ciuciubabke, sceny, ktora juz zaczynala sie ujawniac: Maramballe to zblizal sie, to oddalal. Kiedy podchodzil blizej, wydarzenia dzialy sie w przyspieszonym tempie, jak gdyby ktos krecil szybciej tasme filmowa. Kiedy zas cofal sie, ruchy grajacych w chowanego stawaly sie wolniejsze. Wreszcie, cofajac sie z szybkoscia wieksza od szybkosci swiatla, widzial wszystko w odwroconej kolejnosci. Wilhelmina rowniez zapalila sie do tego „filmu”. Opamietala sie jednak i zapytala cicho:
— Pan jest jeszcze tutaj?
— Tak — odpowiedzial Maramballe wzdychajac slodko.
— Niech pan juz sobie idzie, szalony czlowieku!
— Zaraz, tylko popatrze na najciekawsza scene.
Maramballe, poruszajac sie w roznych kierunkach, znalazl moment pocalunku i zaczal powoli — z szybkoscia swiatla — cofac sie w strone drzwi. A upiorna para jak gdyby zastygla w pocalunku.
— Zdumiewajace! — powiedzial Maramballe. — A jednak pojedziemy do opery!
Maramballe uslyszal, jak Wilhelmina niecierpliwie tupnela noga.
— Ide, ide! — I Maramballe wyszedl zamykajac za soba drzwi.
Na jego spotkanie szedl schodami grozny cien Komandora — lejtnanta Blittersdorfa. Jego rude, puszyste wasy sterczaly do gory jak wasy Wilhelma II.
— Fe, przeklete widmo! — zaklal Maramballe. I demonstracyjnie przeszedl przez widmo lejtnanta, tracajac ramieniem swego rywala.
Kiedy Maramballe wyszedl, Wilhelmine ponownie ogarnal niepokoj. Wiedziala, ile niebezpiecznych niespodzianek kryje w sobie nowy porzadek rzeczy. Podeszla cicho do zamknietych drzwi gabinetu ojca i dotknela ich reka. Obawy Wilhelminy sprawdzily sie: drzwi byly otwarte. To oczywiscie sprawka lejtnanta. Otworzyl je prawdopodobnie po wyjsciu Wilhelminy z gabinetu. Szlo teraz o to, czy odbicie sceny zabawy w ciuciubabke dotarlo do lejtnanta, siedzacego w gabinecie ojca. Wilhelmina stanela z boku i przymknela drzwi. Lecz gdy po kilku minutach znow podeszla do drzwi gabinetu, okazalo sie, ze ktos je znow otworzyl. Czy miala stanac przed drzwiami i zaslonic wlasnym cialem ujawniona scene? Lecz przeciez nie mogla „zaslonic” odbicia, ktore znajdowalo sie juz przed nia. Zrozpaczona poszla do swego pokoju i zamknela sie na klucz.
Wilhelmina denerwowala sie nie bez powodu.
Lejtnant, podejrzewajac, ze cos jest nie w porzadku, wzial sie na sposob. Po przywitaniu sie z Leerem, postawil fotel przed drzwiami i otworzyl je. Wkrotce zaczela sie ujawniac cala scena zabawy w ciuciubabke. Wowczas lejtnant zaczal mowic z ojcem Wilhelminy na temat Maramballe’a.
— Nie smiem oczywiscie udzielac panu rad, panie Leer, lecz wydaje mi sie, ze ze wzgledu na panskie stanowisko nie jest rzecza wlasciwa, by dom pana odwiedzal dziennikarz zagraniczny. A przy tym znajomosc Maramballe’a z panna Wilhelmina moze spowodowac niewlasciwe komentarze i zaszkodzic opinii panskiej corki…
— Mnie rowniez nie podobaja sie te wizyty! Ale co moge zrobic? Narwana dziewczyna… Gdyby zyla jej matka — odparl Leer z westchnieniem — wszystko wygladaloby inaczej. Ale nie watpie, ze ich kontakty posiadaja calkiem niewinny charakter. Sport, muzyka…
— Calkiem niewinny? — lejtnant zaczal ciezko dyszec. — A czy nie zechcialby pan zajrzec do salonu?
Leer podniosl sie zza biurka, podszedl do drzwi i krzyknal ze zdumienia.
Ujrzeli zakonczenie gry w chowanego. Na srodku salonu bezdzwieczny cien Maramballe’a calowal widmo Wilhelminy. Zazdrosnym oczom lejtnanta nie uszlo nawet to, ze Wilhelmina niezbyt szybko oderwala swe usta od ust mlodzienca i ze jej oburzenie nie bylo szczere.
Krew przyplynela powoli do twarzy lejtnanta.
— Ja… zabije go! — powiedzial cichym, zdecydowanym glosem. — Wyzwe na pojedynek i zabije.
Leer wrocil do biurka i oszolomiony tym, co zobaczyl, opadl ciezko na fotel.
— Tak, to jest straszne… Wilhelmina zawiodla moje zaufanie. Ale jak pan sobie wyobraza przeprowadzenie pojedynku?
— Na widzianego czy po omacku, wszystko mi jedno. Na pistolety. Az do skutku.
— A jezeli on nie przyjmie wyzwania?
— Zabije go. Teraz mozna to latwiej zrobic niz dawniej.
Rozmowa nie kleila sie. Lejtnant pozegnal sie wkrotce i skierowal ku drzwiom.
Wilhelmina slyszala, jak odchodzil, i pomyslala: „Nie pozegnal sie ze mna! Gniewa sie! Na pewno widzial wszystko. Ale czy ojciec widzial?”
W tej samej chwili rozlegl sie glos jej ojca:
— Wilhelmino, prosze do mnie!
Miedzy ojcem i corka odbyla sie dluga i bardzo przykra rozmowa.
VII. Ostatnia schadzka
Maramballe byl bardzo podniecony, kiedy podjezdzal wieczorem do domu Wilhelminy. Czy udalo sie jej ukryc „slady zbrodni”?
Zadzwonil i zapytal portiera, czy panna Wilhelmina jest w domu.
— Wyjechali! Nie przyjmuja! — Odparl gniewnie portier i zatrzasnal drzwi.
Maramballe gwizdnal przeciagle.
— Kiepska sprawa! „Wyjechali i nie przyjmuja”. Wyglada na to, ze odmowili mi prawa wstepu…
Spodziewal sie jednak, ze zobaczy Wilhelmine w operze, i pojechal tam.
Przecisnawszy sie ostroznie do drugiego rzedu, zajal miejsce i zaczal sie rozgladac po lozach. Lecz loza Leerow byla pusta. „A moze ona sie jeszcze nie ujawnila?” — Maramballe myslal o Wilhelminie i nie tracil nadziei.
Sasiad z lewej strony tracil go ramieniem i wymamrotal przeproszenie.
— Nie szkodzi, niech pan nie przeprasza. Wszyscy jestesmy slepi, a slepiec nie moze nie potracic drugiego — odpowiedzial Maramballe z francuska rozmownoscia. W tym samym momencie uslyszal, jak ktos mu szepcze na ucho:
— Przepraszam! Chcialem sie tylko przekonac, czy to jest pan. Dzis, punktualnie o dziesiatej, pierwszy sekretarz Leer jedzie do ministra. Akta numer sto siedemdziesiat cztery beda lezaly na jego biurku.
— Metaxa! Jak pan tu sie znalazl?
— Tak samo jak i pan — odparl Grek.
Nie bylo w tym istotnie nic dziwnego. Miejsca korespondentow zagranicznych znajdowaly sie w tym samym rzedzie. Metaxa widocznie postaral sie o to, by znalezc sie w sasiedztwie Maramballe’a.
— Prosze pana — rzekl Maramballe — dlaczego pan hipnotyzuje mnie ciagle aktami numer sto siedemdziesiat cztery? Czego pan chce ode mnie?
— Tsss! — Nachylajac sie do ucha Maramballe’a Metaxa powiedzial:
— Przeciez sam pan wie, ze na tej sprawie mozna zarobic. Mam swoich ludzi w domu Leera i wiem o wszystkim, co sie tam dzieje. Ale trudniej mi jest przeprowadzic te sprawe niz panu. Pan jest tam swoim czlowiekiem.
Przy potoczystych, triumfalnych dzwiekach uwertury Metaxa rozwijal szczegoly swego planu.
— Poinformowalem pana o tych aktach, wskazalem panu kierunek, zarobi pan tysiace. A mnie da pan za to tylko tysiac marek…
Mozg Maramballe’a zaczal pracowac. Metaxa ma racje. Na tej sprawie mozna zarobic. Tak, Wilhelmina zaczela zabawe w ciuciubabke w nieodpowiednim czasie! Gdyby nie ten tragiczny pocalunek!… Sytuacja bardzo sie skomplikowala. Czy trzeba cos dac temu Grekowi za fatyge? Maramballe postara sie zdobyc tajne akta, ale nie ma zamiaru dzielic sie z Metaxa.
— Po pierwsze, pan sie na prozno wysila, panie Metaxa — szepnal Maramballe na ucho sasiadowi. — Wiem lepiej od pana o wszystkim, co sie dzieje w domu Leerow. I o aktach numer sto siedemdziesiat cztery wiedzialem o wiele wczesniej, zanim pan zakomunikowal mi te „nowine”. A po drugie, nie mam zamiaru bywac wiecej w domu Leerow.
— Lejtnant nie pozwala? — zapytal zjadliwie Grek zrozumiawszy, ze Maramballe uchyla sie od podzialu