— Co mianowicie? — spytala Vivian.
— No wlasnie to: zacznie sie strzelanina. Co dobrego z tego wyniknie? Ilu ludzi mozna skrzywdzic!
— Wiec co robic, Bocco? — spytal zdziwiony Huttling. — Przeciez sam pan widzial, ze Slayton nie przyjal naszych pokojowych propozycji.
— Co robic? Wlasnie mysle o tym, co robic. A do zrobienia jest tylko jedno. Musze wrocic na wyspe i szepnac na ucho naszym wyspiarzom: nie sluchajcie kapitana Slaytona, nie strzelajcie. Prosze powiedziec panskim marynarzom, zeby spuscili mnie na wode… zegnajcie, dziekuje za herbate!
VIII. Znowu im wyspie
Tej nocy na „Napastniku” nikt nie spal. Huttling chodzil po pokladzie, wsluchujac sie w cisze nocy. Co bedzie z Bocco? Czy wyspiarze posluchaja go? Czasami zdawalo mu sie, ze slyszy stlumiony szum glosow, skrzypienie desek na wpol przegnilych pokladow. A moze to wiatr wiejacy przed switem szumi wsrod zlamanych rei i masztow, szarpie strzepy zagli, kolysze statkami, a one skrzypia i jecza jak starzy ludzie we snie, skarzacy sie na swe dolegliwosci? Gdyby przynajmniej byla widna ksiezycowa noc! Jak dreczy ta ciemnosc!
Na godzine przed wschodem slonca znow rozlegl sie halas na wyspie. Teraz nie bylo watpliwosci. Cos sie tam dzialo. Wyraznie slychac bylo glosy; kilku ludzi z latarniami w reku przebieglo przez wyspe i wrocilo powoli do rezydencji gubernatora.
„Czyzby biedny Bocco zginal?” — myslal zdenerwowany Huttling.
Na chwile przed wschodem slonca wszyscy pasazerowie „Napastnika” wyszli na poklad. A kiedy slonce wzeszlo, wydarl sie z wszystkich piersi okrzyk zdumienia — na wysokim maszcie przed rezydencja gubernatora powiewala wielka biala flaga.
— Kapitan Slayton skapitulowal! — zawolal Huttling.
— Popatrzcie, tam stoi Bocco — pokazala Vivian.
Bocco, drepczac na starych nogach, klanial im sie, wymachiwal reka i z daleka wolal przez tube:
— Mozecie zejsc na wyspe. Kapitan zgodzil sie.
Spuszczono szybko szalupe, w ktorej zajeli miejsca Huttlingowie, Thompson wraz z asystentami — Tammem i Mullerem, Simpkins oraz czterej marynarze.
Bocco powital przybylych niskim uklonem.
— Kapitan zaprasza panstwa do swej rezydencji.
— Nic sie panu nie stalo, Bocco? Martwilismy sie o pana! — rzekla Vivian sciskajac jego dlon.
— Co u was na wyspie zaszlo tej nocy? — spytal Huttling.
Bocco usmiechnal sie tajemniczo i powtorzyl:
— Gubernator zaprasza panstwa do siebie. Sam wszystko wyjasni.
Z glebokim wzruszeniem stanela Vivian po raz drugi na Wyspie Zaginionych Okretow. Szla po chwiejnych mostkach przerzuconych miedzy statkami, przypominajac sobie, ze szli tak samo podczas swego pierwszego pobytu. Lecz wtedy byli ofiarami katastrofy, bezbronnymi jencami zmierzajacymi na spotkanie nieznanej przyszlosci. Obecnie znajdowali sie pod ochrona „Napastnika”.
Huttling poprosil Vivian, by powrocila na statek.
— Kto wie, moze Slayton zastawia na nas pulapke?
Lecz Bocco uspokoil go:
— Nie ma sie czego obawiac, nic panstwu nie grozi.
Ruszyli naprzod. Huttling udzielal wyjasnien Thompsonowi, opowiadajac o roznych wydarzeniach z czasow pierwszego pobytu na wyspie. Znalezli sie wreszcie przed rezydencja gubernatora. Widac bylo, ze czekano juz na nich.
Murzyn blysnal bialymi zebami w szerokim usmiechu.
— Oto jeden z bylych kandydatow do reki Vivian — przedstawil go Huttling z usmiechem.
— Gubernator prosi do siebie — powiedzial Murzyn.
Dobrze znanymi schodami zeszli na dol i znalezli sie w gabinecie gubernatora, ktory stal przy biurku i powital ich przyjaznym skinieniem glowy.
