tramwaju, pasazerowie, orientujac sie dzieki dzwonkowi, po omacku znajdowali wejscie i przestrzegajac scisle kolejki wchodzili do wagonu. Na szczescie slupki oznaczajace przystanki, domy, jak wszystkie przedmioty nieruchome, byly dobrze widzialne, chociaz byly „przestarzalym” odbiciem przedmiotow.
VI. Zabawa w ciuciubabke
Nie baczac na stan oblezenia i wszystkie srodki ostroznosci, przestepcy dokonali kilku napadow rabunkowych. Dlatego we wszystkich domach zachowywano specjalna ostroznosc, by razem z lokatorami nie przedostawali sie do domow zlodzieje, korzystajacy z chwilowej niewidzialnosci.
Kiedy Maramballe podszedl do domu Leera i zadzwonil, portier ostroznie uchylil drzwi trzymajac je na lancuszku i wpuscil Maramballe’a dopiero wtedy, gdy poznal jego glos. Maramballe z trudem przecisnal sie przez uchylone drzwi i poczul, ze portier dotknal lekko jego plecow, by sie przekonac, czy nie ma kogos za nim, i natychmiast zamknal drzwi.
— Czy panna Wilhelmina wrocila? — zapytal Maramballe.
— Przed chwila — odparl portier.
Maramballe udal sie po schodach zaslanych czarnym chodnikiem — przed „koncem swiata” chodnik byl czerwony — wszedl do wielkiego salonu i rozejrzal sie dokola.
Wilhelmina w stroju podroznym, z mala walizeczka w reku, stala przed otwartymi drzwiami gabinetu Leera i rozmawiala z ojcem. Scislej mowiac, poruszala bezdzwiecznie wargami. Potem ojciec tak samo bezdzwiecznie powiedzial jej cos, poglaskal po policzku i wszedl do gabinetu zamykajac drzwi za soba. Wilhelmina szybko poszla do swego pokoju, przez drzwi na prawo.
Maramballe byl w klopocie. Wiedzial, ze widzi to, co sie dzialo przed kilkunastu minutami. Ale czy Wilhelmina wrocila juz do salonu?
Z klopotu wybawil go glos Wilhelminy, ktory rozlegl sie w jadalni. Wilhelmina zaspiewala cos, a potem, uslyszawszy widocznie zblizajace sie kroki, przerwala i spytala:
— Kto to?
— Dzien dobry, panno Wilhelmino — rzekl Maramballe przechodzac ostroznie do jadalni. — Witam pania po powrocie.
— To pan Maramballe, dzien dobry! — Panna Leer poszla na spotkanie goscia.
— Jakie to ciekawe, nieprawda? Caly swiat bawi sie w ciuciubabke. Gdzie pan jest?
I ze smiechem krecila sie dokola niego, jak gdyby nie mogac go znalezc. A Maramballe bezradnie podnosil rece, chwytajac powietrze.
— Za piec minut, kiedy pan sie ujawni, bede sie smiala z panskiej glupiej miny — kpila sobie panna Leer. — Oto jest moja reka, niech pan trzyma — zlitowala sie wreszcie nad nim.
Usiedli przy stole.
— Nie widzielismy sie juz tak dawno! — rzekl Maramballe. — Dzialo sie to jeszcze w starym swiecie, kiedy ludzie widzieli terazniejszosc, a nie przeszlosc. Jak pani spedzila czas u panny Alicji?
— Znakomicie — odpowiedziala Wilhelmina. — W pierwszej chwili przestraszylysmy sie bardzo. A potem doszlysmy do wniosku, ze to jest nawet interesujace. Ale wie pan, to juz zaczyna byc przykre. Zegnaj tenisie! Nie bedziemy juz mogli grac w te cudowna gre!
— Sa „gry” o wiele wazniejsze — rzekl Maramballe. — W wielu fabrykach przerwano prace. Jezeli to potrwa dluzej, nadejda straszne czasy.
— Wymysla na to jakis sposob — odparla beztrosko Wilhelmina. — Naucza sie pracowac po ciemku. Przeciez niewidomi pracuja. I w ogole niech mi pan nie psuje humoru. Niech pan sobie wyobrazi, ze gralysmy u przyjaciolki w pingponga. To bylo cos niezwykle smiesznego!
— Tak, to prawda, ludzie przystosowuja sie do wszystkiego. Dzis po raz pierwszy czynne beda nawet teatry. W operze graja dzis „Fausta”.
— Wyobrazam sobie, co sie bedzie dzialo. Mamy abonament w operze. Niech pan wieczorem wstapi po mnie, to pojedziemy do opery, do naszej lozy.
— A ja chcialem zaproponowac pani miejsce na parterze, to jest blizej sceny — jesli tylko pani raczy zejsc tak nisko.
— Racze zejsc — odpowiedziala Wilhelmina. — Chodzmy na parter. Ale jak muzycy beda odczytywac nuty?
— Solisci i orkiestra wykonaja swa partyture z pamieci. Znaja ja doskonale. Oczywiscie wrazenie wzrokowe nie bedzie odpowiadalo sluchowemu. Ale z tym trzeba sie pogodzic.
— A co bedzie z nasza muzyka i spiewem, panie Maramballe?
— Bedziemy odczytywac nuty jak krotkowidze i nauczymy sie ich na pamiec.
— Czy przyniosl pan nowe piosenki?
Przynioslem — odpowiedzial Maramballe obserwujac jak „widmo” Wilhelminy wchodzi do jadalni, ubrane w rozowe kimono. Dopiero teraz Maramballe dowiedzial sie, w co jest ubrana siedzaca obok niego Wilhelmina.
— Prosze mi je dac — dziewczyna wyciagnela reke.
— Prosze bardzo — odparl Maramballe wchodzac niepostrzezenie do salonu.
— Gdzie pan jest?
— Tutaj, czy pani mnie nie widzi? — rozesmial sie Maramballe powtarzajac jej zabawe w chowanego.
Trzeba powiedziec, ze ta zabawa bardzo mu sie podobala. Zaczal biegac po salonie, a Wilhelmina gonila go. Maramballe bawil sie doskonale. I kiedy nagle Wilhelmina zlapala go na srodku pokoju, Maramballe objal ja i mocno pocalowal.
Wilhelmina wyrwala sie z jego objec.
— Pan oszalal!
W tej samej chwili uslyszeli dobrze znane, utykajace kroki lejtnanta Blittersdorfa. Lejtnant odniosl podczas wojny rane w noge i od tego czasu utykal.
Z wesolosci Maramballe’a i Wilhelminy nie zostalo sladu. Lejtnant zjawil sie niby posag Komandora i mlodzi staneli zaklopotani jak don Juan i donna Anna. Co prawda Komandor nie mogl jeszcze nic widziec. Mogl tylko uslyszec podejrzany halas. Ale minie kilka minut i caly obraz,postanie wywolany”. Jedyny sposob ratunku — to wyprowadzenie lejtnanta z tego pokoju, zanim przeszlosc nie stanie sie widzialna „terazniejszoscia”.
Wilhelmina, tak samo jak Maramballe, wiedziala juz dobrze o tym, ze im blizej przedmiot sie znajduje, tym szybciej sie ujawnia.
Pobiegla wiec smialo w kierunku zblizajacych sie krokow, wziela lejtnanta za reke i usilowala poprowadzic go dokola pokoju, ku drzwiom wiodacym do gabinetu ojca.
— To pan, jak to dobrze sie sklada! — szczebiotala popychajac przyjaznie lejtnanta. — Ojciec bardzo sie ucieszy, ze pan przyszedl. Chodzmy do niego…
— Zdaje sie, ze przeszkodzilem — rzekl pochmurnie Blittersdorf. — Witam, panno Wilhelmino — i lejtnant zatrzymal sie, by pocalowac ja w reke. Dziewczyna przyspieszyla te ceremonie i znow pociagnela za soba lejtnanta w strone zbawczych drzwi.
— Dlaczego mnie pani prowadzi taka okrezna droga? — zapytal Blittersdorf zatrzymujac sie ponownie.
— Bo przyjechalam przed chwila i rozstawilam walizki na podlodze, moglibysmy sie przewrocic. Ach, jak pan wolno sie porusza! — strofowala Wilhelmina lejtnanta.
— A moze ojciec pani jest zajety?
— Skadze, chodzmy…
A oto drzwi niosace ratunek… Wilhelmina szybko zapukala, otworzyla drzwi nie czekajac na odpowiedz ojca, nieomal wepchnela lejtnanta do gabinetu i rzuciwszy kilka slow, poszla „sprzatnac walizki”, zamykajac szczelnie drzwi za soba.
— Gdzie pan jest? — zapytala szeptem po powrocie do salonu.
— Tutaj — tak samo cicho odpowiedzial winowajca, don Juan.
— Niech pan natychmiast odejdzie… wstretny!
Lecz Maramballe nie spieszyl sie. Ogarnela go niepohamowana chec zobaczenia calej sceny zabawy w