kajuty.

„Napastnik” zawrocil na polnoc i poplynal przez gesty dywan z gronorostow.

Nie baczac na czeste deszcze Thompson niezmordowanie zajety byl badaniem Morza Sargassowego. Huttling pomagal mu w pracy i w ten sposob czas mijal niepostrzezenie. Wieczorami, po obiedzie siadali w wygodnie urzadzonej kajucie i sluchali ciekawych opowiesci Thompsona o mieszkancach morza — dziwnym, niezwyklym swiecie, tak niepodobnym do znanego im swiata nadwodnego.

Tylko jeden Simpkins nudzil sie i byl nieszczesliwy. Jego organizm przywykl do stalego ruchu. Nerwowe podniecenie towarzyszace ryzykownym akcjom potrzebne mu bylo jak narkotyk. A w tych spokojnych warunkach czul sie chory. Ziewal, wloczyl sie po statku i przeszkadzal wszystkim — od kapitana do palacza; wciaz gderal, palil fajke i wzgardliwie spluwal w morze.

Nastaly pochmurne, szare dni. Czasami mgla spowijala wszystko biala zaslona. W tej czesci oceanu nie grozilo niebezpieczenstwo zderzenia z innym statkiem i dlatego „Napastnik” plynal nie zatrzymujac sie; czasami tylko, na wszelki wypadek, wyla syrena i jej glos rozlegajacy sie wsrod wielkiej ciszy wywolywal dreszcz w podroznikach.

— Gdzie ta wyspa przepadla! — zrzedzil Simpkins.

Istotnie, wydawalo sie, ze Wyspa Zaginionych Okretow zostala zmyta z powierzchni oceanu. Wedlug wszelkich obliczen powinna byla znajdowac sie w tych okolicach.

„Napastnik” krecil sie w samym srodku Morza Sargassowego, zmieniajac kierunek, lecz wyspy nie bylo widac.

Mijal dzien za dniem, a dokola bylo wciaz to samo szare niebo, brunatna powierzchnia sargassow, nieprzenikniona dal we mgle.

Juz nie tylko Simpkins, lecz nawet Huttlingowie zaczeli sie niepokoic, czy uda im sie odnalezc wyspe, nie oznaczona na zadnej mapie.

Pewnego wieczoru zebrali sie wszyscy, by omowic sytuacje. Kapitan wzruszal ramionami:

— Co ja moge poradzic! Szukamy jak slepcy. Mozemy plywac w ten sposob caly rok bez wyniku. Nasza podroz przeciaga sie. Zaloga jest niezadowolona. „W tym blocie mozna tylko lowic zaby” — gderaja marynarze.

— Co pan proponuje? — spytal Huttling.

Kapitan znow wzruszyl ramionami.

— Proponuje zakonczyc bezcelowe poszukiwania i wrocic.

Huttling zamyslil sie.

— A panskie zdanie, profesorze?

Thompson rozlozyl rece.

— Co ja moge powiedziec? Kazdy dzien plywania wzbogaca nauke. Ale jesli wszyscy zdecyduja, ze nalezy wrocic, to ja oczywiscie nie bede sie sprzeciwiac.

— Ladnie pan broni interesow nauki! — wybuchnal Simpkins. Okazalo sie nagle, ze to on jest najgorliwszym obronca nauki, po to tylko zreszta, by kontynuowac poszukiwania wyspy. — Niech pan protestuje, zada, nalega! A pan, kapitanie. Pan tez jest dobry! „Bezcelowe bladzenie! Nie znajdziemy!” A czy pan wie, w jakich stronach plywamy? Moze przez to samo miejsce przeplywal Kolumb! I marynarze tez gderali. A sadzi pan, ze Kolumbowi latwiej bylo odkryc Ameryke albo droge do Indii? Wszyscy byli wowczas przekonani, ze zadnej Ameryki nie ma i ze statek moze dotrzec do konca swiata i spasc diablu na rogi. Lecz Kolumb nie przestraszyl sie i znalazl! I my znajdziemy!

Aczkolwiek ta oracja brzmiala komicznie w ustach Simpkinsa, to jego nieoczekiwane krasomowstwo wywolalo pewne wrazenie i kapitan stropiony nieco, odpowiedzial:

— Tak, lecz Kolumb jednak szedl w jednym kierunku, mial swoje kupieckie obliczenia i one go nie zawiodly, chociaz znalazl nie tylko to, czego szukal, a my po prostu krecimy sie w jednym miejscu. Jesli pan bedzie laskaw i wskaze mi dokladny kierunek, to nie bede sie krecic — zakonczyl nieco urazonym tonem.