— Serdecznie witam panstwa.
— Flores! — zawolala zdumiona Vivian.
— Do uslug — rzekl Flores sciskajac rece gosci. — Prosze mi wybaczyc moj wyglad.
Mial sina twarz, spuchnieta szyje, a na skroni duza szrame, z ktorej saczyla sie krew.
— Pan jest ranny? — spytala Vivian. — Moze zrobic panu opatrunek?
— Nie, dziekuje pani — odparl Flores przykladajac chusteczke do skroni. — Zwykle zadrasniecie.
— Prosze nas nie dreczyc, Flores, niech nam pan powie, gdzie jest Slayton? Czy zyje?… — zapytal niecierpliwie Simpkins.
Flores rozlozyl rece.
— Przedwczoraj zjawil sie niespodziewanie na wyspie i zostal przeze mnie aresztowany. W nocy poszedlem sprawdzic straze. Kolo weglowca, na ktorym zostal osadzony Slayton, rzucil sie ktos na mnie. Byl to wlasnie Slayton, ktoremu widocznie udalo sie wydostac z aresztu. Wywiazala sie miedzy nami walka, o jej zacieklosci moga panstwo sadzic na podstawie stanu mojego ubrania. Omal nie zadusil mnie moim wlasnym szalikiem. Potem… — Flores zajaknal sie — potem wrzucil mnie do kajuty, z ktorej uciekl, i zamknal mnie. Co dzialo sie dalej, dowiedzialem sie dopiero wowczas, kiedy Bocco uwolnil mnie stamtad. Bocco sam opowie panstwu o dalszych wydarzeniach.
— Udalo mii sie porozmawiac z wyspiarzami i przekonac ich, by nie sluchali Slaytona — rzekl Bocco. — Nad ranem Slayton zwolal wszystkich i kazal przygotowac sie do walki z wami — Bocco wskazal na Huttlinga. — Ale wszyscy bez wyjatku odmowili mu. Slayton krzyczal, tupal nogami. „Zabije” — powiada. A na to ja mowie: „Co bedziemy robili z nim ceregiele? Zwiazmy go!” My do niego — a on w nogi. Pobieglismy za nim, ale gdzie tam! Skoczyl do wody i znikl. Poszlismy szukac Floresa. Wpadlem na mysl, zeby zajrzec na weglowiec, a on tam lezy. Wypuscilismy go i oto jest tutaj!
Simpkins z napieta uwaga sluchal tej relacji.
— Wiec Slayton zyje i znajduje sie na wyspie. Ale Simpkins tez jest na wyspie. Oznacza to, ze Slayton bedzie aresztowany — zawolal nagle.
IX. „Bogowie sie mszcza”
Nazajutrz profesor Luders zaprosil do siebie Thompsona, jego asystentow, Huttlinga i Simpkinsa. Stary uczony mieszkal na peryferiach wyspy, na hiszpanskiej karaweli. Statek mial kwadratowa rufe, wiezyczki na dziobie i rufie, wysokie burty, bukszpryt i cztery proste maszty: fokmaszt, grotmaszt i dwa bezanmaszty. Na trzech tylnych masztach znajdowalo sie lacinskie ozaglowanie, na przednim — pozostaly tylko dwie reje.
Do siedziby starego uczonego szlo sie po chwiejnym mostku.
— Jakie to dziwne! — zawolal Huttling wchodzac na mostek. — Wiec nawet zagle moga sie tak dlugo zachowac? Przeciez ten statek liczy sobie co najmniej dwiescie lat?
— Ma pelnych trzysta — odparl Luders, ktory towarzyszyl gosciom. — Wlasnorecznie odnawialem ten skarb. Musze sie przyznac, ze wygladal dosc zalosnie. Jednej rzeczy nie udalo mi sie dokonac: nie wyprostowalem pozycji karaweli, tak mocno scisnely ja i przechylily sasiednie statki. Mam z tego powodu pewne klopoty z mieszkaniem. Zobaczycie panstwo sami. Prosze za mna.
Goscie zeszli waskimi drewnianymi schodkami do duzej kajuty. Kolo scian staly drewniane lawy na toczonych nozkach. Cala szerokosc jednej sciany zajmowala szafa wlasnej roboty, zawierajaca stare rekopisy i dzienniki okretowe.
— Ostroznie — uprzedzil Luders — ja przyzwyczailem sie juz do chodzenia po pochylej podlodze. Tu, w tej bibliotece, znajduje sie ogromne bogactwo.
— Bogactwo? Jakiego rodzaju? — spytal Simpkins.