— Naukowe. Zreszta nawet nie tylko naukowe. Oto dokumenty ze statku „Sybilla”. Niejaki Sebastiano Saproso, ktory znajdowal sie w sluzbie hiszpanskiej, wiozl kilka beczek zlota z Brazylii do Hiszpanii. Sebastiano nie dotarl do brzegow Hiszpanii. Statek zostal zniesiony do wyspy.
— Pan znalazl ten dokument na „Sybilli”, to znaczy, ze statek istnieje jeszcze? — zapytal Simpkins.
— Tak, stoi za starym weglowcem, na poludnie od „Elzbiety”.
— No, a zlota pan nie szukal?
— A na co mi zloto? — odpowiedzial po prostu Luders. — Moze zloto zachowalo sie tam rowniez. Jak stwierdza dokument, mialo sie ono znajdowac w ladowni. Ale statek jest tak zniszczony, ze szalenstwem byloby schodzenie do ladowni. W sasiednich kajutach — ciagnal dalej Luders — znajduja sie moje zbiory.
— Czy nie badal pan podwodnej czesci wyspy? — zapytal Thompson.
— Niestety, nie — odpowiedzial Luders z westchnieniem. — Mamy tu wprawdzie stroje dla nurkow, ale nie umialem naprawic pomp powietrznych. Draga i loty — to wszystko, co mialem do dyspozycji.
— Skad Sebastiano wzial tyle zlota? — zainteresowala sie Vivian.
— To ciekawa historia. Sebastiano Saproso zostal wziety do niewoli przez Indian ze szczepu Bororo w lasach Centralnej Brazylii. Wojowniczy Bororowie postanowili zabic go i zaprowadzili na miejsce kazni. Udalo mu sie wyrwac z rak Indian. Ten awanturnik przeszedl widocznie wielka szkole zycia i zapewne byl zawodowym zonglerem i akrobata jarmarcznym. Saproso zaczal przeskakiwac nad glowami dzikusow, robil takie wolty w powietrzu, wyczynial takie piruety i salta mortale, ze wywolal niezwykly zachwyt wsrod swych dreczycieli. Uczucie nienawisci do cudzoziemca ustapilo w sercach Indian miejsca nieomal ubostwieniu. Sebastianowi darowano zycie, ale nie zwrocono mu wolnosci. Kilka miesiecy mieszkal wsrod Indian, poznal ich prosty jezyk i obyczaje. Czesto widzial, jak Indianie przynosili ogromne bryly zlota rodzimego i zanosili w glab lasu jako ofiare na czesc jakiegos bostwa lesnego. Saproso nie mogl sie dowiedziec, w ktorym miejscu znajduje sie bozek, ukrywano to bowiem skrzetnie. Jednakowoz przypadek mu pomogl. Oto jak sam Sebastiano opisuje ten wypadek.
Luders otworzyl stary rekopis w na wpol zbutwialej skorzanej oprawie, przerzucil pozolkle pergaminowe stronice ozdobione fantazyjnie wykonanymi inicjalami i naiwnymi rysunkami i przeczytal:
Pewnego ranka, kiedy wszyscy mezczyzni znajdowali sie na polowaniu, a kobiety zajete byly rozcieraniem korzenia manioku, z ktorego wyrabiaja napoj wyskokowy kashiri, znalazlem sie na krancach wioski: uslyszalem jeki plynace z szalasu, stojacego samotnie na skraju puszczy. Wszedlem do szalasu i ujrzalem dziewczyne, spetana sieciami. Duze czarne mrowki kasaly ja bolesnie. Cialo nieszczesliwej wilo sie z bolu, twarz miala wykrzywiona, na wargach rozowa piane — dziewczyna zagryzla usta do krwi — wywrocone oczy zaszly bielmem. Wzruszony widokiem tych cierpien rozwiazalem siec i zaczalem lapac mrowki, rozdeptywalem je i wyrzucalem z szalasu. Potem wzialem siec i znow nakrylem dziewczyne, ktora z wdziecznosci zaczela calowac mnie po rekach. Pomyslalem sobie, ze dziewczyna moze podziekowac mi w bardziej realny sposob. Powiedzialem do niej:
— Dzis w nocy, kiedy szaman uwolni cie z sieci, przyjdziesz do Blekitnego Strumienia i pojdziesz ze mna…
Dziewczyna skinela glowa i rzekla:
— Zrobie to, co kazesz. Zrobie to w imie laski, ktora mi okazales zmniejszajac moje cierpienia.
W nocy przyszla nad Blekitny Strumien i weszlismy w glab puszczy. Okolo polnocy znalezlismy sie na polanie, na ktorej srodku znajdowalo sie wysokie wzgorze. Ksiezyc w pelni wiszacy nad naszymi glowami wyraznie oswietlal duzego drewnianego bozka stojacego na szczycie wzgorza. Bozek, az do kolan znajdujacych sie na poziomie wzrostu czlowieka, zasypany byl lsniacymi brylami rodzimego zlota. Uklonilem sie bozkowi do ziemi, niepostrzezenie podnioslem brylke zlota wielkosci gesiego jajka i zwracajac sie do dziewczyny, rzeklem:
— Teraz odejde. Wskaz mi droge w strone morza.
Dziewczyna zamyslila sie i powiedziala:
— Dobrze. Sam drogi nie znajdziesz. Wkrotce przyjda tu kaplani z ofiarami. Uciekajmy.
I pobieglismy. Zginalbym dwadziescia razy, gdyby nie pomoc dziewczyny. Ostrzegala mnie przed sidlami, zatrutymi kolcami, glebokimi dolami przykrytymi liscmi, chroniacymi swietego miejsca: umiala znajdowac strumienie i jagody jadalne. Znala kazda sciezke w lesie. Wyszlismy na brzeg w momencie, gdy zaloga „Sybilli”, ktora stracila nadzieje na moj powrot, podnosila kotwice i zagle gotujac sie do odjazdu. Kiedy mnie zobaczono, poslano po mnie lodz. Opowiedzialem moim towarzyszom o wszystkich przygodach, pokazalem brylke zlota i przekonywalem ich, ze powinni pojsc ze mna po zloto. Zgodzili sie i udalo sie nam przyniesc na statek tyle zlota, ze napelnilismy nim trzy beczki po sloninie.
— Oto skad pochodzi owo zloto — zakonczyl Luders kladac rekopis na kolanach.
— A co sie stalo z dziewczyna — spytala Vivian.
— Dziewczyna powiedziala Sebastianowi, ze ja zabija, jesli wroci do domu, i pojechala z nim. Dalej rekopis opowiada o przygodach podczas plywania, o burzy, o przybyciu tutaj, o zagladzie zalogi. Oto ostatnie slowa dziennika:
Stracilem rachube czasu. Glowa mi plonie. Rece drza. Dokola trupy. Nie mam sily wyrzucic martwych za burte. Dzis przed wschodem slonca biedna dziewczyna skonala na moich rekach. Umarla spokojnie, z usmiechem na ustach. A poprzedniego dnia wieczorem mowila w goraczce ze strachem: „Bogowie sie mszcza… Tej beczki zlota…”
Na tym rekopis sie urywa.
Luders skonczyl czytanie, a zebrani kilka minut siedzieli bez slowa pod wrazeniem uslyszanej historii.
— Tak — odezwal sie wreszcie Luders — mam cala biblioteke takich historii. Zebralem ich chyba wiecej niz Slayton.
— Widze, ze wzruszyla pania ta opowiesc — zwrocil sie Luders do Vivian. — Jesli panstwo nie bedziecie mieli nic przeciw temu, proponuje zrobienie malej wycieczki po wyspie. Zobaczycie prawie cala historie budownictwa okretowego.
Wszyscy zgodzili sie chetnie i wyszli na gore. Luders, jak gdyby pragnal wynagrodzic sobie dlugoletnie milczenie — mowil bez przerwy.
— Prosze popatrzec na te powierzchnie wod — powiedzial wskazujac na bezgraniczny przestwor oceanu. — Ocean Spokojny i Atlantycki zajmuja obszar dwustu piecdziesieciu pieciu milionow kilometrow kwadratowych — obszar dwukrotnie wiekszy od pieciu czesci swiata razem. Nie bez podstaw ocean byl od dawien dawna symbolem nieskonczonej mocy, nieujarzmionej woli. Nieprzebrana jest jego dobroc i grozny jest jego gniew… Nieskonczenie duzo daje, lecz moze rowniez zabrac wszystko — zycie samo. Totez nic dziwnego, ze w starozytnosci oddawano mu hold jak bostwu. Lecz i to „bostwo” pokonane zostalo w tej samej chwili, kiedy czlowiek pierwotny, ktory wpadl do wody, uczepil sie przypadkowo plywajacego pnia i przekonal sie, ze ten kawal drewna utrzymuje go na powierzchni wody. Od tej chwili rozpoczyna sie historia ujarzmienia oceanu — historia zeglugi. Nadac kawalkowi drewna jak najwieksza statecznosc, nauczyc sie kierowac nim wedlug wlasnej woli — oto na czym polegal postep w budownictwie okretow w ciagu wielu tysiacleci. W moim „muzeum” znajda panstwo wiele takich prymitywnych statkow. Oto tam, miedzy starym okretem liniowym i malym parowcem, widzicie panstwo kilka klocow zwiazanych galazkami. Tratwa to ogromny krok naprzod w porownaniu z prostym, nieobrobionym pniem — posiada wieksza statecznosc i ladownosc… A tam, w poblizu tratwy, wysoko podniosla dziob lekka piroga. Lecz bez wiosel i zagla mogly te statki plywac tylko z pradem. Starozytni Egipcjanie, Babilonczycy, Fenicjanie znali juz zastosowanie wiosla i zagla. Niestety, kolekcja moja ma duza luke. Moge pokazac panstwu statki zbudowane w zamierzchlych przedhistorycznych czasach i ktore zupelnie w ten sam sposob buduje sie na wyspach, zamieszkalych przez dzikie plemiona. Ale nie znalazlem tutaj ani egipskich statkow, ani greckich. Ominmy ten czcigodny zaglowiec. Pokaze panstwu najstarszy statek na Wyspie Zaginionych Okretow.
Wszyscy zeszli po mostkach i po chwili zatrzymali sie przed kadlubem statku o dziwnym ksztalcie.
— Prosze sie przyjrzec — rzekl Luders wyciagajac reke.
Na wprost przed Vivian znajdowala sie twarz polzwierzeciapolczlowieka. Ptasi nos, wielkie okragle niewidzace oczy, wyszczerzona lwia paszcza i wlosy kobiety wywieraly silne wrazenie swa brutalna, pelna wyrazu pieknoscia. Twarz byla wyrzezbiona w drzewie i przymocowana do zaostrzonego dziobu waskiego, dlugiego statku. Slonce, wiatr i slona woda zniszczyly bardzo te fantastyczna twarz pelna bruzd wygladajacych jak