— Ja nic sie nie znam na zegludze. Ale co sie tyczy poszukiwan, to orientuje sie troche — odpowiedzial Simpkins. — Kazdy zawod stwarza swoje nawyki, wplywa na specjalny sposob myslenia. Duzo myslalem o tym, jak znalezc wyspe i zdaje sie, ze wymyslilem. Jest to rowniez daleka droga, lecz doprowadzi nas predzej do celu. Niech pan powie, panie Huttling, w jaki sposob znalezlismy sie pierwszy raz na wyspie?

— Wybuchla burza, parowiec doznal awarii. Przeciez sam pan wie o tym.

— A co bylo dalej?

— Okazalo sie, ze sruba i ster zostaly zlamane i poniosl nas prad.

— Otoz to wlasnie! Sruba i ster zostaly zlamane i poniosl nas prad. A moze my sami zlamiemy ster i srube? — zapytal Simpkins.

Vivian i wszyscy zebrani z nieukrywanym zaniepokojeniem popatrzyli na Simpkinsa.

Detektyw spostrzegl to i rozesmial sie.

— Nie bojcie sie, jeszcze nie zwariowalem. O sterze i srubie powiedzialem w przenosni. Zatrzymajmy maszyne, nie ruszajmy steru i obserwujmy prad. Oto moja propozycja. Przeciez jakis prad poniosl nas na wyspe, prawda?

Huttling skinal glowa.

— Zapamietajmy to sobie jako punkt pierwszy. — I Simpkins zagial jeden palec. — Skoro z zaginionych okretow utworzyla sie cala wyspa, jasne jest, ze w obrebie Morza Sargassowego istnieja prady znoszace na jedno miejsce wszystkie statki, ktore doznaly awarii. Sluszne?

— Tak.

— To dwa — Simpkins zagial drugi palec. — Z tego wiec wynika jasny wniosek: bedziemy powoli poruszac sie po linii kola, zatrzymujac maszyne od czasu do czasu i obserwujac, czy nie ma pradu, ktory znosilby statek w glab morza. Ten prad zaprowadzi nas do wyspy. Na tym polega cala sztuka! — I Simpkins podniosl triumfalnie trzy palce,

Plan zainteresowal nie tylko kapitana, lecz rowniez Thompsona.

— Wewnetrzne prady na Morzu Sargassowym?… Istotnie warto sie nad tym zastanowic. Dotychczas podano tylko przeplyw Pradu Zatokowego dokola Morza Sargassowego.

— Skad moglyby sie wziac na Morzu Sargassowym silne prady podwodne? — spytala Vivian.

— Zada pani odpowiedzi na jedno z najtrudniejszych zagadnien oceanografii — odparl Thompson. — Jakie przyczyny wywoluja prady morskie? Uczeni jeszcze nie uzgodnili swych pogladow w tej sprawie. Jedni tlumacza powstawanie pradow morskich dzialaniem przyplywow i odplywow, inni — roznym stopniem zgeszczenia wody, wreszcie ostatnia grupa uczonych przyznaje decydujaca role wiatrom. I chyba to ostatnie rozwiazanie jest najbardziej zblizone do prawdy. W kazdym bowiem razie, z grubsza biorac, kierunki glownych pradow morskich odpowiadaja kierunkom glownych pradow powietrznych. Lecz scislej mowiac, mamy do czynienia ze zbiegiem kilku przyczyn. Jezeli Simpkins ma racje twierdzac, ze w obrebie Morza Sargassowego istnieje wewnetrzny prad zmierzajacy w strone Wyspy Zaginionych Okretow, to moze on byc odgalezieniem lub odchyleniem glownego pradu — Pradu Zatokowego. Takie odchylenia powstaja najczesciej wskutek pewnych przeszkod mechanicznych stojacych na drodze glownego pradu.

— Jakie przeszkody mechaniczne moga sie znajdowac na oceanie? — zadala Vivian nowe pytanie. — Przeciez nie ma tu ani wysp, ani mielizn.

— A gory podwodne? Zapomniala pani o nich? Prosze sobie wyobrazic, ze nieco dalej na wschod znajduje sie pod woda przecinajacy Prad Zatokowy lancuch gorski. Prosze sobie nastepnie przedstawic, ze w tym lancuchu istnieje waskie przejscie — wawoz skierowany wylotem ku wyspie, grajacej z nami w ciuciubabke. Prad Zatokowy to ogromna rzeka, ktorej wody plyna z szybkoscia dwoch i pol metra na sekunde. Cala ta masa szybko plynacej wody napiera na lancuch gorski, znajduje tylko jedno waskie przejscie i kieruje sie w jego strone. I to jest wlasnie prad wewnetrzny na Morzu Sargassowym.

Вы читаете Wyspa zaginionych okretow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату