widowisko nie sprawiloby takiej przyjemnosci mieszkancom wielkiego miasta, ile dal wyspiarzom widok rozbitych, okaleczonych okretow. Bodaj najbardziej ze wszystkich cieszyl sie z wyspy Luders.

— Korweta z jedna odslonieta bateria zlozona z dwudziestu dzial… poczatek dziewietnastego wieku. Oho! Zaglowiec holenderski co najmniej z poczatku osiemnastego wieku. To dopiero dziadunio! Widzicie, dokad go zanioslo! A oto drugi staruszek — parowiec kolowy. Urodzil sie tuz na poczatku dziewietnastego wieku w Ameryce i nawet za mlodych lat mogl wlec sie z szybkoscia zaledwie pieciu mil morskich na godzine — wyjasnil Luders.

Lecz ogolna uwage przykul okropny widok: caly poklad korwety „z odslonieta bateria o dwudziestu dzialach” usiany byl szkieletami. Blyszczaly kosci wybielone przez slonce. Na nogach szkieletow zachowaly sie gdzieniegdzie jakies strzepy — zapewne resztki zetlalych butow. Za to w dobrym stanie zachowala sie bron, chociaz zardzewiala: dziala, szpady, kordziki…

Wyspiarze zamilkli. Kazdy, puszczajac wodze swej fantazji, wyobrazal sobie, jakie potworne sceny towarzyszyly zagladzie tych okretow.

— Trzeba bedzie uprzatnac szkielety — rzekl Flores. — Znalezlismy tutaj sporo statkow nadajacych sie do zamieszkania. Chyba na dzis wystarczy? Przyjdziemy jutro, ulozymy reszte mostkow i obejrzymy wnetrze okretow.

Wyspiarze zaczeli niechetnie schodzic. Jeden z nich posliznal sie, stoczyl sie z pokladu i wpadl do wody. Ku powszechnemu zdumieniu jednak nie zanurzyl sie, lecz zatrzymal na powierzchni.

— Tu jest bardzo plytko! — zawolal.

Ta wiadomosc zaciekawila wszystkich. Wyspiarze zaczeli badac nogami grunt. Okazalo sie, ze mieli pod nogami poklady i szczatki zatopionych okretow. Przy zachowaniu ostroznosci mozna bylo przedostac sie z jednego okretu na drugi. Rozbiegli sie po wyspie, wyrazajac okrzykami swoj zachwyt.

Nagle z ladowni malej, stosunkowo nowej barki rozlegl sie jakis zwierzecy ryk i w slad za nim przerazony okrzyk Indianina wzywajacego pomocy. Indianin wyskoczyl z ladowni i zaczal uciekac.

— Tam… zwierze… straszna malpa… goryl…

Wszyscy wyspiarze jak wystraszone stado skupili sie w jednym miejscu, tloczac sie i kryjac jeden za drugim. Nie obawiali sie jawnego wroga. Lecz tam znajdowalo sie jakies nieznane stworzenie.

— Kto idzie ze mna? — zawolal Flores.

Bocco w obawie o to, ze straci wysokie stanowisko i kamizele, ruszyl za Floresem. Za nim poszedl O’Hara.

Flores zajrzal ostroznie do wnetrza barki. Rozleglo sie stamtad warczenie. Kiedy Flores przyzwyczail sie do ciemnosci ladowni, ujrzal, ze w kacie siedzi stworzenie podobne do czlowieka, nagie, z wielka kudlata glowa. Skoltunione wlosy na glowie i brodzie siegaly prawie do kolan. Na palcach widnialy dlugie, zakrzywione paznokcie.

— Kim jestes — zapytal Flores po angielsku, a potem po hiszpansku.

— Kim jestes? — pytali wyspiarze w roznych jezykach, lecz nie bylo odpowiedzi. Bylo jednak jasne, ze to nie jest goryl, lecz czlowiek — bezbronny, chudy, wyczerpany czlowiek… Flores skoczyl na dol i wyniosl nieznajomego na rekach. Nieznajomy nie stawial oporu.

Aczkolwiek wszystko to bylo bardzo proste, jednak czyn Floresa dodal mu autorytetu w oczach wyspiarzy.

— Na wszelki wypadek zwiazmy naszego jenca i chodzmy! Czas na obiad!

Rozkaz zostal wykonany.

Pierwsi wyspiarze z Floresem na czele juz znajdowali sie blisko Wyspy Zaginionych Okretow, a ostatni byli jeszcze na Nowej Wyspie.

Nagle w odleglosci kilku metrow od Floresa przelecial jakis przedmiot, rozlegl sie wybuch, mostki zostaly rozbite na kawalki i Flores wraz z jeszcze piecioma ludzmi wpadl do wody. Jednakowoz Flores uczepil sie jakiejs belki i kiedy ochlonal, ujrzal cos, wskutek czego omal nie stracil przytomnosci.

Na wyspie, tuz na skraju mostu, stal kapitan Fergus Slayton z granatem w reku… Slayton mial dluga brode i byl w brudnej podartej koszuli, lecz istotnie byl to on.

VI. „Aresztowac go!”

Slayton nie umarl wskutek rany odniesionej podczas ucieczki Huttlinga i jego towarzyszy. Kula przebila mu obojczyk, lecz rana nie byla smiertelna. Kiedy Flores zrzucil go do wody, Slayton upadl na plytkie miejsce — na dno wywroconej barki. Na jego szczescie wszyscy wyspiarze poszli za Floresem i nikt tego nie widzial. Z ogromnym wysilkiem, broczac krwia, Slayton wlazl do ladowni ustawionego bokiem zaglowca. Statek ten przed niedawnym czasem przybil do wyspy.

„Jezeli strace przytomnosc, to umre wskutek uplywu krwi — pomyslal wowczas Slayton. — Musze sobie zrobic opatrunek…” Zaczal przeszukiwac ladownie i znalazl kawalek starego plotna zaglowego. Zacisnawszy zeby z bolu, ostatnim wysilkiem swiadomosci i woli zrobil sobie opatrunek i stracil przytomnosc. Ocknal sie dopiero w nocy.

Chlod orzezwil go. W glowie krecilo mu sie wskutek uplywu krwi i lekkiej goraczki. Dreczylo go pragnienie. We wklesnieciu pokladu znalazl kaluze wody deszczowej i wypil ja do ostatniej kropli. Rozjasnilo mu sie w glowie. Co robic? Tutaj mogli go znalezc. Slayton postanowil wiec przekrasc sie na znajdujaca sie blisko, sasiednia Wyspe Zaginionych Okretow. Zaden z wyspiarzy nie byl tam jeszcze. Tam bylby bezpieczny. Tylko Slayton wiedzial o tym, ze droga na te wyspe wiedzie przez lezace plytko pod woda poklady zatopionych okretow. I tej samej nocy przedostal sie na nowe miejsce.

W roznych punktach miedzy mala a wielka wyspa znajdowalo sie kilka statkow, na ktorych mozna bylo znalezc zywnosc: suchary, konserwy, a nawet wino. Nie na prozno Slayton przezyl tyle lat na wyspie. Wiedzial o tych ukrytych zapasach i znal drogi wiodace do nich. Nocami brodzil „po morzu”, ostroznie wymacujac noga lezace prawie na powierzchni morza poklady i dna zatopionych okretow. Zapelnialy one prawie cale dno morza dokola wyspy. Zabieral zywnosc na kilka dni, wracal na mala wyspe i nie ruszal sie z niej, az do wyczerpania zapasu.

Chinczyk spostrzegl Slaytona wlasnie podczas tych nocnych wycieczek. Lecz Slayton nie widzial HaoSzena. Kiedy zas Chinczyk zjawil sie w nocy z Bocco, by popatrzec na „cien gubernatora”, wyostrzony sluch Slaytona zlowil dzwieki, szmery i szepty, ktore rozlegly sie nagle w glebokiej nocnej ciszy. Ostrozny Slayton nie wychodzil z kryjowki w ciagu kilku nocy. Dlatego wlasnie Flores nie zobaczyl go.

Slayton nie zrezygnowal z mysli o ponownym zawladnieciu wyspa. Nie uwazal Floresa za niebezpiecznego rywala. Ale by przystapic do jawnej walki, trzeba bylo przede wszystkim odzyskac sily. Wiec odkladal wykonanie swego zamierzenia do czasu, gdy rana calkowicie sie zagoi. Kiedy wreszcie wrocil do zdrowia i sil, zaczal ukladac plan napadu.

Plan ten byl zupelnie prosty. Slayton postanowil zjawic sie na wielkiej wyspie w nocy, gdy wszyscy beda spali, i skierowac sie do rezydencji nowego gubernatora. Najprawdopodobniej spac rowniez beda dyzurni wartownicy na „Elzbiecie”. A jesli nawet okaze sie, ze nie spia, to ogarnie ich przerazenie na widok „martwego kapitana”. W ostatecznym razie mozna ich bedzie zlikwidowac bez halasu przy pomocy kordzika… Ze spiacym Floresem — Slayton nie watpil, ze Hiszpan zajal jego miejsce — nie bedzie wielkiego klopotu. A wyspiarze? Nie beda mieli podstaw do protestu — przeciez on tylko obejmie z powrotem stanowisko zabrane mu zdradziecko przez Floresa.

Kiedy jednak Slayton, ktory ze swej kryjowki uwaznie obserwowal wielka wyspe, zobaczyl, ze rozpoczeto budowe mostu, postanowil zmienic plan: teraz bedzie mogl wziac do niewoli wszystkich mieszkancow wyspy. Odetnie im droge odwrotu, kiedy sie znajda na nowej wyspie. W przededniu zakonczenia budowy mostu Slayton przekradl sie w nocy na wielka wyspe. Uzbrojony w granaty reczne, ukryl sie w ladowni nie zamieszkalej korwety holenderskiej, stojacej w poblizu brzegu. Wyszedl z kryjowki dopiero wowczas, gdy przekonal sie, ze wszyscy wyspiarze wybrali sie na nowa wyspe.

Szybko podszedl do miejsca, w ktorym zaczynal sie most i ukrywszy sie za grubym masztem, obserwowal powrot wyspiarzy.

Po rzuceniu granatu czekal spokojnie, az Flores odzyska rownowage.

Вы читаете Wyspa zaginionych okretow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату