zmarszczki. Wydawalo sie to oblicze rownie starym i zagadkowym jak oblicze sfinksa.

— Tysiac lat spoglada ten potwor na fale oceanu — rzekl Luders — i moglby nam wiele opowiedziec, gdyby drewniany jezyk umial mowic. Opowiedzialby nam o nieustraszonych ludziach polnocy — Wikingach — ktorzy odwazyli sie na tym watlym stateczku rzucic wyzwanie siwym przestworom oceanu. Miescilo sie tu co najmniej siedemdziesieciu smialkow. Pracowali wioslami, ustawiali czworokatny kasztel tylny, a w przedniej czesci statku — maly poklad dla wojownikow. W osmymdziewiatym wieku jeszcze nie budowano kasztelu. Te oto tarcze na kasztelu sluzyly do obrony wioslarzy.

— Mnie zdumiewa jedno — rzekl Huttling — jak mogl ten polnocny ptak morski zaleciec tak daleko na poludnie? Szaleni piraci — szaleni w swej odwadze — musieli przeciez jak wszyscy ludzie jesc i pic slodka wode. Czy mogli na tej skorupie miec zapasy niezbedne na tak daleka podroz?

— Ja rowniez o tym myslalem — odparl Luders. — Najprawdopodobniej jakas silna burza zaniosla ten statek daleko na poludnie. I nieszczesnych zeglarzy spotkal los wszystkich zagubionych na oceanie: glod, pragnienie, krwawa walka o ostatni lyk slodkiej wody. Zywi karmili sie cialami zmarlych towarzyszy, az w koncu musieli wyrzucic za burte szczatki rozkladajacych sie zwlok… Wytrzymywal najsilniejszy. Samotny, dreczony pragnieniem, plynal jeszcze kilka dni po nieskonczonej powierzchni oceanu, otoczony przez rekiny, ze stadem drapieznych ptakow nad glowa, do ostatniej chwili nie tracac nadziei ujrzenia ladu. Wreszcie umieral rowniez ten ostatni, a samotny statek stawal sie igraszka wiatrow i blakal sie po morzu tak dlugo, az prad znosil go do naszej wyspy. Lecz te smutna wyspe widzialy tylko slepe, drewniane oczy chimery…

…Niedaleko stad stoja dwa statki hanzeatyckie. Zaledwie trzy lub cztery stulecia dziela okres budowy tych statkow od czasu, gdy ten stateczek pierwszy raz wyplynal na morze. Lecz spojrzcie, jaki dokonal sie postep!

Wycieczka, prowadzona przez Ludersa, przechodzac z pokladu na poklad, zblizyla sie do statkow hanzeatyckich pochodzacych z XIV wieku.

— Te czcigodne statki kupieckie budowano nie tylko do celow handlowych, lecz rowniez do walki z pirackimi statkami Normanow, ktore ogladalismy przed chwila. Prosze zwrocic uwage: podobnie jak statki skandynawskie, posiadaja statki Hanzy wzniesienia na dziobie i rufie. Miescily sie tu katapulty, a nawet dziala. Powierzchnia zagli wzrastala coraz bardziej. I wobec duzego naporu wiatru na zagle, kierowano statkami juz nie za pomoca wiosla, lecz sterem mocno osadzonym na tylnicy. Te statki swobodnie zeglowaly po Morzu Srodziemnym… Zmeczyla sie pani? — spytal widzac roztargnienie Vivian.

— Nie — odpowiedziala — po prostu zamyslilam sie.

— Nad czym?

— Nad ofiarami morza, nad tymi wszystkimi tragediami.

— W miare postepu w budownictwie okretow bylo tych ofiar i tragedii coraz mniej, mistress Huttling. Prosze popatrzyc na te portugalska karawele. Wlasnie na takim statku Kolumb wyruszyl w podroz do nieznanych krain. W istocie rzeczy te karawele zamykaja „bohaterski” okres zeglugi morskiej. Wiek dziewietnasty przyniosl zastosowanie pary jako nowej poteznej sily napedowej. Podroze morskie stawaly sie bezpieczniejsze i… nudniejsze. Jesli sie pani nie zmeczyla, to przejdziemy na zachodni brzeg naszej wyspy. Dziwnym zbiegiem okolicznosci prad przenosil tam prawie wylacznie statki parowe. Zobaczy tam pani dziadka parostatkow — maly parowiec kolowy „Savannah”, zbudowany w latach trzydziestych dziewietnastego wieku. Ma on zaledwie trzydziesci metrow dlugosci. A w latach czterdziestych ubieglego stulecia zbudowano juz pierwszy parowiec srubowy z zelaza. Stanowi on zaczatek wspolczesnego budownictwa okretowego.

Vivian nie chciala urazic Ludersa, lecz chodzenie po chwiejnych mostkach i pochylych pokladach wyspy zmeczylo ja. Przy tym nie interesowala sie zbytnio historia budownictwa okretowego. Jej maz byl inzynierem budowy okretow. Mial wiele ksiazek z tej dziedziny i duzo modeli.

— Czy nie odlozylibysmy spaceru na cmentarzysko parowcow? — zapytal Simpkins, ktory chcial jak najszybciej wrocic do kajuty i przemyslec plan, jaki dojrzal mu w glowie.

— Prosze bardzo — zgodzil sie Huttling. — Mamy jeszcze sporo czasu i zdazymy bez pospiechu obejrzec wszystkie godne uwagi zakatki wyspy.

— Dobrze — rzekl rozczarowany nieco Luders.

Odprowadzil gosci i pozegnawszy sie z nimi w polowie drogi, wrocil do siebie…

— Te Wyspe Zaginionych Okretow — rzekla Vivian do meza w drodze powrotnej — mozna by nazwac Wyspa Okropnosci. Watpie, czy na kuli ziemskiej mozna znalezc inne miejsce, gdzie na tak malym obszarze skupiloby sie tyle ludzkich cierpien…

A Simpkins, ktory zostal w tyle za Huttlingami, poszedl wolno na poludnie i dlugo przygladal sie na wpol zniszczonemu statkowi „Sybilli”. Tego dnia, wymawiajac sie bolem glowy, nie przyszedl nawet na obiad. Pochlaniala go mysl o zlocie lesnego bozka. Postanowil zdobyc to zloto za wszelka cene!

Simpkins nie mogl sie doczekac nocy i natychmiast po zapadnieciu zmroku zaczal przygotowywac sie do drogi. Wzial plecak, latarke elektryczna, duzy noz i line — z pistoletem nie rozstawal sie nigdy — i wyszedl z kajuty.

Niebo usiane bylo wielkimi gwiazdami. W powietrzu pachnialo wilgocia, zgnilym drzewem, wodorostami, odrobina dziegciu — zwykla wonia wyspy, silniejsza o wieczornej porze. Bylo cicho. Wszyscy spali, procz dwoch wartownikow przed rezydencja gubernatora. Simpkins szedl pewnym krokiem — dobrze juz poznal wyspe — i wkrotce znalazl sie u celu. „Sybilla” stala zaledwie w odleglosci dwoch metrow od zbitej masy statkow tworzacych wyspe. Simpkins oderwal duza deske z pokladu barki i przerzucil na „Sybille”. Stapajac ostroznie wszedl na poklad. Po pierwszym dotknieciu reka, pekla balustrada.

„Oho, trzeba tu byc ostroznym!” — pomyslal Simpkins. Deski pokladu byly na pol zgnile. Nogi stapaly po nich miekko. Simpkins podszedl do zlamanego masztu, przywiazal do niego koniec liny, opasal sie drugim koncem, zapalil latarke i zaczal powoli schodzic po prawie prostopadlych schodach. Chcac uniknac zlamania stopni, nie stawal na nich, lecz zjezdzal calym cialem. Podloga wydawala sie tu troche mocniejsza. Lecz trzeba bylo spuscic sie jeszcze nizej — do ladowni.

Simpkins znow wszedl na gore, odwiazal sznur, zszedl do wnetrza statku, przymocowal sznur do slupa i podniecony, zaczal schodzic po stopniach wiodacych do ladowni. Panowal tam nieznosny zaduch. Podlogi i sciany pokryte byly sluzem i mchem. W koncu ladowni, na opadajacej w dol podlodze latarka oswietlila miejsce zalane woda. Widocznie czesc ladowni byla zatopiona. Wsrod rozmaitych gratow okretowych widac bylo szkielety.

Wyspiarze sprzatneli je widocznie z gornych pokladow, lecz tu zapewne nikt nie dotarl.

„Tym lepiej — pomyslal Simpkins. — A no, zobaczymy!” — i zaczal ogladac beczki. Prawie wszystkie byly puste. Na dnie jednej znalazl ludzkie kosci; prawie we wszystkich roilo sie od rakow morskich, robactwa i mieczakow. Simpkins odczuwal organiczny wstret do tych stworzen, lecz pokonywal odraze i szukal dalej, zblizajac sie coraz bardziej do miejsca zalanego przez wode. I tu, juz stapajac w wodzie, znalazl owe upragnione beczki ze zlotem. Co prawda byly to dwie beczki, a nie trzy, a jedna byla napelniona zlotem tylko do polowy, lecz i tej reszty moglo mu wystarczyc na cale zycie… Zloto bylo pokryte taka warstwa plesni, ze mozna go bylo nie spostrzec, lecz Simpkins wiedzial, czego szukal. Z obrzydzeniem odgarnal plesn; nagle blysnely wielkie brylki zlota, szlifowane przez Indian. Simpkins ciezko dyszal z przejecia. Napelnil plecak zlotem, napchal kieszenie, wreszcie zaczal klasc zloto za koszule. Nieprzyjemne bylo dotkniecie sliskich, zimnych kawalkow, lecz to bylo zloto, zloto! Jeszcze jeden kawalek…

Lecz Simpkinsowi nie udalo sie wziac jeszcze jednego kawalka. Przegnila podloga zawalila sie pod ciezarem czlowieka obladowanego zlotem. Simpkins poczul, ze zanurza sie w wodzie. Ledwie zdazyl uchwycic sie skraju podlogi. Rozlegl sie nowy trzask — to beczki ze zlotem wpadly do wody. Trudno bylo trzymac sie przegnilych desek rozlazacych sie pod rekami. Zloty ciezar ciagnal go nieuchronnie na dol. Simpkins czul, ze ginie. A gdyby tak pozbyc sie czesci zlota… Nie, nie! Wydostanie sie, wydostanie za wszelka cene! Trzeba pociagnac za sznur. Simpkins chwycil sznur obiema rekami. Latarka, ktora mial zawieszona na piersi, zaczepila o deski podlogi, urwala sie i spadla do wody… Ciemnosc. Zaklal i pociagnal za sznur. Gdzies rozleglo sie trzeszczenie. Widocznie nie wytrzymal rowniez zgnily slup, do ktorego sznur byl przywiazany. Simpkins runal do wody i spostrzegl, ze latarka, ktora spadla na dno statku, swieci dalej. W tym slabym swietle ujrzal gronorosty, dlugie ryby, podobne do wezow, a w poblizu — ruchliwe macki osmiornicy.

Nogi Simpkinsa dotknely dna statku, stojaca woda zamknela mu sie nad glowa. Zaczal goraczkowo sciagac z siebie plecak ze zlotem i wyrzucac zloto z kieszeni. W ciagu trzydziestu sekund pozbyl sie dwoch trzecich ladunku i dzieki ogromnemu wysilkowi wydostal sie na powierzchnie. Zaczal znow oddychac, lecz ciezar byl jeszcze zbyt wielki i Simpkins znow zanurzyl sie w wodzie. Osmiornica zblizala sie wyciagajac macki. Simpkins zaczal szybko wyrzucac zloto — do ostatniego kawalka. Swiatlo latarki przyciagalo mieszkancow morza, ryby i

Вы читаете Wyspa zaginionych okretow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату